PanSamochodzik.net.pl Strona Główna
FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy Rejestracja  Album  Zaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
[Ankieta] Ulubione sceny - Templariusze

Twoja ulubiona scena z tomu "Templariusze"
1. Początek przygody - harcerze przynoszą artykuł o skarbie Templariuszy
8%
 8%  [ 14 ]
2. Kozłowski w błocie
3%
 3%  [ 6 ]
3. Gzy atakują pasażerów wehikułu
0%
 0%  [ 1 ]
4. Ulewa na Kozim Rynku
5%
 5%  [ 8 ]
5. Rakietnica i wyścig do Miłkokuku
3%
 3%  [ 6 ]
6. Tomasz i Anka przebiją się kajakiem przez trzciny
3%
 3%  [ 5 ]
7. Druga koperta w kapliczce
3%
 3%  [ 6 ]
8. Cela Kiejstuta
5%
 5%  [ 9 ]
9. Podsłuchany Bahomet na zamku w Malborku
5%
 5%  [ 8 ]
10. Bahomet zdradza hasło
4%
 4%  [ 7 ]
11. Yes kajaki
6%
 6%  [ 10 ]
12. Pięćdziesiąty kilometr
4%
 4%  [ 7 ]
13. Prądy błądzące
9%
 9%  [ 15 ]
14.Pan Konfiturek
8%
 8%  [ 14 ]
15.Pan Samochodzik znajduje boczny ganek w studni
15%
 15%  [ 25 ]
16. Karen odkrywa wejście pod chrzcielnicą
4%
 4%  [ 7 ]
17. Obdzieranie ze skóry
6%
 6%  [ 10 ]
Głosowań: 43
Wszystkich Głosów: 158

Autor Wiadomość
Kustosz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-13, 23:11:42   [Ankieta] Ulubione sceny - Templariusze

Postanowiłem pociągnąć temat ulubionych scen w serii o Panu Samochodziku. Proponuję co następuje:

1. Wytypowanie najlepszej sceny w całej serii odbędzie się w 3 etapach.

2. Etap 1 – W 12 oddzielnych wątkach, dotyczących każdego tomu z osobna, zaproponuję kilka/kilkanaście scen, które moim zdaniem godne są by znaleźć się w tym zestawieniu. Przez 7 dni od momentu utworzenia wątku każdy może zgłaszać swoje propozycje innych scen z danego tomu.

3. Etap 2 – Po upływnie 7 dni, zostanie utworzona ankieta, w której znajdą się wszystkie propozycje scen jakie pojawią się w wątku dotyczącym danego tomu.

4. Etap 3 - Trzy najlepsze sceny z danego tomu (wg stanu na dzień, który zostanie określony po opublikowaniu wszystkich ankiet cząstkowych) zostaną włączone do ankiety obejmującej wszystkie tomy z serii.

Etap 3 będzie mógł się rozpocząć dopiero po zakończeniu głosowań w ankietach cząstkowych. Nie wiem ile czasu zajmie mi ich przygotowanie. Potrzebuję też ochotników do przygotowania ankiet cząstkowych z tomów „Fantomas” (zgłosiła się już Berta) i „UFO”. Zbyt dawno czytałem te książki i półki co nie mam ochoty na ponowną lekturę. Zachęcam też do przygotowania ankiet z innych tomów jeżeli ktoś chciałby włączyć się w ten projekt bardziej aktywnie.


Oto moje propozycje scen z „Templariuszy” (w dłuższych scenach przytaczam jedynie fragmenty). Przez 7 dni czekam na kolejne propozycje, które zostaną włączone do ankiety.

EDIT 20.12.2016
Uporządkowana chronologicznie lista scen z "Templariuszy" zgłoszonych do ankiety:


1. Początek przygody – harcerze przynoszą artykuł o skarbie Templariuszy

- Panie Tomaszu, co się stało?! Nie chce pan szukać przygód? Już ma pan dosyć odniesionych triumfów? A może pan się lęka nowej przygody? Przecież chyba nie zrezygnujemy ze skarbów templariuszy?
- Co takiego? - i aż zaczerwienłłem się z wrażenia. - Skarby templariuszy? Skąd wiecie o tej sprawie?
- Jak to: skąd wiemy? Z gazety, którą pan trzyma w ręku.
Rozłożyłem płachtę gazety. Natychmiast wpadł mi w oczy tytuł wydrukowany grubą czcionką: CZY SKARBY TEMPLARIUSZY ZNAJDUJĄ SIĘ W POLSCE? Wyznaję, że zrobiło mi się na przemian zimno i gorąco. Potem, w miarę jak zapoznawałem się z treścią opublikowanego artykułu, narastało we mnie uczucie gniewu.
- Co za dureń! Co za bałwan! Ach, żebym go tak dostał w swoje ręce! - krzyknąłem, uderzając dłonią w rozłożoną gazetę. - Po co on to opublikował?
Chłopcy byli bardzo zdziwieni.
- Pan sądzi, że to zwykła kaczka dziennikarska? Pan przypuszcza, że nie ma w Polscc skarbów templariuszy? (...)


2. Kozłowski w błocie

- Ona mówi, że pan jest śmieszny.
„Jestem śmieszny? - pomyślałem. - Poczekaj no, już ja cię urządzę”. Nawet nie zauważył, kiedy wokół jego nóg oplątałem linę. Drugi koniec liny uczepiłem do tyłu samochodu. Potem wsiadłem do wehikułu i wolniutko ruszyłem z miejsca. Lina, która dotąd leżała luźno, zaczęła się wyprężać. Wtedy szybko puściłem pedał sprzęgła i dodałem gazu. Wozem szarpnęło, elegant pociągnięty przez linę - przewrócił się w błoto, a lina pękła od gwałtownego szarpnięcia. Młody człowiek przeklinał gramoląc się z błota, panna Petersen krzyczała na mnie, że nie powinienem był 13 tak gwałtownie ruszać wozem. Wysiadłem z auta pełen skruchy i związałem pękniętą linę.
- Boże drogi, jak ja wyglądam? - jęczał młodzieniec. Gdy pojawił się w strudze światła reflektorów, panna Petersen parsknęła głośnym śmiechem. Po jego jasnym garniturku spływały strugi brudnej wody. Miał na piersiach wielką plamę czarnego błota i pomazaną twarz. Nawet we włosach czerniały mu skrzepy mułu


3. Gzy atakują pasażerów wehikułu

Jechaliśmy przez ogromne lasy Puszczy Augustowskiej. Po osiemnastu kilometrach zobaczyliśmy drogowskaz - descczką z napisem: Kozi Rynek. Dookoła rozciągał sią gęsty las, nigdzie ani śladu domku czy leśniczówki. Prawdziwa puszcza pełna... gzów. A może wielkich, złośliwych much, które zaatakowały nas, gdy tylko znaleźliśmy się na leśnej drożynie.
Zapewne trwała teraz właśnie pora wyroju, a bagnisty teren Kozicgo Rynku stanowił ich siedlisko. Otoczyły nas miliardy tych ogromnych owadów, wielkich na pół palca, złośliwie brzęczących, o żółto-złotym odwłoku i wielkich, boleśnie kłujących żądłach. Wypełniły auto głośnym bzykaniem, obijały się o szyby i o naszo nosy. Jakby oślepłe od upału tłukły się w pudle sumochodu, zderzały się z sobą tłustymi ciałami, wpadały na nasze twarze.
Na chwilę aż zaniewidziałem. Rozpędzona mucha z impetem uderzyła mnie w prawe oko. Czulem na szyi drugą wielką muchę, która wbijała we mnie żądło. Ruszyłem szybko naprzód, ale i tak mnóstwo gzów pozostało w aucie, a po zamknięciu okien zrobiło się strasznie duszno. Brzęczenie wzmogło się, chłopcy wymachiwali gazetą, odpędzając od siebie owady. Z trudem łapałem powietrze otwartymi ustami.
Tymczasem dojechaliśmy do rozstaju dróg. Znajdował się tu drugi drogowskaz z napisem Kozi Rynek. Ale jego strzałka prowadziła do... nieba.
- Komuś zachciało się głupich kawałów - powiedziałem. - Zawracamy, bo zbłądzimy i pożrą nas te wściekłe owady. Do Koziego Rynku dojdziemy pieszo od strony szosy.
Gzy jakby na chwilę przycichły. Ale potem pojedynczo wyskakiwały gdzieś z dolnych części auta i pędziły z brzęczeniem od szyby do szyby, przysiadały na naszych rękach, szyjach, na twarzach, po których ściekał pot. Zapach potu zapewne jeszcze bardziej je podrażniał. Gdzie usiadły - wbijały żądła i ginęły od naszych uderzeń.


4. Ulewa na Kozim Rynku

Nad naszymi głowami jakby niebo się rozerwało. Na krótką chwilę oszołomił nas okropny łoskot. Potężny grzmot długo rozbrzmiewał po lesie.
- Zwiewamy, panowie - rozkazał chudy. - Uciekajmy do samochodu.
I pierwszy zniknął w gęstwinie leśnej po drugiej stronie polany. Za nim natychmiast pobiegli dwaj pozostali. Na środku polany leżała tylko porzucona przez nich torba panny Petersen. Harcerze podnieśli torbę i oddali ją Karen. Ogromną puszczą jakby wstrząsnął dreszcz. Zaszeleściły liście, najpierw cicho, a potem głośniej. Uderzył potężny podmuch wiatru, wokół nas zrobiło się raptownie ciemno, zawirowały w powietrzu suche trawki i zeschłe liście. Czarne niebo przeciął złocisty zygzak błyskawicy i zaraz uderzył piorun. Raz, drugi, trzeci. Padły pierwsze grube krople deszczu. Wiedziałem, że nie zdążymy wrócić przed burzą do pozostawionego w lesie samochodu.
- Ułamać dwie gałęzie. Postawić namioty - podjąłem decyzję. Namioty? To było ładnie powiedziane. Mieliśmy ze sobą cztery pałatki. Z dwóch pałatek teoretycznie robi się bardzo zgrabny namiocik. Ale czy kiedykolwiek próbowaliście zbudować z nich namiot, gdy smaga wiatr i leją potoki deszczu? Zanim zwaliła się najsilniejsza ulewa, mieliśmy już dwa grube kije, na których uczepiliśmy brezentowe peleryny. Zaraz wleźliśmy pod nie, kryjąc się przed deszczem. Na umocowanie peleryn nie było już czasu. Rozszalała się ulewa i siedząc pod płachtami mieliśmy wrażenie, że nad naszymi głowami ktoś odkręcił kran z wodą. W tych zaimprowizowanych namiocikach było ciasno i ciemno, nawet nie widzieliśmy wzajemnie swych twarzy. Nie dostawała się tam jednak spływająca z chmur woda.(...)


