Wyruszamy z Warszawy, ja, Antoni i Podkonieczerwca. Ten ostatni od kilku dni nie mówił o niczym innym tylko o tym jak chciałby dojechać na miejsce jak najwcześniej, chce wyjechać o świcie... Tak, więc ok. 11 dopchnęliśmy drugi śpiwór pomiędzy wózek a namiot i ruszyliśmy. Przeczytałam tylko jedną część wybitnej serii o przygodach Tomasza i jego wehikułu i całą drogę zastanawiałam się z jakimi szaleńcami przyjdzie mi obcować podczas tego weekendu. Pierwszego przyszło mi poznać już naprawdę niedługo. Podróż mijała beztrosko... (Poza małą ścianą deszczu w okolicy Łodzi). Przed zjazdem z autostrady zrobiliśmy krótki postój w trafiającym w każde, nawet te najbardziej wyrafinowane smakowe gusta lokalu Burger Kinga i już stamtąd prosto do Wołuszewa.... Pogubiliśmy się tylko kilka razy, ale i tak uśmiech i wyraz podekscytowania nie schodziły nam z twarzy. 15.40 Jest! Wołuszewo 50! Brama otwarta. Biały samochód dostawczy pamiętający puste drogi stał otwarty pod budynkiem, mówiąc delikatnie nie do końca wykończonym.
Fot. Milady
Przed bramą pole pszenicy, z której gdzie nie gdzie wyłaniają się główki chabrów. Dobry znak, bo to moje ulubione kwiaty polne. Wjazd do bramy ozdabiają przesuszone przez gospodarza krzaczki bukszpanu. Wjechaliśmy z wolna, nieśmiało na podwórze.... Rozglądamy się poszukując miejsca na auto i .... z przerażeniem dostrzegamy na trawie w centralnym miejscu przydomowego parkingu, leżącego w pozycji embrionalnej szpakowatego jegomościa. Krzyknęłam do PKC... "uważaj, tam ktoś leży, chyba pijany". Hamulec. Samochód przygasł już przed bramą, gdy znacznie zwolniliśmy, a, że to auto słynnego japońskiego wynalazcy, spokrewnionego w 3 linii z narzeczonym ciotki mojego szwagra, lubującej się w Azjatach, posiada moc auta-niesłychotki, więc wjechaliśmy na tyle bezszelestnie, że nie zbudziliśmy owego śpiocha. Otworzyłam okno w nadziei, że jak nie silnik to chociaż wrzask Młodego Nienackofana Antka wpłynie na zmianę pozycji człowieka w zielonym polarze i jeansach. Sama nie wiem, czemu miałam nadzieję go wybudzić, rozmowa z miejscowym pijaczkiem wcale nie musiała skończyć się miło. Antka syrena poskutkowała... Człowiek powstał, wyższy niż się wydawało. Ku memu zaskoczeniu, wcale nie spuchnięty i czerwony. Wysiadamy ośmieleni porządnym wyglądem, witamy się miło jak się okazało z pierwszym poznanym zlotowiczem Sławomirem-Ogrodnikiem. Nie kojarzyłam z forum, od razu pomyślałam, że w konkursie z Niewidzialnych udziału nie brał. Stoimy przeskakując trochę nerwowo z nogi na nogę, wymieniamy anegdotki o etymologii forumowych ników. Wychodzi gospodarz, zaprasza do oglądania wnętrz i posesji, oglądamy zarazem szukając odpowiedniego miejsca pod namiot. Jest, paradoksalnie Ogrodnik, że tak go czule skrócę, wybrał swoim legowiskiem idealne poletko. Jednak ze względu na zaplanowaną ilość przybywających na zlot decydujemy się rozstawić sypialnie bliżej stołu śniadaniowego.
Kolejni przybywają 25 min po nas. Wasco i Wasco junior. Uroczy Ojciec i syn. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że to zwiastuni największych przygód tego zlotu. Dowiedzieć się mieliśmy dopiero w Aleksandrowie przemoknięci do suchej nitki, chociaż dopiero za dwa dni wyklarowała się ich "ekscytująca" reputacja. Aż dziw, że nie zasiedli z nami w Zdrojowej nad talerzem przepysznych 17 szarlotek, prawda?
Grono witających do Wołuszewa zamknęli Szary Wilk i syn. Znów kilka anegdotek i gorączkowe spoglądanie na zegarek... Gdzie ta Berta? Dochodzi 16.45, godzina startu a tu ani widu. Telefonicznie udało nam się ustalić, że Berta i Emes zrobili sobie tajemniczy postój co wydłużyło ich podróż.
Fot. Milady
Czekamy... Rozmawiamy, rozstawiamy namioty... Telefonujmy ponownie... Jeszcze 15min, jadą z Włocławka. Dawno nikt nie jechał z Włocławka tak długo. Decyzją ogółu czekamy na organizatorkę i ruszamy do Aleksandrowa. Pakujemy Antka, wózek, kilka chrupków kukurydzianych. Jest Berta z Emesem. Uff na szczęście wszyscy poznani dotychczas bardzo pozytywnie szaleni... Ciekawe jak reszta :-) Park Miejski z pałacem Trojanowskich, być może pierwowzór dziedzica Dunina już zaludniał się "Pokręconymi" z całej Polski.... Zaraz do nich dołączymy...
Barabasz
Krótko przed godziną 17 przed boczną bramą do pałacu hrabiego Mycielskiego-Trojanowskiego znajdowali się już pierwsi zlotowicze czyli Milady, Mirmił, Ater, Gośka i Barabasz.
Fot. Milady
Po przywitaniu się i wymianie różnych "samochodzikowych" informacji weszliśmy na teren parku hrabiego, a obecnie na teren zespołu szkół ogrodniczych.
Fot. Ater
Zanim zaczęliśmy razem zwiedzać okolice postanowiliśmy poczekać na kolejnych zlotowiczów. Po jakimś czasie przyjechali kolejni uczestnicy zlotu czyli Yvonne i Adam z rodziną oraz Oldmalarz.
Fot. Ater
Kiedy już zebrała się grupka ok 10 osób i nic nie zapowiadało na szybkie przybycie kolejnych postanowiliśmy ruszyć na zwiedzanie i szukanie podobieństw z pałacem opisywanym w Wyspie Złoczyńców. Zabytkowy park otaczający pałac imponuje bogatą szatą rośliną i kilkoma pomnikami przyrody: starymi dębami i lipami. Sam budynek pałacu, znajdujący się w rejestrze zabytków wybudowany został przed 1870 rokiem. Ten eklektyczny pałac, nawiązuje do typu budowli belwederowych. Obecnie mieszczą się w nim sale lekcyjne i biblioteka szkolna. Widać, że budynek był niedawno remontowany i malowany. Niestety wszystkie wejścia do budynku były zamknięte i nie dane nam było obejrzeć wnętrza więc poprzestaliśmy na oględzinach zewnętrznych budynku. Przy alejkach rozmieszczono tabliczki opisujące historie pałacu, właściciela i jego posiadłości.
Fot. Milady
Następnie ruszyliśmy parkiem w stronę tzw. doliny szwajcarskiej czyli wąwozu łączącego park z lasem Otłoczyńskim. Kierując w stronę dolinki minęliśmy malowniczy staw na brzegach którego, wierzby i inne drzewa uginały swe gałęzie. Widoczne były imponujące drzewne aleje, które przypominały o świetności tego parku.
Fot. Ater
W tyle zostawiliśmy kolejne budynki szkoły oraz siedziby rolniczych instytucji wybudowane już w czasach powojennych. Na końcu parku znajdowało się wejście do wąwozu, o czym informowała specjalna tabliczka. Wejście prowadziło w dół zadrzewionego wąwozu. Z uwagi na to, że niedawno padało to podłoże było bardzo śliskie. Korony drzew były na tyle rozłożyste, że całkowicie tłumiły promienie słoneczne, a całość przypominała roślinny tunel. Szlak zakręcał a w pewnym miejscu przecinała go betonowa konstrukcja przypominająca jakby podstawę ogrodzenia. Wąwóz prowadził do łąki, za którą był już Las Otłoczyński, który mieliśmy w planie odwiedzić następnego dnia przy poszukiwaniu bunkrów poniemieckich. W drodze powrotnej spotykaliśmy niedawno przybyłych kolejnych forowiczów. Zebrała się już pokaźna grupa, która postanowiła udać się w kierunku tajemniczej piramidy hrabiego.
Ater
Piramida w Aleksandrowie Kujawskim zbudowana przez Edwarda hr. Trojanowskiego-Mycielskiego.
