PanSamochodzik.net.pl Strona Główna
FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy Rejestracja  Album  Zaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
"Czerwone i zielone" - cykl felietonów
Autor Wiadomość
Kynokephalos 
Moderator
Członek Kapituły Samochodzikowej Książki Roku



Pomógł: 139 razy
Dołączył: 07 Cze 2011
Posty: 6655
Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2021-08-25, 06:01:32   "Czerwone i zielone" - cykl felietonów

Tym tekstem Zbigniew Nienacki rozpoczął cykl felietonów pisanych dla „Dziennika Łódzkiego”. Znaczenie wspólnego nagłówka pod którym się pojawiały - „Czerwone i zielone” - oczywiście wyjaśnił na wstępie. Zamiar regularnych, codwutygodniowych publikacji nie do końca się powódł, ale tak bywa.

W pierwszym felietonie Nienacki powrócił do tematu łódzkiego życia literackiego (https://pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?t=5893) oraz zrecenzował nową sztukę Jarosława Marka Rymkiewicza. Czytałem tekst „Króla w szafie” - jest do wyszukania - i podzielam wysoką ocenę wiersza, którym została napisana. To w zasadzie rytmiczny trzynastozgłoskowiec, a brak rymów i łamanie wiersza między wypowiedzi kilku postaci może jeszcze podkreślają tę miarowość. Co jakiś czas jednak napotykamy wersety krótsze - zwykle jedenastozgłoskowe - i nie wiem jak to zinterpretować. Umiałem za to docenić ładny, poetycki język - szczególnie w nostalgicznych, pełnych żalu scenach wspomnień, których nie brakuje.

Sposób rozumienia tej sztuki to, jak zauważył Nienacki, rzecz nieoczywista i pole do dyskusji. Podsunął on jedną z możliwych interpretacji z punktu widzenia Aleksandra i Edyty, ale dodatkowo można by roztrząsać sytuację Króla i Damy, a osobno motywy Ippa. Chyba w każdego z bohaterów można się jakoś wczuć, z każdą racją zgodzić się do pewnego stopnia. Moim zdaniem - warto poświęcić czas i cieszę się, że felieton zwrócił uwagę czytelników na tę jednoaktówkę. Zresztą - absurd sytuacji, sposób komunikowania się bohaterów, decyzje przed którymi stają - i może coś jeszcze, co trudno mi nazwać - przypominają mi niektóre sztuki Nienackiego.

Pozdrawiam,
Kynokephalos


================================================================================
Czerwone i zielone

Gryzienie wzmacnia uzębienie
„Dziennik Łódzki”, nr 180/1960, 30 VII 1960, str. 3.

. . . Dlaczego czerwone i dlaczego zielone? Dlatego, że w moim wyobrażeniu te dwa kolory gryzą się ze sobą. Gryzą się ze sobą barwy, zwierzęta, tendencje i poglądy, gryzą się także i ludzie. Gryziemy odkąd nam tylko zęby wykiełkowały, gryziemy jeszcze, gdy zęby nam wypadły i wstawiliśmy sobie sztuczne. Kto nie gryzie długo i starannie, ten miewa dolegliwości żołądkowe. Wytrwale pracują szczękami liszki objadające drzewa, my - nie wstydźmy się tego - również sporo czasu poświęcamy na ruch naszych żuchw. To pracowite gryzienie biologia nazywa życiem. Zaś pisanie artykułów, książek i felietonów, w których jeden pan gryzie innego pana - nazywamy życiem literackim. Kto nie gryzie bliźnich a jeno własne pióro, nie jest literatem ale urzędasem, czyli gryzipiórkiem.

. . . Świat literacki dzieli się zaś na tych, których my możemy ugryźć i na tych, którzy nas gryzą. Niżej podpisany bywał od wczesnej młodości obgryzany, podgryzany i nadgryzany, i sam także lubi ugryźć. Bowiem dobre gryzienie wzmacnia uzębienie. Tyle wstępu o literaturze, która jest jak gąszcz zielony, skąd dobiega nas chrzęst pracowitych szczęk i chrobot żuchw przegryzających materiał literacki, wgryzających się w temat, obgryzających to, czego inni nie zdążyli przegryźć lub przeżuć do końca.

