Maurice Leblanc: “Arsene Lupin - Tajemnica wydrążonej iglicy” (“L’Aiguille creuse”), 1909 r.
Normandia jest miejscem, w którym książka Maurice’a Leblanca ma zarówno swój początek, jak i koniec. Wszystko zaś zaczyna się na zamku w Ambrumesy należącego do barona de Gesvresa. Raymonde de Saint-Veran, piękną arystokratkę, mieszkającą tam u swojego wujka, budzi w środku nocy jakiś hałas. Przez okno swego pokoju dostrzega skradające się przez park, obładowane czymś tajemnicze postacie dążące ku małej furtce w murze. Bez chwili wahania nieustraszona dziewczyna biegnie po broń, bierze na muszkę ostatniego ze złodziei, którego uważa za szefa szajki, i kładzie go jednym celnym strzałem. Już w chwilę później służba zabezpiecza wszystkie wyjścia z zamkowego parku, trafiony kulą człowiek jest więc w pułapce. Gdy jednak o świcie policja zjawia się w Ambrumesy, brak po nim jakiegokolwiek śladu. Gdzie podział się ów człowiek? Co zabrali ze sobą jego wspólnicy (z zamku bowiem na pierwszy rzut oka nic nie zginęło), dlaczego zamordowany sekretarz barona w środku nocy był całkowicie ubrany?
Podczas gdy policja błądzi jeszcze w ciemności, odpowiedzi na wszystkie te pytania wydaje się już znać Isidore Beautrelet, siedemnastoletni uczeń paryskiego liceum, przebywający obecnie w Normandii na wakacjach. Ten młody człowiek, detektyw-amator, przybył do zamku w towarzystwie zaprzyjaźnionego reportera lokalnej gazety, a po zapoznaniu się z faktami i po chwili namysłu zachwyca wszystkich obecnych logiczną eksplanacją nocnych wydarzeń. Nie tylko wie już, jak ranionemu przez Raymonde rzezimieszkowi udało się uniknąć aresztu, ale jest również w stanie podać jego imię: Arsène Lupin oczywiście!
Początek książki jest doskonały, pomysł z nocnym napadem jest oryginalny, całość dobrze przemyślana. W dalszym jednak ciągu nie wszystko jest na aż tak wysokim poziomie. Niektóre rozdziały są równie niemal dobre, inne nieco słabsze, cechujące się np. brakiem akcji i nadmiarem dialogów. Bardzo mi się spodobało, że Isidore, starający się rozszyfrować zagadkę wydrążonej iglicy, odwiedza różne regiony Francji, w tym również Dolinę Loary (tu, w zamku L'Aiguille na rzeką Creuse, czeka na genialnego małolata jeden z najciekawszych epizodów jego pojedynku z Arsènem) i Bretanię, by w końcu znowu powrócić do Normandii, gdzie le grand finale ma miejsce. Również urzekła mnie poprzedzająca ten finał wędrówka młodzieńca wzdłuż brzegów Sekwany, gdzie mija miejsca, które i ja w tym roku miałem okazję odwiedzić: Jumièges, Honfleur, Le Havre oraz Alabastrowe Wybrzeże, położone pomiędzy Le Havre a Dieppe. Tego rodzaju włóczęg podejmowali się na początku XIX wieku wszyscy szanujący się romantycy, wędrując, odkrywając, a przy tej okazji tworząc. Isidore Beautrelet oczywiście nie tworzy, tylko obserwuje i dedukuje, ale na piękno tych okolic jest niemniej wrażliwy niż Byron lub Novalis.
W sumie “Tajemnicę wydrążonej iglicy” nie można nazwać dziełem doskonałym, ale na predykat świetnej, porywającej lektury zasługuje bez wątpienia. Isidore Beautrelet jest postacią fascynującą, z podziwem można tylko obserwować, z jaką swobodą chłopczysko porusza się po swoim ojczystym kraju, uzbrojony w broń palną, zaopatrzony w odpowiednie środki finansowe itd. W prawdzie nieco trudno jest uwierzyć w taki zakres swobody u siedemnastolatka, ale cóż, by móc rozkoszować się lekturą należy chyba zaakceptować jego wyjątkowość.