Fot. Milady
Jest ona oddalona 4oo m od pałacu, wejściem na północ. Budowie piramidy przyświecała właścicielowi posiadłości myśl, zapewne jak z Barei "Nikt nie wie po co, więc nie muszę się obawiać, że ktoś zapyta". A jednak, mieszkańcy Aleksandrowa mają dwie teorie: miała być grobowcem dla arystokraty (ponieważ był miłośnikiem starożytnego Egiptu), lub jego psa. Chyba, aż takim ekscentrykiem nie był, ale kto bogatemu zabroni.
Fot. Ater
W trakcie oglądania tego architektonicznego kuriozum Barabasz powiedział, że w najbliższym czasie zostanie przebadana przez archeologów a tymczasem jest miejscem spotkań miejscowej elyty.
Fot. Ater
Fot. Ater
Aleksandrów swój rozwój w XIX w. zawdzięcza granicznemu położeniu. W czasie budowy kolei Warszawsko- Bydgoskiej, właśnie w tej miejscowości w latach 1860-2 wybudowano okazały dworzec. Pomiędzy Królestwem Polskim a Prusami w okolicy istniało jeszcze kilka stacji jak Mława i Skalmierzyce.
Fot. Milady
Fot. Milady
Najznamienitszymi gośćmi byli na niej cesarz Wilhelma I i car Aleksander II (choć według naszego forum należał też do tego grona Zbigniew Nowicki, na którego przyjazdu oczekiwali zapewne na dworcu jego wujostwo Roman Drabarek z ciocią Bronisławą.) Zdarzenie to odbyło się 4 września 1879 roku. Specjalnie na to wydarzenie przebudowano cały budynek, dobudowując południowe skrzydło.
Fot. Milady
Również wnętrze nie obyło się od modernizacji, które przerobiono na dworskie apartamenty.
Fot. Berta
Fot. Milady
Po odzyskaniu niepodległości Aleksandrów Kujawski stracił graniczny charakter a dworzec z luksusowego przejścia granicznego przez które przechodziły setki towarów stał się regionalny. Dzięki temu, że dworzec jest a jakże, tylko że nie można wejść do środka obejrzeliśmy ciekawą wierzę ciśnień.
Fot. Ater
Fot. Ater
Niszczejący obiekt zapewniający kiedyś bieżącą wodą na stacji i pewnie w okolicy mógłby stać się np. pubem albo jakąś inną atrakcją.
Fot. Milady
Fot. Ater
Oldmalarz
relacja naocznego świadka z "deszczowej przygody"
... kiedy większość wyszła już z "wieży" ktoś rzucił hasło "tesco". Barabasz proponował chyba wybrać się gdzieś dalej do większego sklepu..
Gosia obstawała przy tesco tuż obok ..ostatecznie jej upór wygrał i całe towarzystwo ruszyło przez tory ..
Tesco było małe lecz pewnie wystarczająco zaopatrzone dla wygłodniałych obywateli szczególnie imprezowiczów zlotowiczów naszego pokroju..:) Po drodze zamieniłem kilka zdań z Ogrodnikiem ..Ja twierdziłem że Nienackiego nie da się zastąpić i już nie będzie takiego po nim.
Ogrodnik się nie zgodził, podał za przykład Miernickiego, z którym notabene chodził do szkoły i chyba nawet do jednej klasy?.. No cóż każdy ma swoje racje ..dla mnie Nienacki miał to "coś" specyficzne podejście człowieka tamtych czasów i tamtego myślenia .. Ja to wyczuwam w jego powieściach .. Umiejętność budowania akcji i klimatu tylko jemu charakterystyczne..
ale... to tylko moje subiektywne odczucie ..
Po krótkiej chwili doszliśmy..
legenda w tym miejscu głosi że Yvonne weszła jako pierwsze a wyszła ostatnia ..chyba, bo jak opuszczaliśmy tesco jeszcze jej nie było:)
Barabasz z uśmiechem skwitował tylko, że jako typowa (prawdziwa?) kobieta jak weszła na zakupy to przepadła..
Pobyt w sklepie grupy trwał dość długo, rozmawialiśmy z Barabaszem praktycznie zdawkowo i
o niczym, tak tylko podtrzymując rozmowę, szczególnie niepokoiła nas pogoda, zerkaliśmy co jakiś czas na niebo, na którym zbierały się powoli niepokojąco groźne chmury. Co jakiś czas zerkaliśmy na Tesco z niecierpliwością i milczącym słowem "no szybciej"..
kiedy już "ostatni zakupowicz '' wyszedł (nie mylić z Yvonne bo po niej nadal śladu nie było).. Barabasz dał rozkaz wymarszu choć przez chwilę się wahał czy aby tego nie przeczekać
- "idziemy" ponagliłem
- "równie dobrze możemy stać tak do jutra.."
Z naszymi pierwszymi krokami jak na zamówienie zaczęły spadać pierwsze nieśmiałe krople deszczu, które powoli nabierały na sile od drzewa do drzewa .. dziarskim krokiem już nadmoknięci mijając fontannę rozpaczliwie rozglądaliśmy się za jakąś kryjówką.
Na przeciwko rzucił się w oczy "ala pałacyk" restauracja zbudowana na jego wzór z werandą i zadaszeniem..
Fot. Milady
Czyli ratunek przyszedł w samą porę bo rozpadało się na dobre. Reszta nas jak mróweczki zlatywała się pod zbawienny dach, na werandzie powstał sympatyczny zamęt.. bo przecież to tylko deszcz:)
Otrzepując się z kropel deszczu rozpaczliwie szukałem wyjścia z tej patowej sytuacji
nie zapowiadało się żeby szybko przeszło, zresztą nie ma to co tu tkwić, ładny byłby zlot na progu restauracji ..
Berta mokra obok mnie wołała aby ktoś poszedł po samochody .. nie bardzo wiedziałem kto niby miałby pójść po te samochody, gdy w tej samej sekundzie odezwał się mój telefon.
"Ki diabeł? pomyślałem"
Ludzie to zawsze maja doskonałe wyczucie pory i miejsca..
Jeszcze większego zdziwienia doznałem widząc kto do mnie dzwoni -"MILADY"!
ale dlaczego do mnie ? ...-no nic odebrałem..
-"spytaj się czy ktoś che aby go podwieźć do samochodu ! " usłyszałem w komórce..
-"dobrze ..spytam"
od razu przekazałem wiadomość Bercie jako głównodowodzącej ..i dalej to już jakoś poszło, ktoś podjechał ale chyba nie "Milady"
-Yvonne ?
-"Kierowcy!! wsiadać" -usłyszałem ..
ktoś wsiadł ..ktoś wysiadł? samochody ruszyły w tym Milady. Zaczęły przyjeżdżać i zabierać naszą zgęziałą trzódkę ..
Nasz kondukt ruszył.
Najpierw prosto potem z powrotem, nie umieliśmy wyjechać z tego maleńkiego miasteczka ..od razu przypomniało mi się powiedzonko ..".Byśmy wojny nie przegrali gdyby Ku....a nie ten deszcz..:D "
..wreszcie wyjechaliśmy, i już bez problemu w strugach deszczu, na trasę obok zjazdu na Ciechocinek..w lewo w stronę Torunia
Po kilkuset metrach wjechaliśmy w las.. zaraz mi się przypomniało poszukiwanie domku Winnetou przez pana samochodzika.
Jechaliśmy dość długo zanim dotarliśmy na miejsce..
"no diabeł mówi dobranoc" fajne miejsce z dala od cywilizacji ..dojechaliśmy do głównej bramy i rządek samochodów stanął.
Czekaliśmy. Nawet dobrze bo zimno i mokro, deszcz przestał padać.. Po dłuższej chwili wysiadłem z wozu z orientować się co się dzieje, okazuje się że nie mamy kluczy, czekamy na kogoś kto jeszcze nie dojechał ..
No nic, wróciłem do siebie czyli samochodu:)
Po znacznie dłuższej chwili nie mogąc usiedzieć bezczynnie w samochodach, zebraliśmy się w kilku przy masce samochodu Milady.
Fot. Milady
Ot by przeczekać wspólnie te zmoknięte chwile, w oczekiwaniu na ukochany klucz ..i pomstując oraz dowcipkując o powodach spóźnienia..
cześć z nas stawiała że się zgubił, (choć podobno zna drogę ), część z nas że robi jeszcze gdzieś jakieś zakupy.. (na stacji benzynowej?)
Berta próbowała nawet znaleźć te klucze w swojej magicznej torebce.. Licząc na cud , tak byliśmy zdeterminowani ..