5. Rakietnica i wyścig do Miłkokuku

Raptem - przez ogromne okna klubowej sali - zobaczyliśmy wzbijającą się w niebo zieloną racę. Wyskoczyła zza porośniętych lasem wzgórz na drugim brzegu jeziora, poszybowała wysoko w górę widoczna wyraźnie na tle czarnego nieba. I rozprysnęła się w tysiące iskier, które wolno opadały w dół, jak gdyby w mroczną taflę jeziora (…)
(…)Dalszego ciągu już nie słyszałem. Pobiegłem między drzewa do swego wehikułu. Zasiadłem za kierownicą, zapuściłem silnik. Dość długo trwało, zanim odnalazłem dogodny zjazd do jeziora. A wtedy mój wehikuł z ogromnym pluskiem wtoczył się do wody, rozbryzgując ją na wszystkie strony. Zdawało mi się, że ktoś wołał do mnie z tarasu sali klubowej, ale nie zwracałem na to uwagi, gdyż wielka fala na chwilę zalała mi przednią szybę. Dopiero potem zobaczyłem, że od pomostu odbijają dwie motorówki. W jednej siedziała Karen i Kozłowski, a w drugiej - Anka i kapitan Petersen. Dodałem gazu. Wehikuł zakołysał się na falach i przyśpieszył biegu, napierając wodę swym tępym, szerokim przodem. Motorówki, mimo że posiadały kształty przystosowane do pływania po wodzie i ostrymi dziobami zdolne były łatwiej rozbijać fale - pozostawały w tyle za wehikułem. Dwanaście cylindrów Ferrari 410 Super Amerika puszczały w ruch turbinę z taką siłą, że samochód przełamywał opór wody i sunął po jeziorze prawie jak ślizgacz. Cóż znaczyły przy nim jedno- lub nawet dwucylindrowe silniki motorówek? (...)


6. Tomasz i Anka przebiją się kajakiem przez trzciny

Przed burtą kajaka wyrosła ściana wysokich trzcin. Z początku rosły rzadko i płynęło się przez nie dość szybko. Dziób kajaka rozdzielał trzciny i żłobił między nimi korytarz. Lecz wkrótce zgęstniały i oplątywały się wokół wiosła, co bardzo utrudniało popychanio kajaka. Las trzcin otoczył nas z przodu i z boku, zamknął się za nami zieloną, zwartą gęstwiną. Aby nie zmylić kierunku, od czasu do czasu wstawałem z miejsca i ponad chwiejącymi się wierzchołkami dostrzegałem zalesione brzegi. Potem już nawet wiosłowałem na stojąco, jak kijem odpychałem się wiosłem od mulistego dna rozlewiska, Wkrótce jednak trzciny okazały się tak wysokie, że zasłaniały sobą cały widok. Przestałem się orientować, w jakim kierunku płyniemy.
A w trzcinach panował wielki skwar. Gorąco było nad jeziorem, gdzie rozbiliśmy obóz. Ale tam przynajmniej wiatr od wody trochę łagodził południowy upał. Tutaj od wiatru zasłaniały nas trzciny, z góry prażylo słońce, parowała woda pełna gnijących resztek korzeni, wydzielając zapach mdły i duszący. Wirowały nad nami roje malutkich, ale natrętnych muszek, na kajaku przysiadły wielkie ważki mieniące się niebieskimi barwami. Strząśnięte ruchami wioscł, spadały na nas z trzcin ogromne pająki i obrzydllwe żuki. W zielonej gęstwinie kwakały dzikie kaczki i popiskiwały przestraszone kaczęta, grubymi głosami odzywały się kaczory. Wysoko na niebie krążył nad naszymi głowami wielki jastrząb.
Zmęczyłem się, a ponieważ wiosło wikłało się w plątaninie trzcin, kajak bardzo powoli posuwał się naprzód. Zresztą nie wiadomo było, czy płyniemy we właściwą stronę. Być może, zamiast ku wysepce zbliżaliśmy się do tego miejsca, gdzie wpłynęliśmy.
- Zabłądziliśmy - niemal radośnie oświadczyła Anka, gdy na chwilę przycupnąłem w kajaku i ocierałem chusteczką spocone czoło.


7. Druga koperta w kapliczce

O czwartej nad ranem Kozłowski podniósł się z trawy i powiedział:
- Mam tego dosyć. To był wariacki pomysł. Ktoś nas nabrał. Nikt nie przyszedł po pieniądze... Kozłowski podszedł do kapliczki. Zajrzał za figurę, gdzie w białej kopercie położyliśmy skrawki gazety imitujące banknoty.
- Boże drogi! - zawołał. - Tu jest jeszcze jedna koperta!
- Co takiego? - kapitan zerwał się z mchu. Ja także podbiegłem do kapliczki.
Okazało się, że Kozłowski trzyma w ręku aż dwie koperty. Pierwsza - to była ta ze skrawkami gazety. A na drugiej napisano po polsku: Jaśnie wielmożny pan Petersen Te same bazgroły, co w liście od Malinowskiego.
- To do pana - stwierdził Kozłowski i podał list Petersenowi. Kapitan otworzył kopertę i wyjął z niej krótki liścik, a potem oderwany od jakiejś większej całości skrawek pergaminowego dokumentu, zapisanego pięknym łacińskim pismem. Na skrawku dokumentu widniała pieczęć zakonu templariuszy.
- Niech pan przeczyta ten list. Jest napisany po polsku - rzekł Petersen i wręczył mi tajemniczy liścik.
Przeczytałem głośno, tłumacząc na angielski (...)


8. Cela Kiejstuta

Wycieczka opuściła ponurą celę Kiejstuta, Podszedłem do skośnego okienka i spróbowałem przez nie spojrzeć w niebo. Tak samo chyba spoglądał tędy książę Kiejstut, schwytany zdradziecko podczas polowania. „Kim jest ów tajemniczy Bahomet? - zastanawiałem się. - I dlaczego przeszkadza mu moja obecność w Malborku?” Drgnąłem. Za moimi plecami skrzypnęły żelazne zawiasy. Obejrzałem się i zobaczyłem zamykające się drzwi celi. Załomotała żelazna zasuwa, potem szczęknęła druga krata. Ktoś spłatał mi głupiego figla. Zostałem podstępnie zamknięty w celi księcia Kiejstuta. Podbiegłem do żelaznych drzwi i usiłowałem je szarpnąć. Nie drgnęły. Uderzyłem w nie pięściami, Ale grube żelazo zabrzęczało słabym dźwiękiem. Nikt nie mógł mnie usłyszeć, nawet gdyby przechodził w pobliżu celi (...)

9. Podsłuchany Bahomet na zamku w Malborku

- Nie rozumiem, czego ty właściwie szukasz w zamku - powiedziała kobieta. - Czy myślisz, że skarb leży tu gdzieś na wierzchu i przez tyle setek lat nikt go nie znalazł?
- Mówiłem ci już sto razy: szukam na murach znaku trójkąta. Pozostawiał go zawsze architekt templariuszy, Piotr z Awinionu, na stawianych przez siebie budowlach.
- No i co z tego, jeśli znajdziesz ten znak?
- To prawie to samo, co znalazłbym już skarb.
- Nic nie rozumiem - odrzekła kobieta.
- Przecież chyba pamiętasz, co pisał nam na ten temat mój przyjaciel z Francji? Kiedy dla Feuchtwangena coraz bardziej aktualna stawała się sprawa przeniesienia stolicy zakonu z Wenecji do Prus, Krzyżacy pomyśleli o wyborze miejsca na stolicę. Feuchtwangen zwrócił się wtedy do de Molaya, z którym był w przyjaźni, o wypożyczenie mu dobrego architekta. Krzyżacy bowiem byli specjalistami w budowie zamków obronnych, ale tym razem chodziło o coś innego. O zamek-pałac. I w 1306 roku Piotr z Awinionu przyjechał do Prus, aby przystąpić do budowy pałacu-zamku, który miał służyć potrzebom wielkiego mistrza. A co to znaczyło? Musiał taki pałac-zamek mieć mnóstwo tajnych przejść, lochów i zakamarków, zapadni i skrytek. Musiał mieć urządzenie do tajnej obserwacji różnego rodzaju poselstw dyplomatycznych, dla podsłuchiwania rozmów i tak dalej, bez tego nie wyobrażano sobie prowadzenia wielkiej polityki. I myślę, że gdy później nad templariuszami zawisło niebezpieczeństwo gotowane przez Filipa Pięknego, nie gdzie indziej, tylko właśnie w skrytkach budowli, wznoszonej przez Piotra z Awinionu, najzręczniej było, oczywiście za pozwoleniem Feuchtwangena, ukryć skarb. Potem wybuchnęła sprawa templariuszy, Piotra z Awinionu odwołano do Francji i postawiono go pod sąd, podobnie jak innych członków tego Zakonu. Został on także skazany na śmierć i spalony na stosie. A ktoś inny już dokończył budowli zaczętej przez niego.