Chciałbym również zauważyć, że Isidore przypomina mi bardzo szatana z siódmej klasy Kornela Makuszyńskiego ( http://pansamochodzik.net...p=292966#292966 ). Isidore, podobnie jak Adaś, ma lat siedemnaście, mieszka i uczęszcza do szkoły w stolicy, działa jednak głównie na prowincji. Obaj muszą rozszyfrować tekst, który wskaże im miejsce, gdzie kryje się skarb. Obaj cieszą się świetną reputacją jako detektywi wśród swoich koleżanek i kolegów, bo Isidore w swoim Lycée Janson-de-Sailly rozwiązał uprzednio już niejedną zagadkę, podobnie jak Adaś w Warszawie.
I jeszcze coś. W “Tajemnicy wydrążonej iglicy” dochodzi do zamiany drogocennych płócien Rubensa na bezwartościowe kopie. Ponownie, chciałoby się rzec, bo Leblanc użył podobnego pomysłu już wcześniej, w opowiadaniu “Arsène Lupin w więzieniu” ( http://pansamochodzik.net...p=285851#285851 ). Raz jeszcze więc pragnę wskazać na możliwość, że Nienacki pomysł z zamianą obrazów w PSiF zapożyczył od Leblanca.
Pomógł: 103 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 13107 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2020-11-01, 18:42:44
Maurice Leblanc - 813 (1910 r.)
Bardzo dziwna, ale i świetna książka. Dziwna dlatego, bo jakoś mocno chaotyczna; intencje zarówno Lupina jak i autora są do samego końca niejasne i nie mogę twierdzić, bym ją całkowicie zrozumiałem. A jednak mówi się, że to jedna z najsłynniejszych powieści całego cyklu i co do mnie - nie zgłaszam sprzeciwu. Po jej lekturze mój szacunek wobec Leblanca znacznie wzrósł - podziwiam jego pomysłowość i talent. Pracowitość również.
813 to początkowo była zdaje się jedna książka, która potem rozszczepiona została w dwie, a następnie znowu połączona w jedną. To być może wyjaśnia dezorientację, jaka ogarnia czytelnika w niektórych miejscach - w internecie można znaleźć ciekawe dyskusje na ten temat. Zakończenie też jest bardzo ambiwalentne - krótko mówiąc, jeśli chodzi o strukturę to należy stwierdzić, że panuje jeden wielki bałagan.
Co się jednak tyczy pojedynczych pomysłów - chapeau! Leblanc przykłada szczególną wagę do tego, by nie nudzić, więc naszpikował swoją powieść niezwykle dramatycznymi wydarzeniami, szczególnie dbając o to, by były zaskakujące i oryginalne i żeby pojawiały się w regularnych odstępach czasu. Szyfry i zagadki, krew się leje, trup pada gęsto - o tym mowa.
Inną zaletą kryminału jest skomplikowany charakter Lupina - w tej książce facet jest naprawdę ciekawy, bo nie zawsze triumfuje, doznaje również druzgocących porażek, jako że popełnia niewybaczalne błędy. Przede wszystkim ale cierpi, i to jak. Tak rozerwanego uczuciami nigdy wcześniej go nie widziałem. Przyznaję, że z tego właśnie powodu dałem się nawet nieco wciągnąć emocjonalnie.
813 to również książka polityczna, która w sporej części odgrywa się Niemczech, szczególnie na zamku Veldenz niedaleko Trewiru. Trzeba będzie tam oczywiście niebawem zajrzeć.
Inne miejsce dokładnie opisane w książce miałem okazję odwiedzić w zeszłym roku: Park Saint-Cloud.
Pomógł: 43 razy Dołączył: 13 Sty 2013 Posty: 6842 Skąd: PRL
Wysłany: 2020-11-01, 20:56:51
Arsene Lupin pojawił się przed wojną w powieści pewnego polskiego autora kryminałów.