Później okazało się że Berta dzwoniła do Emesa - osoby z kluczem, ale był czymś zaaferowany bądź zdenerwowany wiec Berta nie zdążyła mu przekazać z jaką sytuacją tutaj się mierzymy i że wszyscy mokrzy, zmarznięci w sytuacji podbramkowej ze szczękającymi zębami z zimna, czekamy na niego z groźnymi minami?
Wreszcie po długim wyczekiwaniu dostrzegliśmy z dala zbliżające się z takim utęsknieniem auto...
Even
Planowaliśmy z Beatą przyjechać na Zlot około godziny 18 by dołączyć do grupy zwiedzającej Aleksandrów Kujawski. Niestety, piątkowe popołudnie nie jest najlepszą porą do wyjazdu z miasta. Kilkukilometrowy dojazd do autostrady A1 zajął nam prawie godzinę. Za Toruniem podjęliśmy decyzję, że z powodu opóźnienia jedziemy prosto do "Bazy"; w Wołuszewie, a Aleksandrów zwiedzimy przy innej okazji.
W Wołuszewie z daleka zauważyliśmy kawalkadę samochodów stojących na podjeździe przed zamkniętą bramą posesji. Okazało się, że to Zlotowicze oczekujący na klucze od bramy wjazdowej i od domu, w którym mieliśmy zamieszkać.
Podczas przywitania zauważyliśmy, oprócz wielu znajomych z poprzednich zlotów, dużo nowych twarzy. Przypuszczam, że jeśli chodzi o ilość uczestników, a szczególnie "debiutantów", tegoroczny Zlot jest rekordowy.
Fot. WashIrving
Niebawem okazało się, że domek, w którym zamieszkamy jest bardziej przestronny niż wcześniej przypuszczaliśmy i mogą się w nim pomieścić wszyscy chętni. Na podwórku stanął więc tylko jeden namiot, który wzbudzał wielkie zainteresowanie sąsiadek zza płotu.
Fot. WashIrving
Po wypakowaniu bagaży i zagospodarowaniu się "na pokojach" przyszedł czas na rozpalenie ogniska.
Fot. Ater
Fot. Ater
Fot. Ater
Rozpoczęły się jak zwykle w takich sytuacjach niekończące się dyskusje w podgrupach.
Fot. Even
Fot. Ater
Fot. Ater
Czas niezbędny do upieczenia nad ogniem kiełbasek próbowało umilać utworzone ad hoc duo gitarowe w składzie Oldmalarz i Even.
Fot. Berta
Fot. Berta
Fot. Ater
Po pewnym czasie do "Chóru Wujów" dołączyły spontanicznie inne głosy.
Czas przy ognisku płynął szybko.
Fot. WashIrving
Niebawem opuścił nas Oldmalarz oraz Vasco wraz z Jankiem. Musieli jeszcze tego wieczoru wracać do domu. Inni zlotowicze też sukcesywnie udawali się na zasłużony wypoczynek po pierwszym dniu Zlotu. Ostatni Mohikanie doczekali przy ognisku do godziny 2.
_________________
Zmierzch to okres pomiędzy dniem a nocą, w tym czasie ostatnie promienie światła mogą natrafić na coś nieludzkiego...
Ostatnio zmieniony przez Szara Sowa 2016-09-12, 09:27, w całości zmieniany 6 razy
Rozglądamy się poszukując miejsca na auto i .... z przerażeniem dostrzegamy na trawie w centralnym miejscu przydomowego parkingu, leżącego w pozycji embrionalnej szpakowatego jegomościa. Krzyknęłam do PKC... "uważaj, tam ktoś leży, chyba pijany". (...) jak się okazało z pierwszym poznanym zlotowiczem...
Dobre, dobre, nie słyszałam tej historii.
Oldmalarz napisał/a:
Berta mokra obok mnie wołała aby ktoś poszedł po samochody .. nie bardzo wiedziałem kto niby miałby pójść po te samochody, gdy w tej samej sekundzie odezwał się mój telefon.
"Ki diabeł? pomyślałem"
Ludzie to zawsze maja doskonałe wyczucie pory i miejsca..
Jeszcze większego zdziwienia doznałem widząc kto do mnie dzwoni -"MILADY"!
ale dlaczego do mnie ? ...-no nic odebrałem..
-"spytaj się czy ktoś che aby go podwieźć do samochodu ! " usłyszałem w komórce..
-"dobrze ..spytam"
od razu przekazałem wiadomość Bercie jako głównodowodzącej ..i dalej to już jakoś poszło, ktoś podjechał ale chyba nie "Milady"
-Yvonne ?
-"Kierowcy!! wsiadać" -usłyszałem ..
ktoś wsiadł ..ktoś wysiadł? samochody ruszyły w tym Milady. Zaczęły przyjeżdżać i zabierać naszą zgęziałą trzódkę ..
To może nieco wyjaśnię, żeby postronni zrozumieli, o co chodzi. Kiedy złapała nas ulewa większość samochodów była zaparkowana jakiś kilometr dalej za parkiem. Ale samochód Emesa (ponieważ się nieco spóźniliśmy...) stał tuż obok. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby Emes przewiózł 3 kierowców do ich samochodów. A Ci zabrali kolejnych kierowców do ich samochodów. i.t.d...
Milady napisał/a:
Później okazało się że Berta dzwoniła do Emesa - osoby z kluczem, ale był czymś zaaferowany bądź zdenerwowany wiec Berta nie zdążyła mu przekazać z jaką sytuacją tutaj się mierzymy i że wszyscy mokrzy, zmarznięci w sytuacji podbramkowej ze szczękającymi zębami z zimna, czekamy na niego z groźnymi minami?
W związku z owym wahadłowym przewożeniem skład samochodów się nieco przetasował i jechałam z Milady, a Emes sam, bo podwiózł jeszcze do auta Szarego Wilka. Niestety stracił go później z oczu na jakimś przejeździe kolejowym i okazało się, że nie pamięta drogi do bazy... A ponieważ miał klucze do bramy, pozostało czekać, aż się odnajdzie. Początek zlotu był więc mocno improwizowano-przygodowy.
Pomógł: 1 raz Wiek: 41 Dołączył: 31 Sie 2015 Posty: 1508 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-07-19, 06:53:51
Elegancko...
Czekam na ciąg dalszy...
Czy z Ogrodnikiem było tak ;)
[Miś rozmawia z Olą na temat śpiącego Palucha]
Ola:
- Śpi, Misiu, śpi, śpi jak bóbr!
Śpiący Pijaczek:
- No to co… Śpię, bo mi się chce spać… Logiczne!?
_________________
Ostatnio zmieniony przez MrCzui 2016-07-19, 06:57, w całości zmieniany 1 raz
legenda w tym miejscu głosi że Yvonne weszła jako pierwsze a wyszła ostatnia ..chyba, bo jak opuszczaliśmy tesco jeszcze jej nie było:)
Barabasz z uśmiechem skwitował tylko, że jako typowa (prawdziwa?) kobieta jak weszła na zakupy to przepadła..
Co prawda zakupy spożywcze nie są moją pasją, ale jednak musiałam je poczynić dla czteroosobowej ekipy, w tym trzech mężczyzn: jeden słusznej postury lubiący zjeść, drugi w wieku dojrzewania mający napady głodu i trzeci najmłodszy, ale typ sportowca, który potrafi zjeść więcej niż ja
Pomógł: 1 raz Dołączył: 16 Maj 2016 Posty: 115 Skąd: Ciechocinek
Wysłany: 2016-07-19, 10:36:32
Wreszcie mamy relację z pierwszego dnia zlotu!!!
Tego dnia niestety nie wszystko układało się po naszej myśli. Ogólnie wszystko szło z małym opóźnieniem, chmury się zbierały co później się zemściło.
O zaplanowanym czasie przy pałacu zebrała się dosyć skromna grupa zlotowiczów i straciliśmy trochę czasu czekając i wydzwaniając do innych czy się pojawią a czas leciał nieubłaganie. Gdy stwierdziliśmy, że już chyba nikt nie dojedzie, okazało się że pałac jest zamknięty i go nie obejrzymy wewnątrz. Po obejrzeniu piramidy, dworca i wieży ciśnień decyzja o wizycie w tesco też była niefortunna, gdyż zabrało to nam trochę czasu, a zaraz po wyjściu rozpoczęło się prawdziwe oberwanie chmury co automatycznie zakończyło zwiedzanie Aleksandrowa Kujawskiego. Przemoknięci i zmarznięci zdecydowaliśmy się ewakuować do bazy. To akurat poszło całkiem sprawnie dzięki Emesowi, który podwiózł nas do samochodów. Sam niestety w drodze do bazy gdzieś pobłądził, a on jedyny miał klucze do bramy.