. . . Łódź nie ma gąszczu, a tylko kępę zieloną, skromny zielony krzaczek pod zadymionym niebem. A przecież i stamtąd dobiega nas ów przemiły dla ucha szelest pracowitości naszej. Szelest ten zowiemy polemiką, a na brak jej Łódź nie mogła i nie może narzekać. Ledwo ucichł chrobot, spowodowany przez Karola Badziaka, który na łamach „Współczesności” dziarsko przegryzł się przez sprawy łódzkiego życia kulturalnego, ledwo ustał szelest związany z felietonistą „Dziennika Łódzkiego”, Janem Koprowskim, ledwo przestano gryzienia „Karuzeli”, „Odgłosów” i innych łódzkich pism na łamach „Nowej Kultury”, gdzie swego uzębienia próbowali Jan Czarny i Jan Huszcza - a Jerzy Waleńczyk w „Życiu Literackim” wymachiwał szczęką przeciw łódzkim Filistynom - mamy znowu co gryźć. Mamy artykuły Elżbiety Wróblewskiej w „Odgłosach”. W artykułach „Gdy politykę prowadzi struś” Wróblewska skrytykowała pracę Wydziału Kultury Prez. RN w. Łodzi, czyli jak to się mówi - wydział ten podgryzła. To samo stało się z teatrami łódzkimi oraz Związkiem Literatów, oddział w Łodzi. Setnie się uśmiałem, gdy wyczytałem u Wróblewskiej, jak to zarząd łódzki ZLP w osobie B. Dudzińskiego odmówił jej udzielenia informacji na temat: ile razy, gdzie i na jaki temat mieli wieczory autorskie i odczyty łódzcy literaci... Wróblewską zaatakował w „Odgłosach” Edward Szuster, skąd inąd jednak wiem, że wielu zęby sobie na nią ostrzy. Da Bóg, będziemy mieli pracowite lato.

. . . Ten akapit nieco przydługi napisałem po to, abyście drodzy czytelnicy wgryźli się nieco w łódzkie sprawy gryzienia. Za dobre gryzienie będziemy bowiem chwalić i ganić - regularnie co dwa tygodnie. A może lepsza byłaby punktacja - jako że literatura ma w sobie ducha sportowego? Tak myślę, gdy przyglądam się, jak na Parnas łódzki wkracza nowe pokolenie pisarzy. Mocne, zębate pokolenie, aczkolwiek o istocie zębów najwięcej miałby do powiedzenia Roman Łoboda, bardzo zdolny dentysta, który zadebiutował w Łodzi ciekawym i chyba bardzo dobrym tomem wierszy pt. „Szósty smak”. Sportowy duch ogarnia mnie, gdy widzę jak Jarosław Marek Rymkiewicz o dwie głowy przegania Jerzego Waleńczyka (dotąd krytyka zawsze razem ich zestawiała).

. . . J. M. Rymkiewicz opublikował w ostatnim numerze miesięcznika „Dialog” sztukę pt. „Król w szafie”, a prawie jednocześnie mogliśmy się zapoznać z jego nowym tomem wierszy, zatytułowanym „Człowiek z głową jastrzębia”. Te wiersze i ta sztuka ukazują nam nową i ciekawą indywidualność pisarską na gruncie łódzkim. Zapewne niejednemu wiersze J. M. Rymkiewicza wydadzą się przepięknione, zaś jego sztuka - niezrozumiała i trudna. Czytałem ją kilkakrotnie i za każdym razem odkrywałem w niej nowe warstwy piękna.

. . . Jaka jest treść sztuki Rymkiewicza? Wprowadza nas ona domieszkania dwojga ludzi zupełnie współczesnych, ot, takich jak każdy z nas. Co byście uczynili, gdyby pewnego pięknego dnia w waszym mieszkaniu zjawił się król? Prawdziwy król w płaszczu z purpury, w koronie na głowie, z damą dworu i sługą? Bohaterowie sztuki Rymkiewicza zamykają króla do szafy...