10. Bahomet zdradza hasło

- Wyjeżdżacie państwo? - spytałem uprzejmie, na poprzednie słowa nie otrzymałem odpowiedzi.
- Tak - głucho rzekł Bahomet.
- W takim razie dobrze się składa, bo przed wyjazdem zdążymy pogwarzyć.
Bahomet przestraszył się jeszcze bardziej, a jego małżonka znacznie silniej przybladła.
- Nie powiem, abym był bardzo zadowolony z wczorajszej przygody. Nawet sobie nie wyobrażacie państwo, jakie to nieprzyjemne przebywać w celi więziennej. Nigdy dotąd nie siedziałem w więzieniu. A pan? - zagadnąłem Bahometa.
- Ja też nigdy nie siedziałem w więzieniu - jęknął.
- Niewykluczone, że to się może panu przydarzyć - rzekłem robiąc srogą minę. - Bezprawne zamykanie kogoś na całą noc w zimnej celi jest karalne. Jak mówi przysłowie: kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Pan mnie zamknął w celi Kiejstuta, a ja teraz mogę pana zamknąć w celi aresztu.
- Ależ ja... nic takiego... - niezręcznie wykręcał się Bahomet. Jego żona złożyła ręce jak do modlitwy i powiedziała błagalnie:
- Niech mu pan daruje. On to zrobił z głupoty. Przysięgam panu, że my już nie będziemy poszukiwać dalej skarbu templariuszy. Nigdy nie wejdziemy panu w drogę. Rezygnujemy z poszukiwań i odjeżdżamy.
- Dlaczego? Tak przyjemnie się z państwem poszukiwało - rzekłem ironicznie.
- Ach, proszę pana - jęknęła żona Bahometa - to nie było zajęcie dla nas. Jesteśmy spokojnymi ludźmi. Mój mąż pracuje jako inżynier chemik. To ja, ja jestem wszystkiemu winna. Przeczytałam o historii skarbu templariuszy, napisaliśmy list do przyjaciela męża we Francji, historyka, i od tego właśnie zaczęło się nasze nieszczęście. Namówiłam męża, abyśmy szukali skarbu podczas letniego urlopu. Ale od dzisiaj już nie będziemy panu przeszkadzać. Wyjeżdżamy.
- Państwo mi nie przeszkadzali - stwierdziłem. - To raczej chyba ja w czymś przeszkadzałem, skoro mnie zamknęliście w celi Kiejstuta.
(…)
- Może ma i rację. Walka z bandytami nie jest zajęciem dla państwa. Ale chyba nie chcecie, aby bandyta odniósł korzyść z napaści na was?
- Mnie jest wszystko jedno - rzekła ostrożnie pani Bahometowa. - Ja pragnę tylko wyjechać stąd jak najprędzej.
- A pan?
- Zależy, czego pan żąda ode mnie...
- Chcę wiedzieć, jakie informacje w sprawie skarbu zawierał list od waszego przyjaciela. W ten sposób ja będę wiedział akurat tyle samo, co bandyta. Być może, zdołam wtedy pomieszać mu szyki.
- Powiem panu! Naturalnie, że powiem! - Bahomet ucieszył się, że tylko tyle od niego żądam, Myślał, biedak, że poproszę go, aby wraz ze mną ścigał po nocach groźnego przestępcę. - Powiem panu wszyściutko, co wiem. Otóż mój przyjaciel zaznaczał w końcowej części swego listu, że Zygfryd von Feuchtwangen, myśląc o przyszłej stolicy zakonu krzyżackiego, niekoniecznie musiał mieć na względzie Malbork, który przecież nazywał się Marienburg, a nie Serce Twoje…


11. Yes kajaki

- Panie marynarz - rzekł do niego jegomość w kaszkiecie - kajaki wynajmuję.
- Co takiego? - spytał po angielsku kapitan.
- Kajaki wynajmuję. Yes. Kajaki - tłumaczył jegomość.
- Kajaki? - powtarzał zdumiony Petersen. - Co to jest: kajaki.
- Yes, kajaki - kiwał głową jegomość. - Pan jest marynarz, więc się dogadamy. Niedrogo biorę. Wynajmuję na godzinę, dwie, nawet na cały dzień.
Petersen podrapał się w głowę, bo nic a nic nie rozumiał z tego, co mu mówił jegomość w kaszkiecie. Na wszelki wypadek zapytał go:
- Czy nie zna pan może Malinowskiego?
- Malinowskiego? - oczy jegomościa wypełniło zdumienie.
- Malinowski, yes, Malinowski - powtarzał Petersen.
Jegomość stuknął się palcem w pierś:
- Ja jestem Malinowski. Pan o mnie słyszał? Nie wiedziałem, że moja firma jest tak szeroko znana w świecie. Aj em Malinowski - przypomniał sobie kilka słów po angielsku.
Petersen ryknął jak dziki bawół:
- Malinowski?! Pan jest Malinowski?!
- Yes, sir, ja jestem właśnie Malinowski - przytakiwał radośnie jegomość.
Petersen rzucił na trawę ręcznik, który miał przewieszony na nagich ramionach. Potem - ogromny jak goryl - chwycił za kark malutkiego jegomościa w kaszkiecie. Począł nim trząść jak gałązką.
- Ty jesteś Malinowski? - wrzeszczał. – I przyszedłeś, żeby znowu wyłudzić pieniądze? Ty oszuście! Ty złodzieju! Mam cię nareszcie, ze skóry obłupię!
Krzyk Petersena wywabił ludzi ze wszystkich namiotów na campingu. Zrobiło się zbiegowisko. Wszyscy myśleli, że cudzoziemiec złapał złodzieja, który chciał okraść jego domek. Więc ten i ów szturchnął gniewnie jegomościa w kaszkiecie. A kapitan ciągle go trzymał w swych wielkich łapskach i wykrzykiwał:
- Złodziej! Włamywacz! Oszust! Nabrał mnie na czterysta dolarów! Wyłudził pieniądze za dokument! Och, Malinowski, odpokutujesz za wszystkie swoje draństwa...
Z trudem przecisnąłem się przez tłum otaczający Petersena i Malinowskiego.
- Na milicję z Malinowskim! - wołali zebrani ludzie.
- Pod sąd go trzeba oddać! Do aresztu ze złodziejem! I każdy uważał za swój obowiązek szturchnąć w plecy biedaka, który bełkocąc niezrozumiale, na próżno usiłował wyjaśnić coś, co się wyjaśnić nie dawało.
- Panie Petersen - powiedziałem. - To nie jest Malinowski


12. Pięćdziesiąty kilometr

Szosowe światła wehikułu dosięgnęły karoserii wozu Petersenów. Zobaczyłem, że auto jest puste. Jeszcze chwila i dojrzałem Karen. Stała obok auta, a przy niej majaczył cień mężczyzny. Nie, nie stała. Szarpała się z tym człowiekiem. Odpychała go od siebie, krzycząc coś, ale szum mego silnika zagłuszał jej słowa. Z największą siłą nacisnąłem na pedał hamulca. Zapiszczały opony, wehikuł zarzuciło i niemal obróciło. Stanął bokiem na szosie, o kilkanaście centymetrów przed pniem drzewa na skraju drogi. Jednym skokiem znalazłem się na szosie. Tylko kilkanaście metrów dzieliło mnie od samochodu Petersenów, ale światła wehikułu i pisk hamulców uprzedziły Malinowskiego o niebezpieczeństwie. Karen nie zgasiła silnika swego wozu, a w stacyjce tkwił kluczyk. Malinowski odepchnął od siebie dziewczynę tak gwałtownie, że aż zatoczyła się i upadła w przydrożny rów. Potem rzucił się do lincolna. Usłyszeliśmy głośne wycie silnika. Jeszcze chwila i lincoln zaczął z dużą szybkością oddalać się od nas. Jego czerwone tylne światła rozpływały się w mroku nocnym. Podbiegłem do Karen i pomogłem jej podnieść się z ziemi.
- Zerwał mi z ręki złoty zegarek i zabrał broszkę brylantową - powiedziała dysząc ciężko. – Chciał mi ściągnać z palca pierścionek, ale się broniłam i pan nadjechał. Mam jednak list - z triumfem pokazała mi papier, który kurczowo trzymała w palcach.
- Samochód także ukradł - stwierdziłem.
Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że Malinowski uciekł jej lincolnem.
- Boże drogi, co robić? Trzeba chyba dać znać milicji? Myślałam, że jest bandytą-dżentelmenem. A okazał się zwykłym rzezimieszkiem. Nawet nie spytała, dlaczego przyjechałem w ślad za nią.
- Spróbujemy go dogonić - powiedziałem, wskakując do swego wozu..
- Mojego lincolna? Pańskim pojazdem? rzekła ze zdumieniem, w którym tkwiła pogarda dla mego wehikułu.
- Niech pani wsiada. Prędzej! - rozkazałem. - Pani nie tylko nie zna się na ludziach, ale i na samochodach. Zaufała pani rzezimieszkowi i źle wyszła na tym. Lincoln wydaje się pani ósmym cudem świata.