Marek Romański „W walce z Arseniuszem Lupinem”
Postać dżentelmena-włamywacza Arseniusza Lupina pojawiła się na kartach powieści Maurice’a Leblanca już w 1905 r. Potrafiący wykaraskać się z największej opresji Lupin stał się zmorą naczelników więzień. Sforsowanie najgrubszych nawet murów i krat było dla niego drobnostką. Ten niezwykły przestępca brzydził się przemocą. Zawsze skrupulatnie przygotowywał się do każdego włamania, pamiętając o zabezpieczeniu sobie drogi odwrotu. Nigdy nie pozostawiał śladów. Drżeli przed nim osobnicy mający coś na sumieniu, przestępcy i wszelkiego rodzaju żyjący na bakier z prawem kombinatorzy. Funkcjonariusze policji znad Loary i Sekwany zgrzytali zębami ze złości na jakąkolwiek wzmiankę o włamywaczu, lecz zwykli mieszkańcy Francji kibicowali poczynaniom Lupina i z wypiekami na twarzach śledzili doniesienia prasowe informujące o jego poczynaniach.
Nie jestem pewien czy Maurice Leblanc wysyłał kiedykolwiek swego bohatera do Polski, aby ten w kraju nad Wisłą obrabował kasę jakiegoś defraudanta, spekulanta czy też innego delikwenta, który w posiadanie majątku wszedł nie zawsze zgodnie z literą prawa. Jeśli francuski pisarz tego nie uczynił, niedopatrzenie to naprawił w 1934 r. jego kolega po fachu – jeden z najpopularniejszych polskich autorów kryminałów dwudziestolecia międzywojennego - Marek Romański. Spod jego pióra wyszła bowiem całkiem zgrabna, okraszona dowcipem, historia kryminalna, która rozpoczyna się w Warszawie. Tu w jednym z klubów spotyka się dwóch dżentelmenów: pewien Francuz nazwiskiem Medieval oraz prywatny detektyw Konrad Wichura. Panowie wiedzą już, że słynny francuski włamywacz przybył do Warszawy. Zawierają zakład o to czy Wichurze uda się zastawić skuteczną pułapkę na Lupina, czy też sprytnemu przestępcy znów dopisze szczęście i jak zwykle pozostanie nieuchwytny.
W tym samym czasie do detektywa Wichury i komisarza Wagnera zwraca się prośbą o pomoc pewien zamożny właściciel pałacu w Łagiewkach. Izydor Bitru, również obywatel francuski, informuje ich o otrzymaniu listu od Lupina, w którym włamywacz zapowiada wyrównanie rachunków. Wystraszony bogacz bardziej obawia się swoje pieniądze i zgromadzone kosztowności niż o życie. Mimo to Wichura wraz z piękną sekretarką oraz Wagnerem wyruszają do Łagiewek aby zapobiec dokonaniu przestępstwa i ująć dżentelmena-włamywacza. W pałacu Konrad Wichura spotyka znajomych z warszawskiego klubu. Ktoś opróżnia kasę pancerną pana Bitru. Giną wszystkie klejnoty milionera. Wichura rozpoczyna przesłuchania zgromadzonych w pałacu osób. Zachowanie niemal wszystkich budzi podejrzenia. Detektywi zdają sobie doskonale sprawę, że wśród przesłuchiwanych znajduje się pewno Arseniusz Lupin. Rozpoczyna się pasjonująca rozgrywka pomiędzy dwójką „śledczych” a legendarnym francuskim włamywaczem...
Ostatnio zmieniony przez Protoavis 2020-11-01, 23:08, w całości zmieniany 1 raz
Berta von S. Administratorka Wspomagająca nienackofanka
Pomogła: 138 razy Wiek: 49 Dołączyła: 05 Kwi 2013 Posty: 31039 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2020-11-05, 00:18:46
Protoavis napisał/a:
Arsene Lupin pojawił się przed wojną w powieści pewnego polskiego autora kryminałów. (...) Marek Romański „W walce z Arseniuszem Lupinem”
Wolę jednak nieprzetłumaczoną wersję imienia, Arseniusz kompletnie mi się nie komponuje z tą postacią.