Szkoda, że tego dnia nie dane nam było zaliczyć jeszcze zaplanowanych punktów zlotu:
• identyfikacja domu, gdzie mieszkało wujostwo ZN
• ukraiński kurhan (w „Sumieniu” bohater uważa go za kultowe miejsce)
• zwiedzanie wąwozów.
Na szczęście wieczorem wspólne ognisko w pełnej obsadzie i niezłej pogodzie było już podręcznikowe i sprawiło nam wiele przyjemności. Dla mnie to był już niestety pierwszy i ostatni dzień tego zlotu, za który chciałem wam podziękować.
Oczekuję za to szczegółowej relacji z kolejnych dni.
Ostatnio zmieniony przez Even 2016-07-19, 11:06, w całości zmieniany 1 raz
Wstawiłem w relacji, tam, gdzie trzeba było, prawdziwych autorów zdjęć (trudno bym robił sobie zdjęcie jednocześnie grając na gitarze ) i przy okazji poprawiłem kilka literówek.
_________________
Martin Even
Grands Boulevards.
Akty meskie i kobiece bez odchyleń w stronę pornografii
Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, milczą
Pomogła: 165 razy Wiek: 51 Dołączyła: 05 Kwi 2013 Posty: 32473 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-07-19, 16:59:33
Szara Sowa napisał/a:
A czy Monika, autorka tak zabawnej pierwszej części, nam się w końcu zarejestrowała na forum?
Popracujemy nad nią w Jerzwałdzie...
Barabaszz napisał/a:
Szkoda, że tego dnia nie dane nam było zaliczyć jeszcze zaplanowanych punktów zlotu:
• identyfikacja domu, gdzie mieszkało wujostwo ZN
• ukraiński kurhan (w „Sumieniu” bohater uważa go za kultowe miejsce)
• zwiedzanie wąwozów.
Dwa ostatnie punkty udało się uzupełnić. Tylko Drabarkowie muszą poczekać na inną okazję. Spróbuj się w wolnej chwili popytać, czy ktoś kojarzy ten dom urzędniczy. Właściciel naszej bazy był zdania, że to dawny budynek poczty. Mi bardziej pasuje budynek Urzędu Gminy.
Even napisał/a:
Wstawiłem w relacji, tam, gdzie trzeba było, prawdziwych autorów zdjęć (trudno bym robił sobie zdjęcie jednocześnie grając na gitarze ).
Fakt, zdjęcie muzyków było moje, miałam poprawić podpis i zapomniałam. Ale za to mi teraz przypisałeś krowy, które są chyba Washa.
Pomogła: 165 razy Wiek: 51 Dołączyła: 05 Kwi 2013 Posty: 32473 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-07-21, 01:26:37
Milady napisał/a:
Even napisał/a:
Berta von S. napisał/a:
Ale za to mi teraz przypisałeś krowy, które są chyba Washa.
Już je oddałem prawowitemu właścicielowi
Dzięki za naniesienie poprawek, musicie mi wybaczyć drobne niedociągnięcia.
Przy takim nawale materiału to oczywiste. Przede wszystkim dzięki za całą robotę! Tym razem Szary mnie nie uprzedził, więc osobiście mogę kliknąć "pomógł".
_________________ Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna.
"Wolność i władza mają tylko jedną wspólną cechę: nadużywanie."
Karol Bunsch
Pomogła: 49 razy Dołączyła: 03 Lut 2011 Posty: 4168 Skąd: Bezludna wyspa
Wysłany: 2016-08-05, 18:22:04
Dzień drugi
Nieudane próby odnalezienia grupy, szczęśliwe dotarcie i wspólne śniadanie - Bartosz
Pomysł wyjazdu na zlot wpadł mi do głowy na trzy dni przed planowanym spotkaniem..kiedy to przypadkowo odkryłem forum miłośników pana samochodzika.. Długo zastanawiałem się czy wyjechać w piątek, ponieważ późno wróciłem z pracy. Czy przełożyć eskapadę na dzień jutrzejszy..to podrywałem się nagle z miejsca z mocnym postanowieniem natychmiastowego wyjazdu to znów opadałem zrezygnowany na kanapę z przekonaniem, że nie zdołam odnaleźć miejsca biwakowania..W końcu około 21:30 postanowiłem zdać się na los i rzuciłem monetą. Wypadł orzeł co oznaczało-pakuję się i jadę. Co też uczyniłem pokrzepiając się w drodze myślą, że w nocy z łatwością dojrzę blask ogniska. Poza tym miałem zapisany nr telefonu do jednego z forumowiczów PiotraP, który obiecał pomóc w potrzebie.:D Do Wołuszewa dotarłem bez większych problemów (tylko raz pomyliłem trasę ) Na piętnaście minut przed północą byłem na miejsc, przejechałem kilkukrotnie główną arterią wsi zapuszczając się nawet w jedną z bocznych dróg polnych gdzie prawie zakopałem samochód. Lecz nigdzie nie dostrzegłem łuny płonącego ognia. Zdecydowałem się zaufać drugiemu ze zmysłów słuchowi łudząc się, że pomoże mi on odnaleźć cel podróży. Zatrzymałem się w centrum wsi i zacząłem nasłuchiwać. Niestety mimo dokładnego przetkania palcem wskazującym małżowin usznych nie dotarł do nich ani dźwięk brzdąkającej wesoło gitary ani śpiewy czy mlaskania uczestników. Mój słusznych rozmiarów nos nie wyniuchał też smakowitych zapachów pieczonej na ogniu kiełbasy.. Chwyciłem się więc ostatniej deski ratunku "telefonu do przyjaciela", którym w tym wypadku okazać się miał obiecujący pomoc PiotrP. Niestety rejestrowane w regularnych odstępach czasu charakterystyczne dźwięki buczenia w słuchawce upewniły mnie, że PiotrP śpi, imprezuje lub jest zajęty bardziej przyjemnymi nocnymi czynnościami wykluczającymi odebranie telefonu. Bez nadziei na otrzymanie odpowiedzi zadałem w formie wiadomości sms pytanie o miejsce zbiórki i udałem się drogą w kierunku Ciechocinka w poszukiwaniu miejsca, w którym w godziwych warunkach mógłbym odpocząć po trudach podróży. Nazajutrz rano obudził mnie dźwięk nadejścia wiadomości. PiotrP informował mnie, że nie wie dokładnie gdzie znajduje się wspomniane miejsce. Wymeldowawszy się z hotelu udałem się do Wołuszewa gdzie w niedalekim sąsiedztwie sklepu spożywczego napotkałem dwóch miejscowych dżentelmenów, którzy po krótkim sporze dotyczącym kierunku, który powinienem obrać wskazali mi drogę, która jak się w niedalekiej przyszłości miało okazać bardzo szybko doprowadziła mnie do celu podróży. Już z daleka rozpoznałem po ilości parkujących za płotem aut i rozstawionych namiotach, że tułaczka moja dobiegła końca.
Trafiłem akurat na śniadanie, w trakcie którego poznałem uczestników zlotu.
Po pysznym posiłku składającym się z wędlin, serów, warzyw i pieczywa udaliśmy się na poszukiwanie miejsc, które mogły być inspiracją do opisów znajdujących się w ulubionej przez nas wszystkich powieści
Spacer po Otłoczynie - Szary Wilk
Po wspaniałym wieczorze przy ognisku i pełnej przygód nocy zastał nas ranek. Śpiew ptaków i rechot żab towarzyszył nam od samego świtu uzmysławiając, że nie jesteśmy w wygodnym łóżku w domu tylko w namiocie na twardej karimacie z czerwonym czubkiem przemarzniętego nosa. Temperatura w nocy spadła do sześciu stopni Celsjusza co zahartowało nas na cały pełen przygód dzień. Śniadanie na świeżym powietrzu smakuje najlepiej choćby składało się z samego chleba z masłem, a co dopiero jeśli na kromce znajduje się konserwa turystyczna a w drugiej dłoni kubek gorącej kawy - śniadanie w pięciogwiazdkowym hotelu się umywa.
Przed godziną dziesiątą w blasku słońca wypoczęci i najedzeni wyruszyliśmy do Otłoczyna. Podróż trwała dosłownie chwilę. Najlepszym miejscem na parking kilku aut osobowych okazał się plac przy sklepie spożywczym.
Zdziwienie kilku kręcących się mieszkańców owej miejscowości było uzasadnione. Nie zawsze zdarza się w sobotni poranek, że grupka wariatów zajeżdża pod sklep spożywczy w miejscowości liczącej około 400 mieszkańców.