13. Prądy błądzące

Przy drzwiach do piwnicy zobaczyliśmy grubą gospodynię księdza. Chwytała za kłódkę przy drzwiach, to znów odskakiwała od niej - popiskując, wrzeszcząc, złorzecząc.
- Co się stało? - spytałem, zadyszany biegiem.
- Nie wiem. Kłódka parzy. Niech pan dotknie, parzy - to mówiąc ostrożnie dotknęła kłódki i odskoczyła od niej jak oparzona.
Przypomniałem sobie o pożyczonym akumulatorze. Frasobliwie pokręciłem głową:
- To jakaś bardzo tajemnicza historia, proszę pani.
- A tak, tak - przyświadczyła gospodyni opierając ręce na swym dużym brzuchu. - Rano brałam stąd garnek z mlekiem i kłódka nie parzyła. A teraz parzy. Dziwne to, bo przecież słońce tu wcale nie zagląda.
Sokole Oko z bardzo poważną miną zbliżył się do piwnicznych drzwi. W palcach trzymał żarówkę od 83 latarki elektrycznej. Oprawką żaróweczki dotknął kłódki i żarówka zapaliła się.
- Boże święty! - wrzasnęła gospodyni. - Tu jest prąd elektryczny. Nasza wieś nie jest zelektryzowana. Boże mój, skąd prąd w drzwiach piwnicy? I na jej pucołowatej twarzy uwidoczniło się takie zdumienie, że o mało nie parsknąłem śmiechem.
- Matko Najświętsza! Muszę lecieć powiadomić księdza proboszcza. Coś takiego? Prąd w drzwiach piwnicy?
- Zapewne płynie tędy jakiś podziemny strumień prądu - odezwał się Sokole Oko. - Czy słyszała pani o prądach błądzących?
- Ludzie kochani, prądy błądzące? - przeraziła się gospodyni. - I kawaler myśli, że ten prąd aż tutaj się zabłąkał? A skąd on się wziął, proszę kawalera?
- Nie wiadomo - odrzekł Sokole Oko. - Prawdopodobnie gdzieś daleko, może o dwieście kilometrów, przerwała się linia wysokiego napięcia. Prąd zamiast płynąć po drutach, w ziemię uciekł. I pod ziemią błądził, błądził... błądził... błądził... - opowiadał Sokole Oko przewracając oczami - i tutaj się zabłąkał. Drzwi do piwnicy są żelazne, kłódka na nich żelazna, a to są dobre przewodniki elektryczności (...)


14.Pan Konfiturek

- Czy nie byłaby pani tak uprzejma poinformować mnie, do kogo należy piwnica znajdująca się ogrodzie? Gospodyni ujęła się pod boki i huknęła głośno:
- A do mnie należy, proszę pana! -
- Do pani? - ucieszył się Kozłowski.- Interesuje mnie architektura tej piwnicy. Ona wydaje mi się niezwykle starożytna. Czy nie byłaby pani uprzejma pożyczyć mi klucz? Chciałbym tam zerknąć
- Co? - wrzasnęła gospodyni, - Klucz? Do mojej piwnicy? - Bardzo chcę poznać jej architekturę...
- Architekturę czy konfiturę?! - krzyczała gospodyni. - Ja pana znam, proszę pana! Ktoś już panu powiedział o moich konfiturach! Znam pana, słyszałam o panu, panie Konfiturek.
- Nazywam się Kozłowski, a nie Konfiturek - próbował wyjaśnić. Lecz gospodyni jeszcze bardziej się rozeźliła:
- Ja wiem, że Konfiturek to nie jest pańskie nazwisko. Pana tak tylko przezywają, ponieważ pan bardzo lubi konfitury i powidła. - Ale nie, pani się myli. Mnie chodzi o architekturę. Za wypożyczenie klucza chętnie zapłacę...
- Mnie pan nie nabierze, panie Konfiturek - powiedziała gospodyni.


15.Pan Samochodzik znajduje boczny ganek w studni

- Chłopcy! - głos dudnił i odbijał się dalekim echem gdzieś w załomach ganku. - Znalazłem boczny ganek. Czekajcie na górze, aż do mego powrotu. Czekajcie nawet kilka godzin...
- A gdyby pan nie wracał i dłużej? - spytała Ewa.
- Czekajcie dziesięć godzin. A potem dajcie znać milicji - zadudniłem.
Wsunąłem się w gardziel podziemnego korytarza. Ganek był tak niski i wąski, że nawet na czworakach z trudem się nim przesuwałem. Nie szedł prosto, lecz raz po raz zakręcał, łamał się. Szybko straciłem poczucie kierunku. Znowu raptowny załom. Jeszcze jeden. Potem znowu załom. Ganek rozszerzył się w półokrągłą pieczarę. Podobnie jak korytarz, zrobiona była z brunatnej cegły. Pasmo elektrycznego światła wskazało mi drzwi w ścianie. Ciężkie, żelazne, z nalotem rdzy.


16. Karen odkrywa wejście pod chrzcielnicą

Niech pan się dobrze rozejrzy po kościele. Jest z początku XIV wieku. Ale całe jego wyposażenie zostało zrobione w czasach znacznie późniejszych, w epoce baroku. Tylko ściany, podłoga i ta chrzcielnica z piaskowca są z czasów Piotra z Awinionu. Widzi pan ornament obiegający chrzcielnicę?
- Najzwyklejsze kreseczki poprzecznie ułożone...
- No tak. Właśnie o to chodziło, aby tak się różnym niepowołanym wydawało. Te kreseczki tworzą
znak: „Bądź czujny".
- Pani ma bardzo bujną wyobraźnię, a tymczasem okradną nasz obóz w lesie - burknął Kozłowski. – Co pani chce robić? Ta chrzcielnica jest przecież wmurowana w posadzkę. Nie ruszymy jej z miejsca.
- Proszę spojrzeć tu niżej! - zawołała Karen. - W podstawie chrzcielnicy jest otwór na wylot. Po co go zrobiono? Jak pan myśli?
- Nie mam pojęcia...
- Niech pan przyniesie drążek. Włożymy go w otwór i spróbujemy przekręcić chrzcielnicę.
- Chce pani rozwalić kościół? Przecież chrzcielnica waży co najmniej tonę.
- Proszą zrobić, co panu kazałam.
Nad moją głową zatupotały kroki. To Kozłowski posłusznie poleciał szukać odpowiedniego drążka. A ja siedząc na twardej posadzce w ciemnej celi, myślałem: „Karen jest najmądrzejszą i najsprytniejszą dziewczyną, jaką spotkałem w swoim życiu...


17. Obdzieranie ze skóry

Bardzo mi się podobał ów projekt. Przywołałem chłopców i Ewę, którzy już zdążyli obudzić się i nawet zjedli śniadanie. Zebraliśmy się w obozie Petersenów, gdzie siedział przywiązany do krzesła Kozłowski.
Kapitan rozebrał się do pasa, bo, jak powiedział Kozłowskiemu: „Obdzieranie ze skóry jest bardzo męczące”. Wiewiórka wlazł na drzewo, aby zgodnie z poleceniem kapitana zawiesić na gałęzi misterną plątaninę lin. Miał na nich zawisnąć Kozłowski, gdyż, jak twierdził kapitan: „W pozycji wiszącej najlepiej się ze skóry obdziera”.
Z początku Kozłowski dość obojętnym wzrokiem śledził nasze poczynania. Ale gdy Petersen rozkazał córce zagotować na gazie kubełek gorącej wody, odzyskał głos i spytał:
- Do diabła, po co wam gorąca woda?
- Skórę należy uprzednio sparzyć wrzątkiem. Wtedy łatwiej schodzi - wyjaśnił mu Petersen.
- Pan żartuje! Pan chyba nie ma zamiaru obdzierać mnie ze skóry? - wrzasnął Kozłowski.
Kapitan wzruszył ramionami:
- Do tej pory to pan sobie z nas żartował. Teraz zaś my poigramy z panem.
I kapitan, z powagą na twarzy, zaczął ostrzyć na kamieniu nóż o długim ostrzu.
- Milicja! Ratunkuuuuu! - wrzeszczał Kozłowski.
Zamaszystym krokiem przyszła do obozowiska gospodyni proboszcza. Twarz miała czerwoną z gniewu.
Ktoś się włamał do mojej piwnicy - oświadczyła, mierząc nas badawczym spojrzeniem. Zobaczyła związanego Kozłowskiego i zawołała: - To pewnie on! Pan Konfiturek! Wczoraj cały dzień krążył koło mojej piwnicy! Czy on wam też jakąś psotę wyrządził?
- Nie wiem, czy to można nazwać psotą - odrzekłem. - To jest rabuś, bandyta. Będziemy go obdzierać ze skóry.
- Co takiego? - zdumiała się gospodyni. - Dlaczego ze skóry?
- Bo takie są nasze obyczaje - odpowiedziałem. Gospodyni żal się zrobiło Kozłowskiego. Złożyła ręce i zaczęła prosić:
- Nie róbcie mu aż takiej krzywdy. Miejcie litość.
Litościwy głos gospodyni jeszcze bardziej zirytował Kozłowskiego. Szarpnął się w więzach i syknął ze złością:
- Niech się pani odczepi. Pani jest wariatką. Pani myśli, że każdy tylko marzy o pani konfiturach.
- Toś ty taki? - rozsierdziła się gospodyni. - W więzach siedzi i jeszcze syczy jak żmija. O łaskę dla niego proszę, a on wariatką mnie nazywa?
Gospodyni odwiązała fartuch i parę razy zdzieliła nim Kozłowskiego przez głowę i plecy.
- A masz! A masz! - powtarzała. - Nie będziesz mnie nazywał wariatką.
I właśnie na tę scenę nadjechało drogą przez las milicyjne auto. Wyskoczył z niego oficer z wąsikami, ten sam, który nas przesłuchiwał w Malborku.
- Panowie, panowie - rzekł z dezaprobatą. - Wprawdzie jest to przestępca, ale czy godzi się walić go ścierką?
- To nie jest ścierka, tylko fartuch - tłumaczyła slę gospodyni.
- Wszystko jedno: ścierka czy fartuch. Ale nie godzi się tak, nie godzi...
Ostatnio zmieniony przez Szara Sowa 2017-01-05, 08:50, w całości zmieniany 12 razy  
 