_________________
Kynokephalos Moderator Przewodniczący Kapituły Samochodzik. Książka Roku
Pomógł: 86 razy Dołączył: 07 Cze 2011 Posty: 6213 Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2020-11-05, 06:33:00
Berta von S. napisał/a:
Wolę jednak nieprzetłumaczoną wersję imienia, Arseniusz kompletnie mi się nie komponuje z tą postacią.
I tak dobrze, że nie "Arseniusz Łubin". :- )
Podejście do spolszczania cudzoziemskich imion - albo przeciwnie, używania ich oryginalnych postaci - zmieniało się w czasie i pewnie przed wojną obowiązywała taka moda, a może nawet zalecenia językoznawców. Dzisiaj jesteśmy na ogół inaczej przyzwyczajeni i równie dziwnie jak "Arseniusz" brzmiałoby nam, gdyby Rajmund Connor ścigał Jana Blacka.
W dodatku postać dżentelmena-włamywacza zdobyła taką popularność, a samo imię jest tak rzadkie i charakterystyczne, że miano "Arsène" w polskiej kulturze odnosi się właściwie tylko do niego. Stało się jakby jego znakiem rozpoznawczym, więc tak jak piszesz - trudno byłoby przestawić się na inne.
Pozdrawiam,
Kynokephalos
_________________ Wonderful things...
Zwycięzca rywalizacji rowerowej w 2019 r.
Berta von S. Administratorka Wspomagająca nienackofanka
Pomogła: 138 razy Wiek: 49 Dołączyła: 05 Kwi 2013 Posty: 31039 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2020-11-05, 22:00:12
Kynokephalos napisał/a:
I tak dobrze, że nie "Arseniusz Łubin". :- )
Podejście do spolszczania cudzoziemskich imion - albo przeciwnie, używania ich oryginalnych postaci - zmieniało się w czasie i pewnie przed wojną obowiązywała taka moda, a może nawet zalecenia językoznawców. Dzisiaj jesteśmy na ogół inaczej przyzwyczajeni i równie dziwnie jak "Arseniusz" brzmiałoby nam, gdyby Rajmund Connor ścigał Jana Blacka.
Myślę, że przekładając Arsena Lupina na język polski winniśmy otrzymać Arseniusza Łubińskiego lub Arseniusza Łubniewskiego. Byłoby to per analogiam do Johna Smitha, który w naszych warunkach nazywa się Jan Kowalski.
Podejście do spolszczania cudzoziemskich imion - albo przeciwnie, używania ich oryginalnych postaci - zmieniało się w czasie i pewnie przed wojną obowiązywała taka moda, a może nawet zalecenia językoznawców.
Kiedyś prowokacyjnie na tablicy ogłoszeń w mojej szkole napisałem "K. Debussy"
Ależ towarzystwo oburzyło się wzięło.
Ciekawym czy Czesi mówią i piszą Bedřich (Fridrich) Chopin...
Pomógł: 47 razy Wiek: 58 Dołączył: 01 Gru 2012 Posty: 9744 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2020-11-06, 19:58:49
Kynokephalos napisał/a:
Berta von S. napisał/a:
Wolę jednak nieprzetłumaczoną wersję imienia, Arseniusz kompletnie mi się nie komponuje z tą postacią.
I tak dobrze, że nie "Arseniusz Łubin". :- )
Bloody lubin
A na wschodzie imię Arseniusz (Arsen, Arsenij) jest dobrze znane. a także urobione od niego nazwisko: Arseniew, które nie jest obce czytelnikom "Pozwolenia na przywóz lwa" .
Pomógł: 103 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 13107 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2021-02-03, 21:47:31
"Lupin" - nowy serial Netflixa. Dżentelmenem włamywaczem i mistrzem kamuflażu jest Omar Sy, gwiazda francuskiego kina. Po trzecim z pięciu odcinków serial oceniam pozytywnie - jest bez zarzutu, na wysokim poziomie. Nie tak wysokim jak Sherlock z Benedictem Cumberbatchem, ale prawie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.