. . . Jak rozumiem sztukę Rymkiewicza? W życiu każdego z nas może zdarzyć się chwila, gdy staniemy oko w oko ze zjawiskiem nieprawdopodobnym, przerastającym naszą wyobraźnię i rozum, gdy staniemy przed problemem niezwykłym, niecodziennym. Jak się wówczas zachowamy? Czy będziemy się starali udać, że problem, który się przed nami zrodził - w ogóle nie istnieje, spróbujemy zamknąć oczy i wmawiać w siebie, że go nie ma, że go w ogóle nie było? A może zechcemy ukryć go przed samym sobą i przed całym światem - zamknąć do szafy, na dno kufra, na pożarcie molom? A może, jak bohaterowie sztuki Rymkiewicza, będziecie się zastanawiać:

„Czasy są niepewne. Co wiesz o królach?
Nie wychodzimy z domu, skąd możemy wiedzieć,
Czy nie wrócą królowie? Może już wrócili?
Może wydano dekret, a my go nie znamy?
Może coś się zdarzyło, a my nic nie wiemy?
Może to było w radio, a myśmy przespali
Poranne wiadomości? Bądź ostrożny, proszę”.

. . . Sztuka Rymkiewicza zawiera dużo satyry, ironii, szyderstwa, ale i pełna jest pięknego wiersza. Dlatego cieszę się, że weszła ona w próby Teatru Nowego i zobaczymy ją na Małej Scenie. Sztuka młodego autora wpuści chyba nieco świeżego powietrza do anachronicznego kuferka z tak zwaną "łódzką literaturą".

. . . A gdzie są gryzonie? Są, są, możecie być pewni, że już pracowicie ruszają żuchwami. W „Przeglądzie Kulturalnym” skwitowano „Króla w szafie” niezbyt mądrą notatką. W innym czasopiśmie zarzucają Rymkiewiczowi wpływy Miłosza, Eliota i Audena, lada dzień zabierze głos chyba któryś i z naszych miejscowych gryzoni.

. . . Niech gryzą. Nie szkodzi. Lubię ten chrobot żuchw, ten miły dla ucha szelest na literackiej łączce. Da Bóg, będziemy mieli pracowite lato.

ZBIGNIEW NIENACKI
================================================================================
 
 
Kynokephalos 
Moderator
Członek Kapituły Samochodzikowej Książki Roku



Pomógł: 139 razy
Dołączył: 07 Cze 2011
Posty: 6655
Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2021-08-28, 05:57:38   "Mam wszystkim za złe"


Żeby poznać kontekst liczb z felietonu zajrzałem do Małego Rocznika Statystycznego z 1961 roku. Według oficjalnych danych ZUS, w 1960 roku średnia płaca brutto w gospodarce uspołecznionej wynosiła 1.627 złotych miesięcznie, czyli 19.524 rocznie. W dziale oświaty, nauki i kultury - odpowiednio 1.508 i 18.096 złotych. W tym ostatnim przypadku zaznaczono, że chodzi o pracowników pełnozatrudnionych, czyli pewnie nie wliczono tych fuch i boków, dzięki którym można zarobić „o wiele więcej”.
W 1958, roku podróży do Ałbazina, roczne średnie zarobki były niższe: brutto 17.544 zł w sektorze uspołecznionym, w tym 15.696 w oświacie, nauce i kulturze.

O stronie finansowej dalekowschodniej wyprawy rozmawialiśmy tutaj: https://pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?t=1952&start=203

Pozdrawiam,
Kynokephalos


================================================================================
Czerwone i zielone

Mam wszystkim za złe
„Dziennik Łódzki”, nr 189/1960, 10 VIII 1960, str. 3.

. . . Mam wszystkim wszystko za złe. Mam za złe Jerzemu Waleńczykowi, który w „Życiu Literackim” napisał o mnie jakobym chciał zburzyć Dom Literatów (patrz Mickiewicza 8), a na tym miejscu jakobym pragnął widzieć skwer spacerowy. Mam za złe dyrektorowi Wydawnictwa Łódzkiego, panu A. Postołowowi, który w „Odgłosach” (nr 29) tak sformułował dalszy program swej placówki: „nie zamykając drogi dla eksperymentatorów, popieramy w głównej mierze twórczość realistyczną, poruszającą tematykę przede wszystkim współczesną”. Mam mu za złe te słowa, albowiem dzieli twórczość na „eksperymentatorską” i „realistyczną”, choć właśnie w ramach realizmu jest miejsce na wielki eksperyment. Każdy szanujący się realista jest jednocześnie i i eksperymentatorem w ramach swojego gatunku. Tego rodzaju sformułowania są więc chyba nieporozumieniem krzywdzącym pisarzy realistów.