 
Szara Sowa 
Ojciec Zarządzający



Pomógł: 153 razy
Wiek: 57
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 48392
Skąd: Poznań
Wysłany: 2016-12-19, 08:44:11   

To dodam jeszcze 2 sceny:

Tomasz i Anka przebiją się kajakiem przez trzciny

Przed burtą kajaka wyrosła ściana wysokich trzcin. Z początku rosły rzadko i płynęło się przez nie dość szybko. Dziób kajaka rozdzielał trzciny i żłobił między nimi korytarz. Lecz wkrótce zgęstniały i oplątywały się wokół wiosła, co bardzo utrudniało popychanio kajaka. Las trzcin otoczył nas z przodu i z boku, zamknął się za nami zieloną, zwartą gęstwiną. Aby nie zmylić kierunku, od czasu do czasu wstawałem z miejsca i ponad chwiejącymi się wierzchołkami dostrzegałem zalesione brzegi. Potem już nawet wiosłowałem na stojąco, jak kijem odpychałem się wiosłem od mulistego dna rozlewiska, Wkrótce jednak trzciny okazały się tak wysokie, że zasłaniały sobą cały widok. Przestałem się orientować, w jakim kierunku płyniemy.
A w trzcinach panował wielki skwar. Gorąco było nad jeziorem, gdzie rozbiliśmy obóz. Ale tam przynajmniej wiatr od wody trochę łagodził południowy upał. Tutaj od wiatru zasłaniały nas trzciny, z góry prażylo słońce, parowała woda pełna gnijących resztek korzeni, wydzielając zapach mdły i duszący. Wirowały nad nami roje malutkich, ale natrętnych muszek, na kajaku przysiadły wielkie ważki mieniące się niebieskimi barwami. Strząśnięte ruchami wioscł, spadały na nas z trzcin ogromne pająki i obrzydllwe żuki. W zielonej gęstwinie kwakały dzikie kaczki i popiskiwały przestraszone kaczęta, grubymi głosami odzywały się kaczory. Wysoko na niebie krążył nad naszymi głowami wielki jastrząb.
Zmęczyłem się, a ponieważ wiosło wikłało się w plątaninie trzcin, kajak bardzo powoli posuwał się naprzód. Zresztą nie wiadomo było, czy płyniemy we właściwą stronę. Być może, zamiast ku wysepce zbliżaliśmy się do tego miejsca, gdzie wpłynęliśmy.
- Zabłądziliśmy - niemal radośnie oświadczyła Anka, gdy na chwilę przycupnąłem w kajaku i ocierałem chusteczką spocone czoło.


Gzy atakują pasażerów wehikułu

Jechaliśmy przez ogromne lasy Puszczy Augustowskiej. Po osiemnastu kilometrach zobaczyliśmy drogowskaz - descczką z napisem: Kozi Rynek. Dookoła rozciągał sią gęsty las, nigdzie ani śladu domku czy leśniczówki. Prawdziwa puszcza pełna... gzów. A może wielkich, złośliwych much, które zaatakowały nas, gdy tylko znaleźliśmy się na leśnej drożynie.
Zapewne trwała teraz właśnie pora wyroju, a bagnisty teren Kozicgo Rynku stanowił ich siedlisko. Otoczyły nas miliardy tych ogromnych owadów, wielkich na pół palca, złośliwie brzęczących, o żółto-złotym odwłoku i wielkich, boleśnie kłujących żądłach. Wypełniły auto głośnym bzykaniem, obijały się o szyby i o naszo nosy. Jakby oślepłe od upału tłukły się w pudle sumochodu, zderzały się z sobą tłustymi ciałami, wpadały na nasze twarze.
Na chwilę aż zaniewidziałem. Rozpędzona mucha z impetem uderzyła mnie w prawe oko. Czulem na szyi drugą wielką muchę, która wbijała we mnie żądło. Ruszyłem szybko naprzód, ale i tak mnóstwo gzów pozostało w aucie, a po zamknięciu okien zrobiło się strasznie duszno. Brzęczenie wzmogło się, chłopcy wymachiwali gazetą, odpędzając od siebie owady. Z trudem łapałem powietrze otwartymi ustami.
Tymczasem dojechaliśmy do rozstaju dróg. Znajdował się tu drugi drogowskaz z napisem Kozi Rynek. Ale jego strzałka prowadziła do... nieba.
- Komuś zachciało się głupich kawałów - powiedziałem. - Zawracamy, bo zbłądzimy i pożrą nas te wściekłe owady. Do Koziego Rynku dojdziemy pieszo od strony szosy.
Gzy jakby na chwilę przycichły. Ale potem pojedynczo wyskakiwały gdzieś z dolnych części auta i pędziły z brzęczeniem od szyby do szyby, przysiadały na naszych rękach, szyjach, na twarzach, po których ściekał pot. Zapach potu zapewne jeszcze bardziej je podrażniał. Gdzie usiadły - wbijały żądła i ginęły od naszych uderzeń.
_________________
Drużyna 2

Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum
Nasza forumowa geościeżka keszerska: ./redir/pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?p=240911#240911

Ostatnio zmieniony przez Szara Sowa 2016-12-19, 08:51, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Piratka 
Forumowy Badacz Naukowy



Pomogła: 15 razy
Dołączyła: 23 Sty 2013
Posty: 3238
Skąd: Wyspa Skarbów
Wysłany: 2016-12-19, 12:20:53   

Dobry jest dalszy ciąg podróży kajakiem
- Pani znajduje w tym powód do zadowolenia?
- A owszem - kiwnęła głową. - Nareszcie coś ciekawego. Przecież pan chyba nie sądzi, że przyczepiłam się do pana tylko dlatego, że pan mi się podoba?
- Nie jestem zarozumiały.
- W dziennikarstwie pracuję od niedawna. Jestem dopiero po studiach. Do tej pory niczego szczególnego nie napisałam. A chciałabym zwrócić na siebie uwagę czytelników. Swój urlop pragnę wykorzystać na zebranie materiału do cyklu sensacyjnych reportaży. Takich, żeby czytelnikom aż dech w piersiach zapierało, gdy będą je czytać.
- I przyjechała pani do Gib, gdzie się tylko wypoczywa? Pani nie mogła przewidzieć, że przybędą tutaj różnego rodzaju podejrzane typki w rodzaju mnie czy Petersenów i że będzie się tu szukać skarbu templariuszy.
- Właśnie, że wiedziałam. To przecież ja... No, właśnie ja napisałam ten artykuł w gazecie i podałam informację o dokumencie u nauczyciela w Miłkokuku.
- Pani? To pani była tym... - zająknąłem się.
- Niech pan śmiało kończy: tym bałwanem, tym durniem, tak?
- Coś w tym rodzaju - rzekłem wykrętnie.
- Wiem, co pan o mnie myśli. Ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Grunt, że zbiorę materiał do reportaży. Opiszę dziwaków poszukujących skarbu templariuszy. A wśród nich poczesne miejsce zajmie pan Samochodzik. Opiszę również, jak zabłądziliśmy w trzcinach. Na tym zakończę jeden z reportaży, pozostawiając czytelników w niepewności co do naszych losów. A dopiero w następnym odcinku wyjaśnię, w jaki sposób wydostaliśmy się z gęstwiny trzcin.
- To pani już wie, w jaki sposób tego dokonamy? W takim razie może mi pani powie, bo niczego innego nie pragnę, jak się stąd wydostać.
- Należy płynąć albo przed siebie, albo... do tyłu.
- Pani wie, gdzie jest przód, a gdzie tył?
Nic nie powiedziała. Zdaje się, że dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że rzeczywiście zabłądziliśmy i otacza nas zewsząd zielona ściana roślin.


A propozycja do ankiety
Obdzieranie ze skóry
Bardzo mi się podobał ów projekt. Przywołałem chłopców i Ewę, którzy już zdążyli obudzić się i nawet zjedli śniadanie. Zebraliśmy się w obozie Petersenów, gdzie siedział przywiązany do krzesła Kozłowski.
Kapitan rozebrał się do pasa, bo, jak powiedział Kozłowskiemu: „Obdzieranie ze skóry jest bardzo męczące”. Wiewiórka wlazł na drzewo, aby zgodnie z poleceniem kapitana zawiesić na gałęzi misterną plątaninę lin. Miał na nich zawisnąć Kozłowski, gdyż, jak twierdził kapitan: „W pozycji wiszącej najlepiej się ze skóry obdziera”.
Z początku Kozłowski dość obojętnym wzrokiem śledził nasze poczynania. Ale gdy Petersen rozkazał córce zagotować na gazie kubełek gorącej wody, odzyskał głos i spytał:
- Do diabła, po co wam gorąca woda?
- Skórę należy uprzednio sparzyć wrzątkiem. Wtedy łatwiej schodzi - wyjaśnił mu Petersen.
- Pan żartuje! Pan chyba nie ma zamiaru obdzierać mnie ze skóry? - wrzasnął Kozłowski.
Kapitan wzruszył ramionami:
- Do tej pory to pan sobie z nas żartował. Teraz zaś my poigramy z panem.
I kapitan, z powagą na twarzy, zaczął ostrzyć na kamieniu nóż o długim ostrzu.
- Milicja! Ratunkuuuuu! - wrzeszczał Kozłowski.
Zamaszystym krokiem przyszła do obozowiska gospodyni proboszcza. Twarz miała czerwoną z gniewu.
Ktoś się włamał do mojej piwnicy - oświadczyła, mierząc nas badawczym spojrzeniem. Zobaczyła związanego Kozłowskiego i zawołała: - To pewnie on! Pan Konfiturek! Wczoraj cały dzień krążył koło mojej piwnicy! Czy on wam też jakąś psotę wyrządził?
- Nie wiem, czy to można nazwać psotą - odrzekłem. - To jest rabuś, bandyta. Będziemy go obdzierać ze skóry.
- Co takiego? - zdumiała się gospodyni. - Dlaczego ze skóry?
- Bo takie są nasze obyczaje - odpowiedziałem. Gospodyni żal się zrobiło Kozłowskiego. Złożyła ręce i zaczęła prosić:
- Nie róbcie mu aż takiej krzywdy. Miejcie litość.
Litościwy głos gospodyni jeszcze bardziej zirytował Kozłowskiego. Szarpnął się w więzach i syknął ze złością:
- Niech się pani odczepi. Pani jest wariatką. Pani myśli, że każdy tylko marzy o pani konfiturach.
- Toś ty taki? - rozsierdziła się gospodyni. - W więzach siedzi i jeszcze syczy jak żmija. O łaskę dla niego proszę, a on wariatką mnie nazywa?
Gospodyni odwiązała fartuch i parę razy zdzieliła nim Kozłowskiego przez głowę i plecy.
- A masz! A masz! - powtarzała. - Nie będziesz mnie nazywał wariatką.
I właśnie na tę scenę nadjechało drogą przez las milicyjne auto. Wyskoczył z niego oficer z wąsikami, ten sam, który nas przesłuchiwał w Malborku.
- Panowie, panowie - rzekł z dezaprobatą. - Wprawdzie jest to przestępca, ale czy godzi się walić go ścierką?
- To nie jest ścierka, tylko fartuch - tłumaczyła slę gospodyni.
- Wszystko jedno: ścierka czy fartuch. Ale nie godzi się tak, nie godzi...
_________________