Na pobliskim przystanku autobusowym, na szczycie jego dachu kilka osób zauważyło znak wskazujący cztery strony świata, który na swej nasadzie miał postać człowieka z kosą. Taka ciekawostka nas przywitała w tej tajemniczej miejscowości.
Dlaczego wybraliśmy się do Otłoczyna? Ponieważ jest duże prawdopodobieństwo, że Otłoczyn i Aleksandrów Kujawski to powieściowy Antoninów, miejscowość do której kieruje się pan Tomasz w powieści "Wyspa Złoczyńców".
Cytaty z książki:
" - Jak się nazywa miejscowość, do której pan jedzie? - zapytała na pożegnanie. - Antoninów nad Wisłą - powiedziałem. I potem wypadło mi tego żałować." " Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy znalazłem się w miejscu, w którym Wisła rozdzielała się na kilka odnóg, opływających porośnięte krzakami wysepki. To gdzieś tutaj należało skręcić w którąś z tych odnóg, jeśli chciałem znaleźć się w pobliżu miasteczka Antoninów - celu mej podróży."
"Miasteczko kryło się wśród zieleni drzew, ponad które wystrzelała czerwona, spiczasta wieża kościoła. - To jest miasteczko Antoninów - wnioskowałem."
Spacerkiem poszliśmy oglądać budowle przypominające te z powieści, kościół, który niestety był zamknięty, karczmę Karczemkę oraz leśniczówkę, która znalazł swoje miejsce w powieści.
Cytaty:
"- A więc tu nie stała karczma, tylko dom przewoźnika? - Dom przewoźnika mógł jednocześnie służyć jako karczma - wtrąciła Zaliczka. - Być może w tamtych czasach Wisła miała nieco szersze koryto i jej brzeg znajdował się właśnie przy pagórku, na którym zbudował sobie dom przewoźnik. Zapewne to był dom dość obszerny, w którym podróżni, którzy przybyli wieczorem, mogli przenocować, a dopiero nazajutrz przebywali rzekę. Korzystał z tej okazji Barabasz i zabijał samotnych a zamożnych podróżnych, dopóki mu się noga nie podwinęła i nie zdradził go sługa. Potem zaś koryto Wisły nieco się przesunęło i dawny dom przewoźnika począł służyć już tylko jako karczma, leżąca przy drodze do Wisły."
"- Nie. Ktoś wołał na wyspie wtedy, kiedy pan nocował w miejscu, gdzie była leśniczówka Gabryszczaka."
Wyprawa na Wilczą Kępę - Milady
Z Karczemki ruszyliśmy na Wilczą Kępę.
Dojście do wyspy obfitowało w przeszkody o różnym stopniu trudności.
Poza przedzieraniem się przez dżunglę największą trudność stanowiło przejście przez nawiedzone mokradła.
Nie obyło się bez poświęceń. W tym wypadku trafiło na Evena, którego jakieś niezidentyfikowane siły próbowały wciągnąć w bagienne głębiny. Ale w końcu poszukiwacze przygód nie takie trudności pokonywali.
Even po użyciu swojej siły PSI wyszedł z tej historii cało. No prawie cało, ponieważ bliski kontakt z niezidentyfikowaną siłą spowodował zamoczenie buta i nogawki spodni Evena.
Po pokonaniu tej największej przeszkody dotarliśmy do celu. Jesteśmy na wyspie! Po kilku krokach otworzyła się przed nami pierwsza – mniejsza polana. Nie pamiętam kto zarządził iść dalej, ale to chyba tym razem Berta użyła swojej siły PSI, która kazała kierować się jeszcze naprzód. No więc szliśmy dalej, aż dotarliśmy do drugiej, dużo większej polany.
Część polany porośnięta była zbożem przeplatanym kwiatami maków - albo odwrotnie.
Kilka osób wybrało się na widoczną wieżę myśliwską, pozostali rozsiedli się na niskiej, zachęcającej do odpoczynku trawie.
Ktoś wyjął książkę i zaczął czytać odpowiedni fragment "Wyspy ..".
Nad nami chmury przesuwały się szybko. Niebo zalewało nas więc gorącymi promieniami słońca po to by za chwilę ochłodzić w cieniu chmur. Gdzieś w oddali widoczne były ciężkie chmury burzowe. Klimat był iście "wyspowy".
Ale nikomu z przybyłych w głowie było opuszczać w tej chwili tą sielankową polanę.
Tak więc dopiero po stosownym odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną.
Pożegnaliśmy pola makowe, mniejszą polankę, ponownie przekroczyliśmy wielkie mokradło i obraliśmy kierunek ku samochodom...
Dawna przeprawa przez Wisłę Spotkanie przy pomniku katastrofy - Mirmił
Z głębokim żalem oddaliliśmy się od sielankowej polany. Ale nie ma co płakać, czekają na nas następne urocze miejsca - następny przystanek nieczynna przeprawa przez Wisłę w Silnie.
Kolumna aut wypełnionych fanami Pana Samochodzika dotarła na miejsce. Zaparkowaliśmy auta, wyszliśmy i..- naszym oczom okazał się przepiękny widok. Tuż przed zjazdem w kierunku Wisły znajdowało się pole maków, tak czerwonych, że nawet Ryszard Kalisz by się zawstydził.
Podziwialiśmy, robiliśmy zdjęcia, wymieniliśmy się wrażeniami. Pora zejść w stronę rzeki.
Do koryta prowadził betonowy wąwóz, widać, że jeszcze parę lat temu przeprawa była czynna. Dziś niestety, powoli zarasta trawą i chwastami, a nanoszony przez deszcze piasek powoli zakrywa betonową drogę.
Nad Wisłą znalazł się czas zarówno na kontemplację jak i zbiorowe zdjęcie. Niektórzy zajadali się kanapkami - okoliczności przyrody wzbudzały apetyt.
Niestety nie znalazł się nikt chętny, kto zdecydowałby się odegrać scenę wjazdu auta do rzeki. Może następnym razem. Zadowoleni zajęliśmy miejsca w naszych wehikułach i ruszyliśmy do miejsca, które miało wywrzeć na nas ogromne wrażenie.
19 sierpnia 1980 roku o godzinie 4:30 doszło w tym miejscu do zderzenia czołowego pociągu osobowego relacji Toruń Główny – Łódź Kaliska z pociągiem towarowym relacji Otłoczyn – Wrocki.
W zdarzeniu tym, jednym z najtragiczniejszych w historii polskiego kolejnictwa, zginęło 67 osób, a 64 zostało rannych. Nie będę rozpisywał się jaki był dokładny przebieg tego wypadku, ani też kto zawinił. Informacji na ten temat (zarówno rzetelnych ze śledztwa jak i teorii spiskowych) jest wiele i są łatwo dostępne.
Na miejscu katastrofy stoi pomnik, a właściwie dwa pomniki.
Pierwszy, w formie głazu narzutowego, postawiony przez władze PRL w ciągu jednej nocy.
Drugi, z krzyżem i fragmentem torowiska z tekstem:
"Zdało się oczom głupich, że pomarli,
zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas
za unicestwienie a oni trwają w pokoju
Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni,
nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności"
Drugi pomnik, zbudowany przez mieszkańców Otłoczyna oraz pracowników PKP był kilkukrotnie dewastowany i okradany.
Osobiście i podejrzewam, że sporo osób z naszej grupy również, czułem w tym miejscu negatywną energię. Mimo upływu tylu lat, ciągle czuć, że w tym miejscu zdarzyło się coś bardzo złego i przykrego. Smutek potęgują tablice z nazwiskami ofiar katastrofy. Kobiet, mężczyzn, dzieci, całych rodzin, które w jednej chwili straciły życie.
Niepisaną tradycją wśród maszynistów z Bydgoszczy i Torunia jest zwyczaj podawania sygnału Rp 1 (Baczność) w momencie mijania miejsca katastrofy. Byliśmy świadkami, jak maszynista z pociągu przejeżdżającego obok miejsca zderzenia pociągów nadał sygnał Rp 1.
Ciarki mnie przeszyły, a przed oczami pojawiła się wizja katastrofy, dwa składy wbijające się jeden w drugi, dźwięk gniecionego metalu, pękającego szkła.
Po chwili zadumy nad pomnikiem udaliśmy się w dalszą trasę.
Stacja kolejowa Otłoczyn, cmentarz w lesie, zepsute Auto - Vasco
Wyraźnie wzruszeni obecnością pod pomnikiem upamiętniającym ofiary katastrofy kolejowej w Brzozie, udaliśmy się na stację kolejową w Otłoczynie. Nie wiem kto wybrał skrót obok torów przez środek lasu zamiast asfaltowej trasy nr 1, ale winien jest z pewnością późniejszej fizycznej aktywności co najmniej 2 osób. Ale nie uprzedzajmy faktów...