. . . Mam wszystkim wszystko za złe. Nawet sobie. Mam sobie za złe, że piszę. Bo pisanie stało się kosztowną zabawą. Ludzie myślą: wydawanie książek, to wielki zarobek. Tymczasem do każdej książki autor zazwyczaj sporo dokłada. Najpierw dokłada rok pracy — bo tyleż czasu zajmuje pisanie książki. Pisze przez rok często rezygnując z innych dochodów. A rezultat — dwadzieścia tysięcy złotych z ogonkiem. O wiele więcej zarobiłby, gdyby zamiast pracy nad książką, w tym samym czasie uprawiał dziennikarstwo, felietonistykę, krytykę literacką. Najgorzej wychodzą ci autorzy, którzy pragną pisać książki podróżnicze. Niżej podpisany, aby zebrać materiały do swojej nowej książki, musiał udać się w podróż aż na Daleki Wschód ZSRR. Ponad 10 tys. złotych wybulił na dewizy, drugie 10 tysięcy złotych zapłacił za bilety kolejowe. A ile wydał na ubranie i ekwipunek związany z pobytem w tajdze syberyjskiej? Razem — 24 (słownie: dwadzieścia cztery tysiące). A otrzymał i otrzyma od wydawnictwa — w sumie dwadzieścia tysięcy złotych. Dołożył więc niżej podpisany — 4 tysiące „zeteł”, nie licząc roku ciężkiej pracy.

. . . Mam więc za złe naszym przepisom wydawniczym, które w sposób niedostateczny oceniają pracę pisarza. Mam za złe, że pisanie książek stało się luksusem przede wszystkim... dla piszących. Mam tym bardziej za złe, że istnieją ogromne fundusze, które można wykorzystać na kulturę. Myślę o funduszach na kulturę i oświatę, choć to wygląda na paradoks.

. . . Doszły mnie słuchy o pertraktacjach, jakie Łódzki Oddział Związku Literatów Polskich prowadzi ze Związkiem Zawodowym Włókniarzy. Chodzi o ufundowanie stypendiów dla twórców. Związek Zawodowy Włókniarzy podobno posiada dość poważne sumy pieniędzy, przeznaczone na oświatę. Podobno pieniądze te nie zawsze zostawały właściwie wykorzystane, niekiedy, na przykład, wydawano je na wycieczki krajoznawcze, co jest skądinąd piękne, ale skoro są ważniejsze potrzeby, warto o nich zacząć pertraktować. Podobno stypendia dla twórców mógłby ufundować ZZW poprzez poszczególne zakłady pracy. Nasze łódzkie fabryki stałyby się jakby mecenasem pisarzy, ich stypendystą — czy nie piękna idea?

. . . Ale ja mam wszystko wszystkim za złe. Na zapas już mam za złe, że ta piękna idea nie zostanie zrealizowana, że jak to się mówi, wszystko rozejdzie się po kościach. Dlaczego? Dlatego, że znam trochę łódzkie środowisko literackie — rozkapryszone, chorujące na manię wielkości i na dziwną chorobę, która zwie się „europejskość”. Napisz tu u nas o kimś, że jest pisarzem łódzkim, a obrazi się na ciebie. Bo on się uważa za pisarza „europejskiego”.

. . . Nie ulega dla mnie wątpliwości, że łódzkie zakłady nie ufundują stypendiów bezinteresownie. Będą chciały coś z tego mieć. Dadzą pieniądze, ale w zamian zechcą otrzymać produkcję literacką. I to nie o wyprawie w Himalaje, ale o sprawach związanych z ich fabryką. Rąk wyciągniętych po pieniądze będzie na pewno bardzo wiele, gorzej — z produkcją literacką, bo przecież się tu wszyscy znamy jak łyse konie i wiemy, co kto potrafi. Zacznie się gadanie: „chcą nam temat narzucić”, „to zamach na wolność pisarza”, „odbierają nam prawo wyboru tematu”. I tak dalej i tym podobne — co już mam z góry za złe. Jak to u mnie w zwyczaju.