- A czy nie ma dobrych piratów?
- Nie. Bo to się mija z samym założeniem piractwa.
 
 
Berta von S. 
Twórca
nienackofanka



Pomogła: 169 razy
Wiek: 52
Dołączyła: 05 Kwi 2013
Posty: 32587
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-12-19, 21:27:35   

To może jeszcze te dwie sceny:

Karen odkrywa wejście pod chrzcielnicą
Niech pan się dobrze rozejrzy po kościele. Jest z początku XIV wieku. Ale całe jego wyposażenie zostało zrobione w czasach znacznie późniejszych, w epoce baroku. Tylko ściany, podłoga i ta chrzcielnica z piaskowca są z czasów Piotra z Awinionu. Widzi pan ornament obiegający chrzcielnicę?
- Najzwyklejsze kreseczki poprzecznie ułożone...
- No tak. Właśnie o to chodziło, aby tak się różnym niepowołanym wydawało. Te kreseczki tworzą
znak: „Bądź czujny".
- Pani ma bardzo bujną wyobraźnię, a tymczasem okradną nasz obóz w lesie - burknął Kozłowski. – Co pani chce robić? Ta chrzcielnica jest przecież wmurowana w posadzkę. Nie ruszymy jej z miejsca.
- Proszę spojrzeć tu niżej! - zawołała Karen. - W podstawie chrzcielnicy jest otwór na wylot. Po co go zrobiono? Jak pan myśli?
- Nie mam pojęcia...
- Niech pan przyniesie drążek. Włożymy go w otwór i spróbujemy przekręcić chrzcielnicę.
- Chce pani rozwalić kościół? Przecież chrzcielnica waży co najmniej tonę.
- Proszą zrobić, co panu kazałam.
Nad moją głową zatupotały kroki. To Kozłowski posłusznie poleciał szukać odpowiedniego drążka. A ja siedząc na twardej posadzce w ciemnej celi, myślałem: „Karen jest najmądrzejszą i najsprytniejszą dziewczyną, jaką spotkałem w swoim życiu...


Bahomet zdradza hasło
- Wyjeżdżacie państwo? - spytałem uprzejmie, na poprzednie słowa nie otrzymałem odpowiedzi.
- Tak - głucho rzekł Bahomet.
- W takim razie dobrze się składa, bo przed wyjazdem zdążymy pogwarzyć.
Bahomet przestraszył się jeszcze bardziej, a jego małżonka znacznie silniej przybladła.
- Nie powiem, abym był bardzo zadowolony z wczorajszej przygody. Nawet sobie nie wyobrażacie państwo, jakie to nieprzyjemne przebywać w celi więziennej. Nigdy dotąd nie siedziałem w więzieniu. A pan? - zagadnąłem Bahometa.
- Ja też nigdy nie siedziałem w więzieniu - jęknął.
- Niewykluczone, że to się może panu przydarzyć - rzekłem robiąc srogą minę. - Bezprawne zamykanie kogoś na całą noc w zimnej celi jest karalne. Jak mówi przysłowie: kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Pan mnie zamknął w celi Kiejstuta, a ja teraz mogę pana zamknąć w celi aresztu.
- Ależ ja... nic takiego... - niezręcznie wykręcał się Bahomet. Jego żona złożyła ręce jak do modlitwy i powiedziała błagalnie:
- Niech mu pan daruje. On to zrobił z głupoty. Przysięgam panu, że my już nie będziemy poszukiwać dalej skarbu templariuszy. Nigdy nie wejdziemy panu w drogę. Rezygnujemy z poszukiwań i odjeżdżamy.
- Dlaczego? Tak przyjemnie się z państwem poszukiwało - rzekłem ironicznie.
- Ach, proszę pana - jęknęła żona Bahometa - to nie było zajęcie dla nas. Jesteśmy spokojnymi ludźmi. Mój mąż pracuje jako inżynier chemik. To ja, ja jestem wszystkiemu winna. Przeczytałam o historii skarbu templariuszy, napisaliśmy list do przyjaciela męża we Francji, historyka, i od tego właśnie zaczęło się nasze nieszczęście. Namówiłam męża, abyśmy szukali skarbu podczas letniego urlopu. Ale od dzisiaj już nie będziemy panu przeszkadzać. Wyjeżdżamy.
- Państwo mi nie przeszkadzali - stwierdziłem. - To raczej chyba ja w czymś przeszkadzałem, skoro mnie zamknęliście w celi Kiejstuta.
(…)
- Może ma i rację. Walka z bandytami nie jest zajęciem dla państwa. Ale chyba nie chcecie, aby bandyta odniósł korzyść z napaści na was?
- Mnie jest wszystko jedno - rzekła ostrożnie pani Bahometowa. - Ja pragnę tylko wyjechać stąd jak najprędzej.
- A pan?
- Zależy, czego pan żąda ode mnie...
- Chcę wiedzieć, jakie informacje w sprawie skarbu zawierał list od waszego przyjaciela. W ten sposób ja będę wiedział akurat tyle samo, co bandyta. Być może, zdołam wtedy pomieszać mu szyki.
- Powiem panu! Naturalnie, że powiem! - Bahomet ucieszył się, że tylko tyle od niego żądam, Myślał, biedak, że poproszę go, aby wraz ze mną ścigał po nocach groźnego przestępcę. - Powiem panu wszyściutko, co wiem. Otóż mój przyjaciel zaznaczał w końcowej części swego listu, że Zygfryd von Feuchtwangen, myśląc o przyszłej stolicy zakonu krzyżackiego, niekoniecznie musiał mieć na względzie Malbork, który przecież nazywał się Marienburg, a nie Serce Twoje…
_________________
Drużyna 5

Ostatnio zmieniony przez Berta von S. 2016-12-19, 21:28, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Berta von S. 
Twórca
nienackofanka



Pomogła: 169 razy
Wiek: 52
Dołączyła: 05 Kwi 2013
Posty: 32587
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-12-21, 00:22:09   

Zagłosowałam. Uzasadnię jutro. :)
A Dwór sobie jeszcze muszę przemyśleć, bo tam każda scena jest genialna, więc dużo trudniejszy wybór.
_________________
Drużyna 5

 
 
Kustosz
[Usunięty]

Wysłany: 2016-12-21, 02:51:07   

Pięc możliwości pozwala na komfort wyboru scen w różnych kategoriach.

Sceny komiczne
Tu wszystko jest jasne, dwa razy majstersztyk z gatunku qui pro quo. Dialog gospodyni księdza z panem Konfiturkiem to bezdyskusyjny top topów, ale również scenka z biznesmenem Malinowskim od kajaków bawi mnie do łez.

Sceny emocjonujące
Tomasz wchodzi do studni i odnajduje boczny ganek – czyli ten moment kiedy bieg wypadków nagle przyspiesza i fascynująca tajemnica wydaje się być tuż tuż na wyciagnięcia ręki choć niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku.

Sceny klimatyczne
Rozszalała ulewa w środku lasu, bohaterowie kryją się w prowizorycznie skleconym namiocie a Karen rysuje Tomaszowi i chłopcom tajne znaki Templariuszy. Jest dla mnie w tej scenie obietnica wspaniałej wakacyjnej przygody.

Sceny inne
Tomasz w celi Kiejstuta. Ta scena zawsze robiła na mnie duże wrażenie. Pamiętam jak nie mogłem się doczekać tego miejsca, kiedy jako dziecko zwiedzałem zamek w Malborku. Podejrzewam, że to wpływ serialu, który widziałem zanim przeczytałem książkę. Ale fakt pozostaje faktem. Czytając „Templariuszy” zawsze czekam na tę scenę.
Ostatnio zmieniony przez 2016-12-21, 13:06, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Szara Sowa 
Ojciec Zarządzający



Pomógł: 153 razy
Wiek: 57
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 48392
Skąd: Poznań
Wysłany: 2016-12-21, 08:50:56   

Oprócz dwóch scen, które sam zaproponowałem: "gzy" (nr 3) oraz "trzciny" (nr 6), wybieram:
4. Ulewa na Kozim Rynku - niesamowity klimat, chętnie bym ją rozszerzył o spotkanie z łosiem
7. Druga koperta w kapliczce - za klimat oczekiwania, wyciszenia i niepewności
15. Pan Samochodzik znajduje boczny ganek w studni - scena tak naprawdę jakby finałowa - emocje sięgają zenitu.