Otłoczyn to pierwsza stacja po pruskiej stronie granicy w podzielonych po kongresie wiedeńskim Kujawach, co zostawiło swój ślad nie tylko w budynku dworca ale i dawnej poczty. Jednak nie te budynki były celem naszej wyprawy lecz dawny cmentarz ewangelicki. Droga do niego prowadziła początkowo polną drogą wzdłuż zachodniej strony torów, aby gwałtownie skręcić w lewo i zamienić się w prawie stupięćdziesięcioletnią, lipową aleję.
Na samym jej początku naszym oczom ukazał się biały fragment kręgosłupa jakiegoś (miejmy jednak nadzieję) zwierzęcia. Pojawiły się głosy rozczarowania, ponieważ ze względu na tematykę zlotu, najbardziej oczekiwana była jednak czaszka...
Ruszyliśmy dalej. Po krótkim marszu, naszym oczom ukazała się niewielka polana, na której znalazło się kilka niekompletnych nagrobków. Ułożone były jakby przypadkowo, co sugeruje, że na przestrzeniach między nimi także prawdopodobnie były groby, dziś już zupełnie niewidoczne na powierzchni.
Napisy były nieczytelne, zatarte przez czas. Z jednym wyjątkiem. Na najbardziej wysuniętym na zachód grobie, zachowała się tablica. Poza imieniem i nazwiskiem "właściciela", zawierała tajemnicze znaki, z odwróconą swastyką na samej górze. Próby zrozumienia przekazu nie udają się podobno już od lat 30-tych ubiegłego wieku, więc to, że i my polegliśmy na tym zadaniu, nie przeszkodziło nam z godnością ruszyć w drogę powrotną.
Przy stacji czekała nas (nas?!) jeszcze tylko analiza szkód, jakich chyłkiem wyrządziła leśna droga jednej z opon w naszym wehikule. Próba dopompowania powietrza zakończyła się spektakularnym flakiem, więc nie pozostało nic innego jak wykopanie spod zapełnionego sprzętem na 3 dni bagażnika koła zapasowego i szybką wymianę koła lewego, tylnego. Jak się już rzekło, przy pomocy dwóch osób.
Eksploracja bunkrów - Yvonne
Skierowaliśmy nasze wehikuły w stronę głębokiego lasu. Na nasze odkrycie czekały pochowane przed niepożądanym wzrokiem umocnienia służące celom wojennym, czyli betonowe bunkry. Każdy miłośnik "Wyspy Złoczyńców" wie, że bunkry grają tam rolę pierwszoplanową, jeśli chodzi o miejsca akcji. W bunkrach to bowiem harcerze znaleźli słynną czaszkę, w której pani Pilarczykowa bezbłędnie i zdecydowanie rozpoznała niejakiego Nikodema Plutę, który robił zakupy w jej sklepiku, a także strzygł się u fryzjera w rynku; w bunkrze Hertel uwięził Skałbanę; do bunkrów wreszcie ten sam Skałbana przeniósł pod osłoną nocy zbiory dziedzica Dunina znajdujące się pierwotnie w szopie.
Zatem odnalezienie i zwiedzenie bunkrów było w naszym zlotowym programie punktem obowiązkowym.
Jako pierwszy odnaleźliśmy największy z nich, bardzo malowniczo położony w głębi lasu. Spora część bunkra wystaje na powierzchnię, co zachęca do wdrapania się tudzież wskoczenia na niego, co bardzo chętnie uczynili Sokole Oko, Wiewiórka, Adam. Reszta ekipy zlotowej została na ziemi i obeszła bunkier dookoła, przedzierając się przez otaczające go chaszcze.
Następnie grupa ochotników dokonała lustracji wnętrza. Jak zwykle w takich miejscach, w środku walały się śmieci i pozostałości po różnego rodzaju spotkaniach miejscowej "elity".
Po utrwaleniu bunkra na cyfrowych kliszach, ruszyliśmy na poszukiwanie następnych umocnień.
I tutaj ciekawostka. Otóż drogę do kolejnych bunkrów zamykał nam przejazd kolejowy ze szlabanami. Nie byłoby w tym nic dziwnego (wszak znajdowaliśmy się tuż przy trasie pociągów z i do Torunia), gdyby nie to, że był to przejazd - na żądanie.
Takiego cudu techniki chyba jeszcze nikt z nas nie widział. Mianowicie należało zadzwonić naciskając dzwonek znajdujący się przy szlabanie, poczekać aż szlabany się otworzą i dopiero wtedy można było przejść na drugą stronę, gdzie na terenie oznaczonym jako wojskowy, znajduje się bunkier jakby żywcem wyjęty z kart "Wyspy Złoczyńców". Mianowicie ten, w którym uwięziony został Skałbana.
Ten, w przeciwieństwie do poprzedniego, prawie cały wkopany jest w ziemię, a na zewnątrz wystaje jedynie ocembrowanie.
Bunkier ten znajduje się na wzgórzu, które zasłonięte jest przez dość gęsto rosnące tam drzewa i krzewy i wcale nie tak łatwo go wypatrzeć. Ale czujne oczy Zlotowiczów i dobra pamięć tych z nich, którzy już je kiedyś zwiedzali, pomogły i tym razem. Odnaleźliśmy go i po raz kolejny grupa ochotników, wszędobylskich i ciekawskich, weszła do środka, aby przekonać się, czy Skałbana nadal tam siedzi. Stwierdzono: "Skałbany nie ma".
Pogoda tego dnia była piękna i sprzyjała leśnym wędrówkom, zatem wspólnie postanowiliśmy, że zanim udamy się na obiad, pobuszujemy jeszcze trochę po zaroślach w poszukiwaniu kolejnych bunkrów. Udało nam się odnaleźć jeszcze kilka, po czym, nasłuchując naszych żołądków, udaliśmy się na zasłużony obiad.
Poszukiwania komórki - ŚLEDZTWO - Gosia
Szybko mijał przepełniony przygodami dzień. Nic nie zapowiadało ponurej historii. Podczas eksploracji okolic fotografowałam malownicze plenery "Wyspy Złoczyńców", filmowałam kolejne etapy poszukiwań. Nie podejrzewałam, że stanę się autorką jednego z nich. Dotarliśmy do bunkrów. Wkoło zielono, lasy. Przerwałam filmowanie na rzecz kilku zdjęć. Sięgam ręką do torby
- Nie mam telefonu! Zadzwońcie do mnie!
Nasłuchuję i nic. Nie słyszę dzwonka, ale jest sygnał!
Pewnie zostawiłaś w aucie - rozległ się gwar poszukiwaczy.
- Tylko w którym? Zaczęłam się zastanawiać. Jak rasowy autostopowicz, prawie każdy odcinek przemierzyłam innym wehikułem.
- Szukam wszędzie i nie ma!!! Śledztwo trwa.
- Gdzie i kiedy ostatnio używałaś telefonu?! Tutaj, w bunkrze?
- Nie!
- To gdzie?
- Nie wiem
Strach ma wielkie oczy.
Natłok myśli:
- Może wypadł przy pomniku, miałam otwartą torebkę siadając na ławce. Na wyspie był. Im dłużej myślę, tym bardziej nic nie wiem.
Po krótkim śledztwie "Tajemniczy nieznajomy" (który dotarł do obozu dziś rano) zdecydował:
- jedziemy! Na pewno się znajdzie
Też byłam dobrej myśli. Do czasu kiedy sprawdziliśmy kolejne miejsce, coraz bardziej oddalając się od grupy. Trudna trasa, wąskimi dróżkami. Byliśmy tam tylko raz. Został ostatni punkt - eśniczówka i droga na wyspę. Zbliżała się pora obiadu. Zrezygnowana rozglądałam się w miejscu, gdzie parkowaliśmy wehikuły. Nic nie ma, nic nie słychać!
- Dzwoń proszę- schodzę w dół, w kierunku wyspy i ... po kilku krokach
- Jest!!! Słyszę! Telefon leżał po środku piaszczystej drogi. Sukces!!! Dziękuję Bartoszu. Niestrudzony poszukiwacz - odznaka dla Ciebie ;)
Jedziemy na obiad, po drodze zabierając z obozowiska osamotnionego Emesa.