. . . Niestety, tak już bowiem jest na tym najdziwniejszym ze światów, że nie ma mecenasów bezinteresownych. Kto daje — ten i ma prawo żądać. Będę miał jednak za złe. jeśli okaże się, że mecenasi będą żądać zbyt wiele. Jeśli na przykład, zakłady X ufundują stypendium i w zamian zechcą otrzymać monografie, zaś stypendysta pragnie pisać opowiadania albo na odwrót. Czy rzeczywiście zależy nam na tym, aby każda fabryka miała swego nadwornego literata, który będzie pisał wyłącznie o jednym zakładzie pracy? Nie będzie to dobre dla kultury, jeśli podzielimy twórców na europejskich, polskich, łódzkich i przyzakładowych. Już wyobrażam sobie tę zabawną sytuację, gdy za przykładem Łodzi pójdą wsie i miasteczka, i każde Clochemerle zechce fundować stypendia, aby uwiecznić swe osiągnięcia i braki. Mam już z góry za złe.

. . . Tym niemniej idea mecenatu jest słuszna. Radzę tylko, aby mecenasi nie stawiali żądań zbyt wąsko i partykularnie pojętych, żeby ambicją ich była świadomość — „my finansowaliśmy dobrego pisarza”. A jeśli chcemy mieć dobrego — nie rzucajmy mu na barki zbyt wielkich obowiązków, pozwólmy mu pozostać sobą. Niech mecenasi myślą nie tylko o swoim małym zakładowym podwórku, ale i o całej kulturze polskiej. Niech znajdzie się stypendium nie tylko dla przyszłego autora monografii o historii fabryki, ale i dla tego, kto zechce pisać prozę eksperymentalną, kto zechce nawet jechać w Himalaje. Niech nie dzielą twórców na „eksperymentatorów” i „realistów”, tylko tym ostatnim pozostawiając prawo do stypendiów. Niech nie decydują o formie, ale o treści — to znaczy, żądają książek zaangażowanych w sprawę socjalizmu, twórcom samym pozostawiając decyzję, czy treści socjalistyczne zostaną wyrażone w bardziej lub mniej wyszukanej formie.

. . . Czy pertraktacje w sprawie stypendiów okażą się owocne? Nie wiem. Na wszelki wypadek boję się tych krzyków, tych hałasów, tych rozrób związanych z podziałem stypendiów. Ale ja mam wszystkim wszystko za złe.

. . . Podobno.

ZBIGNIEW NIENACKI
================================================================================
_________________
Wonderful things...
Zwycięzca rywalizacji rowerowej w 2019 r.

 
 
Kynokephalos 
Moderator
Członek Kapituły Samochodzikowej Książki Roku



Pomógł: 139 razy
Dołączył: 07 Cze 2011
Posty: 6655
Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2021-09-04, 06:22:42   "OTOPAX"

================================================================================
Czerwone i zielone

„OTOPAX”
„Dziennik Łódzki”, nr 201/1960, 24 VIII 1960, str. 3.

. . . Dość długo trapiło mnie pytanie: jak to się dzieje, że choć tyle jest u nas połajanek na temat szmiry — szmira ciągle odbywa swój tryumfalny marsz i odważnie wkracza na półki księgarskie? Teraz już wiem. Odkryłem prawdę. OTOPAX. „Nowy rewelacyjny, niezawodny środek do uszu dla ochrony przed szumem i hałasem — jak zapewnia ulotka reklamowa — OTOPAX gwarantuje spokojny, nie zmącony niczym sen. OTOPAX jest szczególnie wskazany dla osób potrzebujących ciszy, jak chorzy, naukowcy, literaci...

. . . Używają więc OTOPAX-u literaci produkujący szmirę, stosują go zapewne i wydawcy, którzy tę szmirę drukują. „Czopki OTOPAX-u, które z początku robią wrażenie twardych, ugniata się w czystych rękach, zachowując kształt stożka i wprowadza się do otworu ucha”. Potem jest spokój. Cisza. Nie zmącony niczym sen. Nie dochodzą głosy krytyki, oburzenia, połajanki i protesty. Oni nie słyszą, bo używają OTOPAX-u. Piszą i drukują.