Spokojnie wybrałbym jeszcze ze 2 sceny, ale można tylko 5. :(

Dodam tylko że scena z kajakami zawsze mnie irytowała... :)
_________________
Drużyna 2

Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum
Nasza forumowa geościeżka keszerska: ./redir/pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?p=240911#240911

 
 
Piratka 
Forumowy Badacz Naukowy



Pomogła: 15 razy
Dołączyła: 23 Sty 2013
Posty: 3238
Skąd: Wyspa Skarbów
Wysłany: 2016-12-21, 18:58:31   Głosy oddane. Krótkie uzasadnienie.

Głosy oddane. Krótkie uzasadnienie.
2. Kozłowski w błocie
Należy zaznaczyć, że Kozłowski przekręcił wypowiedź Karen (że Tomasz jej się podoba, bo ma taki dziwaczny i zarazem śmieszny samochód, i Tomasz razem z tym samochodem tworzą dość zabawną parę) i to wnerwiło Tomasza.
Cały Tomasz i za to go, między innymi, uwielbiam.

6. Tomasz i Anka przebiją się kajakiem przez trzciny
Chodzi zwłaszcza o dalszy ciąg Pani wie, gdzie jest przód, a gdzie tył?

13. Prądy błądzące
Moźna jeszcze dodać kawałek wcześniej
- ...Powiedziałam wam, że trzeba łączyć w szereg... Nie tak, fajtłapy. W szereg. Boże, co z was za tumany... No, trzymaj za koniec drutu...
- Boję się... boję się - stęknął Wiewiórka.
- Nie bój się! - krzyczała na niego Ewa. - Co za tchórz! Uciekaj stąd! Ja sama pokażę, jak się trzyma!
Z namiotu wyjrzał Sokole Oko.
- Proszę pana! - zawołał. - Może panu wędkę zrobić i będzie pan łowił rybki? Zamiast przejść się po okolicy, zbadać dokładnie sytuacje, to pan oddaje się sennym marzeniom.
Wstałem z ziemi.
- Zdaje się, że chodzi wam o to, abym sobie poszedł, co? No dobrze, pójdę - mruknąłem. - Jakie to szczęście, że nie wożę z sobą dynamitu. Zapewne także zażądalibyście go ode mnie.
Sokole Oko zachichotał, z głębi namiotu także rozległ się potrójny chichot.


14. Pan Konfiturek
Można jeszcze dodać przepiękne zdanie: Przezwaliśmy go Pan Konfiturek, ponieważ strasznie lubi wszelkiego rodzaju konfitury i powidła. Jak gdzieś zobaczy słoik konfitur lub powideł, to aż się trzęsie z łakomstwa. A nas znowu, proszę pani, aż mdli na widok konfitur.

17. Obdzieranie ze skóry
Tu komentarz zbyteczny. Scena mówi sama za siebie. Res ipsa loquitur. Brak tej sceny w serialu poważnie go zubożył :D
_________________


- A czy nie ma dobrych piratów?
- Nie. Bo to się mija z samym założeniem piractwa.
Ostatnio zmieniony przez Piratka 2016-12-21, 18:59, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Berta von S. 
Twórca
nienackofanka



Pomogła: 169 razy
Wiek: 52
Dołączyła: 05 Kwi 2013
Posty: 32587
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-12-21, 20:39:36   

Głosy oddałam wczoraj. Czas na uzasadnienie.

14.Pan Konfiturek oraz 13. Prądy błądzące
To dla mnie zdecydowanie najzabawniejsze sceny z książki (szczególnie przy pierwszej zawsze się zaśmiewam). A jednocześnie w każdej z nich pokazano sprytny fortel, przy pomocy którego nasi bohaterowie wyprzedzają konkurencję.

10. Bahomet zdradza hasło
Scena spowiedzi Bahometa też jest śmieszna (Tomasz bawi się biedakiem jak myszką). No i mamy tu moment wielkiego przełomu, kiedy okazuje się, że „Serce Twoje” to jednak prawdopodobnie nie Malbork – stąd już tylko jeden krok do Kortumowa... :)

16. Karen odkrywa wejście pod chrzcielnicą
Ta scena naładowana jest istotnymi momentami: odkrycie ukrytego mechanizmu przez Karen, uratowanie Tomasza, tryumf Tomasza (że wlazł tam pierwszy). No i dobry ten dialog – inteligentna Karen na tropie zagadki + zaniepokojony prymityw Kozłowski/Malinowski.

5. Rakietnica i wyścig do Miłkokuku
Mam jakiś wielki sentyment do ośrodka dziennikarzy. Zawsze lubiłam tę scenę już za sam klimat PRL-owskiego wakacyjnego dancingu i wizję racy przecinającej niebo nad ciemną ścianą lasu po drugiej stronie jeziora. Ale ważny jest też kontrast drwin z wehikułu (i Tomasza) z tryumfem Tomasza, kiedy wehikuł pokazuje „prawdziwą twarz”.
_________________
Drużyna 5

 
 
Kustosz
[Usunięty]

Wysłany: 2017-01-04, 13:27:56   

UWAGA UWAGA!

Za namową Szarej Sowy zdecydowałem się na dokonanie zmiany dotyczącej okresu aktywności ankiet. Rzeczywiście szkoda by było, żeby zabawa z wyborem najlepszych scen w każdym z tomów miała trwać tylko 30 dni. Wszystkie ankiety będą więc aktywne bezterminowo.

W związku z powyższym zmianie ulega również sposób wytypowania najlepszej sceny w całej serii. Po przygotowaniu wszystkich 12 ankiet cząstkowych zostanie ustalona data (co najmniej po 30 dniach od opublikowania ostatniej z ankiet) przygotowania ankiety zbiorczej, do której zostaną włączone trzy najwyżej ocenione sceny z każdego tomu, wg stanu na ustalony dzień.
 
 
mruf 
Uwielbia Samochodzika
Senior Cochecito - pomysłodawca mapowania



Pomógł: 3 razy
Wiek: 50
Dołączył: 24 Maj 2014
Posty: 500
Skąd: Bolesławiec
Wysłany: 2017-05-22, 07:54:56   

1. Wejście do studni pana Tomasza, usiłowanie zabójstwa, eksploracja, uwięzienie. Jest mroczno, groźnie i posępnie.
2. Druga scena - jak jadą i pan Tomasz snuje opowieść o Krzyżakach - od tego się zaczęła moja historyczna pasja i zainteresowanie Zakonem. Niby wiele się nie dzieje, ale to duży, szeroki jak Trasa Łazienkowska wstęp do przygody.
_________________

 
 
Szara Sowa 
Ojciec Zarządzający



Pomógł: 153 razy
Wiek: 57
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 48392
Skąd: Poznań
Wysłany: 2017-05-22, 07:57:36   

A w ankiecie zagłosował? :)
_________________
Drużyna 2

Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum
Nasza forumowa geościeżka keszerska: ./redir/pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?p=240911#240911

 
 
mruf 
Uwielbia Samochodzika
Senior Cochecito - pomysłodawca mapowania



Pomógł: 3 razy
Wiek: 50
Dołączył: 24 Maj 2014
Posty: 500
Skąd: Bolesławiec
Wysłany: 2017-05-22, 07:58:58   

Zarass naprawiem to niedopatrzenie ;)
_________________

 
 
Aldona 
Maniak Samochodzika
Aldona



Pomogła: 10 razy
Dołączyła: 11 Sty 2014
Posty: 5208
Skąd: Skąd?
Wysłany: 2017-05-22, 10:21:52   

A na co ja głosowałam?
_________________
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 125 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 14104
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2017-05-30, 12:44:54   

Przyjrzałem się właśnie zaproponowanym scenom i stwierdzam, że mojej lubionej brak! A byłby to ciąg dalszy sceny tu zatytułowanej “Yes kajaki”.

Młoda panienka w ogromnych okularach wskazała na mnie: - A ten pan to pewnie wspólnik Malinowskiego. Pewnie razem okradali turystów.
Odczułem, że i mnie ktoś szturchnął w plecy. Ktoś inny złapał mnie za ramię.
- Łapaj, trzymaj złodzieja! - wrzeszczała jakaś tęga pani w spodniach. - Nawet na wycieczce nie ma od nich spokoju. Szarpnąłem się raz i drugi, żeby wyrwać ramię z czyjegoś uścisku, ale kilkoro rąk chwyciło mnie bardzo mocno.
- Patrzcie, jak to się szarpie! - wołano. - Trzymajcie go, bo ucieknie! …

Patrzcie, ludzie, jeszcze się odgraża! - piszczała panienka w okularach i uszczypnęła mnie tak silnie, że zawyłem jak ranny wilk.
:D
 
 
sevligo 
Słyszał o Samochodziku


Dołączył: 11 Lip 2017
Posty: 9
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2017-12-08, 19:09:55   

Znowu raptowny załom. Jeszcze jeden. Potem znowu załom. Ganek rozszerzył się w
półokrągłą pieczarę. Podobnie jak korytarz, zrobiona była z brunatnej cegły. Pasmo
elektrycznego światła wskazało mi drzwi w ścianie. Ciężkie, żelazne, z nalotem rdzy.

Dziwne to były drzwi. Wmurowano je ukośnie, stanowiły jak gdyby pochyłą klapę,
zamykającą jakieś pomieszczenie. Wisiało na nich żelazne kółko. Chwyciłem za nie i
spróbowałem ciągnąć z całej mocy. Klapa wydawała mi się bardzo ciężka, a może po prostu
miała zardzewiałe zawiasy. Z największym trudem udało mi się odemknąć ją na tyle, aby
wsunąć ramię. Dopiero teraz mogłem ją podnieść przy akompaniamencie nieprzyjemnego
zgrzytu. Co ciekawe, zgrzytu tego nie wydawały z siebie zawiasy, a dochodził on z wewnątrz
ściany. Jakby wraz z otwarciem drzwi uruchamiał się jakiś mechanizm.