Samotny dzień na bazie, pomylone klucze, obiad - Emes
Piątkowy wieczór spędziliśmy na hucznej zabawie przy ognisku, były różne alkohole i kiełbaski - niestety, w sobotę rano okazało się, że nieco zwęglona "śląska" specjalnie mi się nie przysłużyła i czułem się fatalnie. Nie byłem w stanie uczestniczyć w zaplanowanych atrakcjach i pozostałem na kwaterze. Wyjeżdżająca ekipa zostawiła mi klucze od posesji, abym mógł do nich dołączyć, kiedy lepiej się poczuję. Przed samym wyjazdem Milady dała mi kolejny komplet kluczy od domku, więc chytrze stwierdziłem, że jedne klucze dam wyjeżdżającej Yvonne. Pól godziny później okazało się, że kluczyki, które zostawiła mi Milady pasują do domku o tyle o ile, gdyż zasadniczo były od jej auta. Klnąc pod nosem udałem się zatem na niedaleką wycieczkę po okolicy - pokontemplowałem klimatyczną architekturę z burego pustaka, dokonałem przeglądu opakowań szklanych i puszek po piwie w pobliskim lasku a także usiłowałem nawiązać nić porozumienia z rogacizną, która poprzedniego wieczoru z zainteresowaniem śledziła naszą imprezę - niestety bezskutecznie. W końcu zdecydowałem się na powrót na kwaterę, celem spożycia apetycznie wyglądającej kanapki, pozostałej ze śniadania. Ale i tu spotkało mnie rozczarowanie - chlebek z wędliną musiał spodobać się także kręcącemu się w pobliżu kotu, gdyż na stole znalazłem jedynie, słusznie wzgardzone przez tajemniczego głodomora, kawałki sałaty czy innego zielska.
W tej sytuacji powylegiwałem się nieco na słoneczku, po czym otrzymałem info, że jadą po mnie Bartosz z Gośką - zamknąłem więc drzwi wejściowe od wewnątrz, wylazłem przez taras i udałem się na obiad do reprezentującej klasyczny kujawsko - pomorski styl budowlany góralskiej chaty.
Kurhan i wąwóz - Berta
Ponieważ sprawnie poszło nam z obiadem, padł pomysł, żeby pojechać do miejsc, które w związku z oberwaniem chmury wypadły z piątkowego planu - czyli kurhanu na ukraińskim cmentarzyku oraz pobliskiego wąwozu.
Kurhan - zwany też "kozacką mogiłą"- okazał się bardzo zadbany. Co z jednej strony oczywiście cieszy. Ale z drugiej nieco rozczarowuje, bo wykoszony teren, nowa tablica i rzędy równo stojących krzyży (zdziwiło nas, że nie były prawosławne) nie miały w sobie tego tajemniczego uroku co zapomniana mogiła z powieści Nienackiego.
Jutro zabiorę was na stary kurhan. Na kurhanie rosną brzozy, których liście szeleszczą, jakby zrobione były z cieniutkiej blachy. To kurhan kozacki, ale nikt nie wie, kiedy i w jakiej potyczce polegli. Zobaczycie tam kamienną płytę z nawpół zatartym napisem. Byłem tam wielokrotnie, ale zdołałem odcyfrować tylko jedno zdanie "Sumienia otwarta rana" [w rzeczywistości jest tam napis: Niechaj wróg wie, że kozacka siła jeszcze nie umarła pod jarzmem tyrana, że każda stepowa mogiła to wieczna, niepomszczona rana].
Na skraju lasu tuż przy drodze wyróżniała się kępa brzóz otaczających stromy pagórek. Dookoła znajdowała się placyk ze śladami po dawnych mogiłach. Na pochyłości kurhanu spoczywała połamana tablica z resztkami zatartego napisu
Po obejrzeniu kurhanu ruszyliśmy zgodnie ze wskazówkami z "Sumienia" w głąb lasu, aby sprawdzić, czy faktycznie droga prowadzi przez wąwóz i czy można się z niego dostać do gajówki. A więc, czy wąwóz z "Sumienia" może być też prototypem wąwozu z "Wyspy Złoczyńców". ;)
Wąwóz był, ale wzbudził mieszane uczucia, bo nie robił tak mrocznego wrażenia jak w książce, a jego zbocza nie były zanadto strome.
Podobnie pogodne wrażenie robiła też gajówka, w której zamiast ducha Gabryszczaka powitała nas - zdumiona widokiem tylu osób - gospodyni i stadko kaczuszek, wszyscy je oczywiście obfotografowali.
Odległość od kurhanu do wąwozu i gajówki była nieco większa, niż sądziłam, więc znalazł się malkontent pod postacią Miji, który oświadczył "Coś nasze forum obniża poziom. W zeszłym roku zwiedzaliśmy kościoły i zamki, a w tym przeszliśmy lasem kilka kilometrów, żeby obejrzeć kaczki!.
W związku z dłuższą niż przewidywałam trasą oraz tradycyjnymi gastro-przystankami (Lewiatan, stacja benzynowa;) prawie minęliśmy się niestety z Templariuszem72, który pędząc na motorze nie słyszał telefonów i zgodnie z pierwotnym planem czekał na nas na bazie.
Ale były też plusy - las okazał się malowniczy, istnienie wąwozu obok gajówki zostało potwierdzone, no i trafił się "starożytny skarb" - Emes znalazł (bez wykrywacza) 1 fenig. Zapewne wypadł z kieszeni Gabryszczaka. ;)
Kilka słów o wizycie na zlocie - Templariusz72
Zostałem poproszony o kilka słów na temat zlotu w Ciechocinku i o ile na jego temat mam najmniej do powiedzenia z racji, że byłem na nim praktycznie tylko gościem, tak o miejscu, w którym znajdowała się baza wypadowa zakochałem się od pierwszej chwili. Nie wiem kto i w jaki sposób znalazł ten cudowny zakątek, ale już dawno nie przebywałem równie uroczym miejscu. Żałuję, że nie dane mi było spędzić więcej czasu z waszą sympatyczna gromadką, tym bardziej że sama "Wyspa Złoczyńców" jest jedną z moich ulubionych części Pana Samochodzika a tereny, na których toczy się jej akcja bardzo bliskie memu sercu, gdyż od urodzenia mieszkam nad Wisłą.
Każdemu kto znajdzie się ponownie w tej okolicy proponuję odwiedzić Nieszawę, w której to czas zatrzymał się dobre kilkadziesiąt lat temu, podróż promem na prawy brzeg Wisły, i odwiedziny w ruinach zamku w Bobrownikach.
Rejs po Wiśle - Podkoniecczerwca
"Wisła w tym miejscu płynęła w dolinie, jakby w niecce głębokiej, której wysokie, urwiste brzegi rozciągały się po obydwu stronach rzeki. Po prawej - wysoki brzeg porastał sosnowy las, po lewej - były wzgórza pokryte uprawnymi polami; na horyzoncie malowniczo zarysował się kościółek z wysmukłą wieżą. Tuż przy samej wodzie zieleniły się łąki przegrodzone wałami przeciwpowodziowymi, a za nimi sterczały kanciaste łby starych wierzb i wysokie topole. Rzeka wydawała się ruchliwa i przez to bardzo wesoła. Od czasu do czasu pojawiały się mielizny i piaszczyste łachy, złociste i białe od wymytego przez wodę piasku. Niekiedy mijaliśmy statki pasażerskie, przeważnie białe jak mewy i rozbrzmiewające muzyką. Obok nas przepływały statki towarowe ciągnące za sobą barki obładowane faszyną. Napotykaliśmy kolorowe kajaki i pracowicie machających wiosłami wczasowiczów
Wkrótce rzeka uczyniła łagodny skręt i po lewej stronie ukazała się prowizoryczna przystań rzeczna, przerobiona ze starej barki, z napisem "Ciechocinek".
Pierwsze co mi przyszło na myśl gdy odbijaliśmy z ciechocińskiej przystani rzecznej na naszą wiślaną eskapadę, to odległość jaką musiała przebyć książkowa Teresa aby dostać się do ciotki wypoczywającej w centrum Ciechocinka. Przystań znajduje się dobre kilka kilometrów od centrum miasta i nie jest tak łatwo do niej trafić, przynajmniej my potrzebowaliśmy pomocy miejscowych. Na przystani napotkaliśmy swojski widok kilku miejscowych rodzin zajadających grilla podlanego piwem i dzieci biegających wkoło przy akompaniamencie disco polo dobywającego się z samochodowego CD.
Na nas już czekały dwie łodzie, jak się później dowiedzieliśmy były to prawdziwe wiślańskie baty, wykonane tradycyjnymi metodami przez szkutników z małej lubelskiej wsi Basonia. Łodzie były naprawdę piękne i co najważniejsze podobno niewywracalne. Miały maszty z ręcznie szytymi żaglami i całe wyglądały jakby czas się na nich zatrzymał i kiedyś należały do Skałbany.