. . . Na przykład, Wydawnictwo Literackie w Krakowie. W nakładzie 40.000 egzemplarzy wydrukowało powieść Nöel Randona, zatytułowaną „Prezent, który kosztował śmierć”. Randon, to oczywiście pseudonim polskiego literata, (może nawet znakomitego?), który zatkawszy sobie uszy OTOPAX-em — zapewne ani słyszy, że „Przekrój” nr 801 wydrukował opowiadanie Roald Dahla, „Pani Bixby i futro pułkownika”, gdzie jest intryga kropka w kropkę identyczna z intrygą u Randona. I tu i tam poznajemy panią, która na zakończenie romansu otrzymuje od kochanka futro, a nie potrafiąc się wytłumaczyć swemu mężowi z tak kosztownego podarku, daje mężowi kwit z przechowalni bagażu (u Randona), z lombardu (u Dahla), Mąż futro odbiera i darowuje je swej przyjaciółce. Na tym kończy się opowiadanie Dahla, bo to porządny pisarz. Randon natomiast każe żonie zabić swego męża z powodu futra — bo książka Randona jest szmirą. Inspektor Randot wykrywa morderczynię. Zastanawiałem się w jaki sposób to zrobił. Teraz wiem. Oczywiście, przeczytał opowiadanie Roalda Dahia w oryginale.

. . . Albo Państwowe Wydawnictwo „Iskry” w Warszawie. Przysporzyło nam w tym roku 20.000 egzemplarzy książeczek pani Danuty Ścibor-Rylskiej, pt. „Twarze”. Rzecz jest z „wyższych sfer”... filmowych. Książeczka ta robi wrażenie kiepskiego, odrzuconego scenariusza filmowego przerobionego na powieścidło. Cała kupa nieprawdopodobieństw, naiwności, żałosnego wyobrażenia o świecie i o pracy milicji, jak również sfer filmowych. Tak życie filmowców wyobrażać sobie może tylko mała Zosia, nawet dziwne, bo przecież autorka coś niecoś ma z filmem wspólnego.

. . . Albo Wydawnictwo Poznańskie. Otrzymaliśmy wydrukowaną tamże książeczkę Lewisa „Postrach Wenecji”. Z jakich to starych graciarni wydobyto i spróbowano otrząsnąć z kurzu ten stary rupieć? Nic nie pomogło — przy czytaniu kicha się. Drażni staroświecka intryga, staroświecka i dziś nie do przyjęcia konwencja książki. To co w 1804 roku mogło być rewelacją — jak nas zapewniają edytorzy — dziś jest tylko szmirą, żałosnym przykładem zupełnej indolencji wydawców, postrachem nie Wenecji, ale czytelników. Wydawcy mają zapewniony spokojny sen dzięki rewelacyjnemu OTOPAX-owi, nas jednak po nocach dręczy upiór z Wenecji i upiór z Poznania, upiór w buraczkowej okładce, w nakładzie 20.220 egzemplarzy i w tłumaczeniu Lili Owczarek.

. . . Dużą radość sprawiło nam także a Wydawnictwo „Śląsk” w Katowicach, proponując do czytania powieść kryminalną, kiepskiej autorki angielskiej, pani Marjorie Boulton. Dzięki Wydawnictwu „Śląsk” i pani Boulton nareszcie dowiedziałem się jaki jest stosunek społeczeństwa angielskiego do komunizmu i na co właściwie chorzy jesteśmy w Polsce, w ZSRR i w całej Europie wschodniej. Komunizm — wyjaśnia się w książeczce p. Boulton zatytułowanej „Szantaż”, komunizm, to taka choroba, „Wszyscy młodzi marzyciele, którzy pragną uszczęśliwić ludzkość, przechodzą to jak odrę”. Ano, przechodzą. Albo nie. I co wtedy? Pokazuje nam p. Boulton środowisko nauczycielek w szkole dla nauczycielek. Prawie wszystkie z tych pań są w swoim wyobrażeniu skompromitowane jakimś romansem, nieślubnym dzieckiem itp., itd., albo przynależnością do partii komunistycznej, co wyzyskuje szantażysta, bardzo zresztą szlachetny, bo szantażowany przez mniej szlachetnego. Tym brzydkim prawdziwym szantażystą okazuje się jedyny meżczyzna w całej żeńskiej szkole — woźny, człowiek z „nizin społecznych". Ejże, czy pani Boulton nie jest starą panną piszącą książki kryminalne?