Klapa po otwarciu nie dawała się unieruchomić. Wciąż opadała zakrywając sobą
wejście do dalszych części podziemi. Po prostu nie można było jej uchylić pod kątem
większym niż czterdzieści pięć stopni, więc siłą swego ciężaru opadała na dawne miejsce.
A za nią widziałem schody w dół i załom muru...

Wsparłem ją silnie ramieniem i wsunąłem się w wąską szczelinę. W nosie drażnił mnie
kurz, który wszędzie tutaj zalegał grubą warstwą. Jakże żałowałem, że nie mam ze sobą
jakiegoś większego przedmiotu, aby go podłożyć pod drzwi. Wówczas nie zatrzasnęłyby się za
mną. Ale nic takiego nie posiadałem. Pomyślałem, że gdy zechcę wyjść, mogę przecież znowu
podważyć klapę ramieniem.

Stanąłem na prowadzących w dół schodach i klapa zatrzasnęła się za mną z głośnym
łoskotem. Naliczyłem osiem stopni, potem był załom i korytarz znowu się zwężał.
Schody w górę. Jeden... dwa... osiem... dziesięć stopni. Wąziutka cela, coś w rodzaju celi
pokutnej widzianej w zamku malborskim. O mało nie krzyknąłem ze wstrętu, zauważywszy na
podłodze pod ścianą szkielet ludzki. Była to resztka człowieka ze strzępkami zbutwiałego
ubrania, z resztką włosów na czaszce. Obok szkłeletu stały puste gliniane dwojaki...
Przerażający wydał mi się nie sam szkielet, ale pozycja, w jakiej leżał. Był zwinięty w
kłębek, dziwacznie skurczony, jak gdyby człowiek ten skonał w wielkiej męce. Wspomniałem
legendę o chłopie, który z glinianymi dwojakami wszedł w podziemia i już z nich nie wyszedł.
Trafił tu zapewne, podobnie jak i ja, przez studnię w piwnicy. Ale dlaczego nie wyszedł?
Zimno mi słę zrobiło. Dopiero w tej chwili zorientowałem się, że cela, w której się
znajduję, jest ślepa, zakończona kamienną ścianą.

„Dlaczego ten człowiek stąd nie wyszedł?” - uporczywie wracała do mnie ta myśl.
Ogarniał mnie coraz większy niepokój. Prawie biegiem wróciłem po schodach i dopadłem
żelaznej klapy. Z całą siłą podparłem ją ramieniem. Nawet nie drgnęła. Siedziała w swym
kamiennym obramowaniu jakby wmurowana. Podparłem ją plecami i natężyłem wszystkie
mięśnie. Serce mi waliło, pot zalewał czoło. Drzwi jednak pozostawały zamknięte...
Przypomniałem sobie dziwny zgrzyt, który towarzyszył otwieraniu klapy. W ścianie
uruchamiał się jakiś mechanizm. Pozwalał odemknąć klapę od tamtej strony, ale uniemożliwłał
podniesienie jej od spodu. Żelazne drzwi stanowiły pułapkę, w którą wpadał każdy poszukiwacz
skarbu templariuszy.

Zrobiło mi się duszno i gorąco. Z przerażenła.
Teraz już zrozumiałem, dlaczego szkielet w celi leżał w tak przerażającej pozycji. Ów
człowiek umarł z głodu i pragnlenia. Wszedł tutaj, ale już nłe zdołał wyjść. „Nikt stąd nie zdoła
wyjść. Ja także” – myślałem ze strachem.

Jeszcze raz próbowałem podnieść żelazne wieko. Znowu oblałem się potem i długo
musiałem odpoczywać, zanim ustał szum w uszach, wywołany nadmiernym wysiłkiem. Wieka
nie zdołałem unieść nawet na milimetr.

Wróciłem do celi, gdzie leżał szkielet. Przez głowę przelatywały mi strzępki informacji,
które wyczytałem o templariuszach, o budowanych przez nich tajnych przejściach, zapadniach,
skrytkach, pułapkach przygotowanych dla tych, co usiłowali przeniknąć tejemnice zakonu.
„Dlaczeego nie pomyślałem, że przecież skarb swój zabezpieczyli wieloma zasadzkami?
Powinienem był być bardziej ostrożny” - złościłem się na siebie. A jednocześnie usiłowałem się
pocieszać: „Templariusze byli mistrzami w budowie tajnych przejść. Z celi na pewno jest
zamaskowane wyjście dla wtajemniczonych. Ten chłop nie wiedział o tym, dlatego umarł z
głodu i pragnienia. Trzeba znaleźć wyjście z pułapki. Zresztą, gdy minie dziesięć godzin, chłlopcy
zawiadomią milicję. A milicjanci opuszczą sie na sznurze do ganku, odemkną żelazną klapę i
uwolnią mnie z podziemia”.

Stuk... Stuk... Stuk.., - usłyszałem powolne stukanie w sufit.
Natychmiast zorientowałem się, że ktoś spaceruje nad moją głową. Najwyraźniej
słyszałem powolne kroki kogoś obutego w damskie pantofelki na szpilkach, Sklepienie, w
odróżnieniu od gładkich ścian brunatnej cegły, zrobione zostało z płyt piaskowca. Rownież z
piaskowca wykonana była gładka kolumna, do połowy wtopiona w ścianę w lewym rogu.
Wielkim, okrągłym kapitelem wspierała ona powałę.

Zdawało mi się, że słyszę szmer rozmowy. Krzyknąłem głośno raz i drugi. Ale dziwna
akustyka pomieszczenia przekształciła mój głos w niewyraźny żałosny jęk. Był to dźwięk tak
okropny, że nie usiłowałem więcej wzywać pomocy.

Zrozumiałem. Opowieść, jaką powtórzył nam Wiewiórka, była prawdziwa. Człowiek,
którego szkielet leżał u mych stóp, słyszał obok siebie ludzkie głosy i wołaniem błagał o
pomoc. To były owe jęki „duszy potępionej”. Słyszano je w kościele. Cela więc, gdzie
przebywałem, leżała po prostu pod posadzką kościoła, bo przecież właśnie podłoga w kościele
zrobiona była z płyt piaskowca.

Templariusze w ten sposób skonstruowali pułapkę, że ten, kto się w niej znalazł, mógł
słyszeć głosy ludzkie dolatujące przez jakieś ukryte otwory w suficie, lecz jego własny głos
wydostawał się na zewnątrz w formie niewyraźnego pomruku. To zwiększało męki konającego
w pułapce: on słyszał ludzi, ale oni jego nie słyszeli.



Pamiętam jak czytałem to w wieku 13-stu lat sam w domu późnym wieczorem.... Naprawdę mogło przerazić :) .
 
 
Mawajd 
Sympatyk Samochodzika
Mawajd



Pomogła: 2 razy
Wiek: 36
Dołączyła: 10 Sty 2023
Posty: 109
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2023-12-08, 11:26:34   

Mając na świeżo w głowie konkurs Pan Samochodzik i Templariusze, oddałam głos na następujące sceny:

1. Ulewa na Kozim Rynku
2. Tomasz i Anka przebijają się kajakiem przez trzciny.
3. Druga koperta w kapliczce
4. Podsłuchany Bahomet na zamku w Malborku.
5. Prądy błądzące

:564:

g;)
_________________
Ostatnio zmieniony przez Szara Sowa 2023-12-08, 11:29, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Szara Sowa 
Ojciec Zarządzający



Pomógł: 153 razy
Wiek: 57
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 48392
Skąd: Poznań
Wysłany: 2023-12-08, 11:32:21   

Mawajd napisał/a:
3. Druga koperta w kapliczce


Ponieważ jestem na świeżo, to o ile się nie mylę, to w ankiecie jest błąd, bo to była zdaje się pierwsza koperta, a nie druga. Druga koperta w zasadzie nie jest w ogóle opisana. Mam rację? :)
_________________
Drużyna 2

Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum
Nasza forumowa geościeżka keszerska: ./redir/pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?p=240911#240911

Ostatnio zmieniony przez Szara Sowa 2023-12-08, 11:38, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Mawajd 
Sympatyk Samochodzika
Mawajd



Pomogła: 2 razy
Wiek: 36
Dołączyła: 10 Sty 2023
Posty: 109
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2023-12-08, 11:39:22   

Szara Sowa napisał/a:
Mawajd napisał/a:
3. Druga koperta w kapliczce


Ponieważ jestem na świeżo, to ile się nie mylę, to w ankiecie jest błąd, bo to była zdaje się pierwsza koperta a nie druga. Druga koperta w zasadzie nie jest w ogóle opisana. Mam rację? :)


hmm ja rozumiem, że chodzi o list Malinowskiego :027:
_________________
 
 
Szara Sowa 
Ojciec Zarządzający



Pomógł: 153 razy
Wiek: 57
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 48392
Skąd: Poznań
Wysłany: 2023-12-08, 11:46:12   

No tak, można to i tak rozumieć, czyli "odnalezienie" drugiej koperty od Malinowskiego w kapliczce. Czyli ok!
_________________
Drużyna 2

Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum
Nasza forumowa geościeżka keszerska: ./redir/pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?p=240911#240911

 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



Reklama:


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template forumix v 0.2 modified by Nasedo

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.

Zapoznaj się również z nasza Polityka Prywatnosci (z dn. 09.08.2019)

  
ROZUMIEM
Strona wygenerowana w 0,86 sekundy. Zapytań do SQL: 16