Podekscytowani ruszyliśmy w dół rzeki.
Naszym miejscem docelowym była komora celna na dawnej granicy zaboru pruskiego z rosyjskim. Po drodze chcieliśmy przyjrzeć się okolicy wypatrując książkowych miejsc, szczególnie pierwowzoru WYSPY. Na nasze szczęście trafiliśmy na bardzo fajnego sternika ( Tomka?), którego rodzina przed 200 laty przybyła do Ciechocinka z Małopolski do pracy w warzelniach soli. Zaczęło się wypytywanie o przemytniczą przeszłość regionu, historię z powstawaniem wysp z osiadłych na mieliźnie kłód drzewa i inne ciekawostki. Podobno kiedyś taka wysepka powstała, ale bliżej Włocławka. Jakiś przysłowiowy Żyd nie zapłacił flisakom za robotę i ci porzucili bale, z których, jeśli wierzyć powstała wysepka. Jest szansa, że ZN również słyszał tą historię i użył jej w książce.
Trzeba przyznać, że krajobraz przypominał ten opisany przez ZN we wstępie tej relacji. Po obu brzegach wznosiły się nadbrzeżne skarpy, jedne wyższe i dosyć strome a drugie niższe z łąkami wypłaszczonymi na ich szczycie. Gdzieniegdzie zza wałów przeciwpowodziowych przebłyskiwały dachy domów, również te z czerwonej dachówki J. Pierwowzorów Wyspy jakowoż nie znaleźliśmy, Kępy Zielona i Dzikowska są stanowczo za duże i były kiedyś zamieszkane przez rolników z racji żyznej gleby. Na Zielonej ponoć był kiedyś cmentarzyk (mogiła?), ale nie ma po nim teraz śladu. Kępa Dzikowska- która wtedy jeszcze była dwoma oddzielnymi wyspami, zyskała sławę jako miejsce przeprawy Paskiewicza w 1831 roku w jego marszu na Warszawę od północy.
Tak jak krajobrazowo ten odcinek Wisły zgadza z opisem w WZ, tak po 55 latach nic nie zostało z dawnego turystycznego ruchu na Wiśle. Przez trzy godziny, przy pięknej czerwcowej pogodzie, udało mi się wypatrzeć raptem jedną łódkę z wędkarzami (podobno ryb w rzece jak na lekarstwo), żadnych kajaków , barek, nie mówiąc o statkach pasażerskich.. Powód znajduje się 30 km w górę rzeki we Włocławku. Odkąd 46 lat temu ruszyła tama, Wisła poniżej stała się kompletnie nieżeglowna. Poziom wody w rzece podczas naszej wyprawy był śmieszny. Wszędzie hałdy białożółtego piasku, mielizny i czyhające na nieuważnych wystające kamienie z rozmytych główek. Nasz kapitan bardzo zwinnie sterował łodzią po wąskim kilkumetrowym korycie - jedynym głębszym skrawku rzeki. A my chcąc nie chcąc nie mogliśmy się oprzeć wrażeniu, że co jak co, ale teraz to Skałbana by musiał iść do więzienia odpokutować za swoje grzechy bo żadnej barki ani statku nikt tam teraz nie uświadczy.
Tak to rozmyślając, po jakiejś godzinie dopłynęliśmy do jedynego miejsca, które mieliśmy rozpoznać z lądu, czyli dawnej komory celnej w Silnie. Zastaliśmy ją w opłakanym stanie ze śladami po niedawnym pożarze. Trzeba było dobrej wyobraźni, żeby wyobrazić sobie ruch jaki tu panował do 1920 roku kiedy komora została oficjalnie zamknięta. Miejsce jest teraz "niezarządzane" przez toruński hufiec ZHP i najwyraźniej jest przeznaczone na sprzedaż. Podejrzewam zresztą, że tubylcy, którzy ciekawie wystawiali głowy z okien i zza płotów, wzięli nas za potencjalnych nabywców. Już sobie wyobrażam te rozmowy między kumami z wioski o obcych co tu będą się uwłaszczać na poniemieckim budynku.
Po zrobieniu 100 000 fotek, powróciliśmy na łódki i rad nie rad popłynęliśmy z powrotem do Ciechocinka.
Łódka duża z większym silnikiem przodem a mała z tyłu.
Już w pobliżu Ciechocinka, gdy smutni myśleliśmy, że nasza wspaniała wyprawa dobiega końca, na całe szczęście w dużej łódce zabrakło benzyny. Nasz kapitan bardzo zręcznie od tzw. dolnej wody, czyli pod prąd dobił do nieszczęśników i użyczyliśmy im trochę naszej wachy.
Próbowaliśmy ich co prawda namówić na postawienie żagla, ale im się najwyraźniej nie chciało, więc sami postawiliśmy swój! I w ten o to sposób dokończyliśmy naszą wyprawę jak prawdziwi wiślani podróżnicy!
Podkonieczerwca
P.S. Berta - w imieniu wszystkich zlotowiczów jeszcze raz chce podziękować za SUPER pomysł i niezapomniane wrażenia!
Ognisko w sobotę wieczorem - Irycki
Z rejsu wracaliśmy zmarznięci, ale szczęśliwi (a przynajmniej ja byłem zmarznięty. Szczęśliwi byli wszyscy), marząc o tym, by zasiąść przy bijącym ciepłem ognisku. Okazało się ku naszej radości, że ognisko już się pali - zadbała o to ta część ekipy, która pozostała w bazie.
Wkrótce wokół ognia uformował się krąg siedzących i stojących forowiczów. Większość, poza nieletnimi, trzymała w rękach butelki lub puszki z chmielowym eliksirem (zza płotu smętnie popatrywały krowy, którym nikt tego rarytasu nie zaoferował). W ruch poszła także broń biała, czyli rożna do kiełbasek.
Początkowo działo się coś, co można określić mianem "dyskusje w podgrupach". Po mojej prawej stronie Ater z Evenem omawiali wywiady z rodziną Nienackiego. Z lewej trwała dysputa, czy jasna kropa na niebie, wyglądająca dla mnie dokładnie tak samo jak inne jasne kropy, to Jowisz, czy coś innego (a może nie Jowisz, nie pamiętam. W każdym razie o jakiegoś greckiego boga się rozchodziło). Tematy z bardziej odległych rejonów ogniskowego kręgu rejestrowałem jedynie fragmentarycznie - pamiętam, że naprzeciwko toczyła się debata na temat roli piwa w procesie wychowywania nieletnich.
W miarę jak temperatura powietrza leciała na łeb, na szyję, temperatura dyskusji wyraźnie zwyżkowała. Niestety, wypijany chmielowy eliksir nie sprzyjał precyzyjnemu rejestrowaniu rzeczywistości. Kojarzę, że gdzieś w środku nocy opuściło nas parę osób – Wash z Bajeczką wykonali transfer do swojej kwatery, a Vasco z synem udali się do miejsca stałego zamieszkania. Przez jakiś czas ogniskowicze zastanawiali się, czy Vasco dojedzie bez przygód, ponieważ podczas tego zlotu trapiła go seria niefortunnych zdarzeń.
W pewnym momencie ktoś rzucił pomysł szybkiego konkursu z "Wyspy Złoczyńców". Zasada wszystkim znana - pada pytanie, osoba która pierwsza poprawnie odpowie zadaje kolejne pytanie. Punktów nikt nie rejestrował, bo przecież nie o punkty tu chodziło. Wkrótce zasób podchwytliwych pytań z "Wyspy Złoczyńców" się skończył i zabawa uległa spontanicznemu rozszerzeniu o inne książki. Mistrz Nienacki popatrywał na nas z góry i uśmiechał się aprobująco.
Z ogniskowych "przebłysków" pamiętam jeszcze, jak Yvonne tłumaczyła zawiłości wymowy francuskich nazw i nazwisk z "Fantomasa". A potem - potem ktoś rzucił hasło "Już druga w nocy!" i ogniskowicze jak jeden mąż i jedna żona zaczęli się zbierać. Szybko część ekipy zorientowała się zresztą, że alarm był przedwczesny- dochodziła zaledwie pierwsza trzydzieści- ale ogólnego pospolitego ruszenia ku śpiworom i karimatom nie dało się powstrzymać.
I tak zakończył się wieczór, dzień drugi.
_________________
Zmierzch to okres pomiędzy dniem a nocą, w tym czasie ostatnie promienie światła mogą natrafić na coś nieludzkiego...
Ostatnio zmieniony przez Kynokephalos 2016-10-09, 09:35, w całości zmieniany 8 razy
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.