. . . Stwierdzam to ze smutkiem, bo lubię powieści kryminalne i rad także korzystam z ich konwencji. Dlatego tym bardziej oburza mnie, że się temu gatunkowi wyrządza u nas wielką krzywdę, drukując byle co i byle kogo. Można przecież wydawać mniej. Jeśli nie stać nas na zakup praw autorskich dobrego pisarza powieści kryminalnych, nie drukujmy ich wcale lub rzadko. Niech powieść kryminalna nie kojarzy się naszemu czytelnikowi ze szmirą, wyrządza się bowiem przez to szkodę i czytelnikom i autorom uprawiającym ten gatunek ze znajomością warsztatu i z ambicjami. OTOPAX izoluje wydawców od głosów krytyki, daje im spokojny sen, lecz czy również daje im czyste sumienie?

. . . O tym sumieniu wypsnęło mi się, bo skończyłem właśnie czytanie powieści Fryderyka Scholza, „W cichym pensjonacie”, która jest edytorskim grzechem Wydawnictwa Łódzkiego. Jestem ateuszem, ale nie wierzę także, aby ksiądz, mądry, świadomy i bardzo wierzący człowiek, dał się tak od razu skusić pierwszej lepszej kobiecie „w cichym pensjonacie”. Nie lubię łatwizny, psiakrew. Ksiądz Stanisław u Scholza, mimo swych czterdziestu lat, zachowuje się tak, jakby pierwszy raz zobaczył na oczy kobietę. Za łatwo idzie to pójście do łóżka, gdzie okazuje się, że ksiądz Stanisław tylko dlatego nie zdradza swej sutanny, ponieważ jest trochę... niedysponowany. W ogóle za dużo tej impotencji na stronicach „Cichego pensjonatu”, bo i inny bohater, pan Przysiedzki również na nią zapadł. Ten z kolei zamiast do łóżka z kobietą wędruje do ubikacji, gdzie „analiza wzrokowa, jakiej przy tej okazji dokonał na własnej osobie, bynajmniej nie dodała mu otuchy”. Mógłbym cytować dalej, ale „Dziennik Łódzki” nie puści mi tych wszystkich wulgaryzmów z książki. „W cichym pensjonacie” nie wnosi nic nowego do naszej wiedzy o współczesnych obyczajach, o cichych pensjonatach, o konfliktach księży, o kryzysach rodzin. Jest ordynarnym zlepkiem banałów podlanych erotyzmem i próbkami „upolitycznienia” podpartego ogólnikami w rodzaju, że „na Zachodzie jest gorzej, niż w Polsce”.

. . . Uważam się za walczącego ateusza. Ale wydaje mi się, że nie ma w Polsce potrzeby laicyzować społeczeństwa przy pomocy takich książek. Ich laicyzm jest zresztą bardzo wątpliwy.

ZBIGNIEW NIENACKI
================================================================================
 
 
Protoavis 
Admin Emeritus
Archeolog książkowy



Pomógł: 48 razy
Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 6785
Skąd: PRL
Wysłany: 2021-09-04, 11:59:23   

Prawdę mówiąc Nienacki także nie potrafił napisać kryminału przez duże K. Mimo to 3 lata po publikacji tego felietonu wysłał maszynopis do "Czytelnika".
_________________
Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum

Ostatnio zmieniony przez Protoavis 2021-09-04, 12:01, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Z24 
Forumowy Badacz Naukowy



Pomógł: 66 razy
Wiek: 61
Dołączył: 01 Gru 2012
Posty: 11311
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2021-09-04, 22:25:40   

Protoavis napisał/a:
Prawdę mówiąc Nienacki także nie potrafił napisać kryminału przez duże K.


Intuicyjnie rzecz traktując - chyba tak. Ale przymiarki wypadły nieźle.
A tak w ogóle, to które z polskich kryminałów uważasz za najlepsze - z epoki porównywalnej, tj. około roku 1960?

Protoavis napisał/a:
Mimo to 3 lata po publikacji tego felietonu wysłał maszynopis do "Czytelnika".


Rozumiem, że pijesz do "Wyspy"?
_________________
Z 24
 
 
Protoavis 
Admin Emeritus
Archeolog książkowy



Pomógł: 48 razy
Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 6785
Skąd: PRL
Wysłany: 2021-09-05, 10:54:00   

Z24 napisał/a:
Intuicyjnie rzecz traktując - chyba tak. Ale przymiarki wypadły nieźle.


No właśnie, biorąc po uwagę to co napisał w tym felietonie, jego kryminały można uznać jedynie jako przymiarki...

Z24 napisał/a:
A tak w ogóle, to które z polskich kryminałów uważasz za najlepsze - z epoki porównywalnej, tj. około roku 1960?


Mz poza "Złym" Tyrmanda w Polsce (nie tylko w PRL-u) nie powstał ani jeden wybitny kryminał. Lubię kryminały z tamtych lat, ale trudno powiedzieć, które były najlepsze. Wszystkie były w pewnym sensie podobne. Może "Maszkary" Piwowarczyka się na tym tle wyróżniają.

Z24 napisał/a:
Rozumiem, że pijesz do "Wyspy"?


Piję do "Laseczki". :okulary:
_________________
Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum

 
 
Z24 
Forumowy Badacz Naukowy



Pomógł: 66 razy
Wiek: 61
Dołączył: 01 Gru 2012
Posty: 11311
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2021-09-05, 11:50:04   

Protoavis napisał/a:
Może "Maszkary" Piwowarczyka się na tym tle wyróżniają.


:564: :564: :564:

W ogóle Piwowarczyk świetnie pisał i jego kryminały - zwłaszcza właśnie "Maszkary" - śmiało można zaliczyć do dobrej literatury.


Cytat:
Z24 napisał/a:
Rozumiem, że pijesz do "Wyspy"?


Piję do "Laseczki". :okulary:
_________________



:oops: :oops: :oops:
_________________
Z 24
 
 
Berta von S. 
Twórca
nienackofanka



Pomogła: 169 razy
Wiek: 52
Dołączyła: 05 Kwi 2013
Posty: 32587
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2021-09-05, 23:21:38   Re: "OTOPAX"

Kynokephalos napisał/a:
powieść Nöel Randona, zatytułowaną „Prezent, który kosztował śmierć”. Randon, to oczywiście pseudonim polskiego literata, (może nawet znakomitego?), który zatkawszy sobie uszy OTOPAX-em — zapewne ani słyszy, że „Przekrój” nr 801 wydrukował opowiadanie Roald Dahla, „Pani Bixby i futro pułkownika”, gdzie jest intryga kropka w kropkę identyczna z intrygą u Randona. I tu i tam poznajemy panią, która na zakończenie romansu otrzymuje od kochanka futro, a nie potrafiąc się wytłumaczyć swemu mężowi z tak kosztownego podarku, daje mężowi kwit z przechowalni bagażu (u Randona), z lombardu (u Dahla), Mąż futro odbiera i darowuje je swej przyjaciółce. Na tym kończy się opowiadanie Dahla, bo to porządny pisarz. Randon natomiast każe żonie zabić swego męża z powodu futra — bo książka Randona jest szmirą. Inspektor Randot wykrywa morderczynię. Zastanawiałem się w jaki sposób to zrobił. Teraz wiem. Oczywiście, przeczytał opowiadanie Roalda Dahia w oryginale.[size=4]

Faktycznie dziwny zbieg okoliczności. :)

Ale nie rozumiem na jakiej zasadzie kwit z przechowalni bagażu/lombardu ma być usprawiedliwieniem posiadania drogiego futra.
_________________
Drużyna 5

 
 
Hebius 
Fanatyk Samochodzika



Pomógł: 8 razy
Wiek: 55
Dołączył: 06 Wrz 2017
Posty: 2925
Skąd: z doskoku
Wysłany: 2021-09-06, 00:12:43   Re: "OTOPAX"

Berta von S. napisał/a:
Ale nie rozumiem na jakiej zasadzie kwit z przechowalni bagażu/lombardu ma być usprawiedliwieniem posiadania drogiego futra.


Bo pani Bixbi (ta od Dahla i lombardu) powiedziała mężowi, że kwit znalazła w taksówce.

Zabawny tekst nawet jak się zna zakończenie :D

./redir/przekroj.pl/archiwum/numery/801/8

obraz_2021-09-06_011103.png
Plik ściągnięto 94 raz(y) 700,83 KB

_________________
Drużyna 2

 
 
Z24 
Forumowy Badacz Naukowy



Pomógł: 66 razy
Wiek: 61
Dołączył: 01 Gru 2012
Posty: 11311
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2021-09-06, 17:03:17   

Czytałem dwie powieści Noela Randona "Dwie rurki z kremem" i "Zbrodnia na konkurs". Na tej drugiej jest dodatkowy pseudonim, Wigiliusz Randoński.
Recte Tadeusz Kwiatkowski, przede wszystkim autor scenariusza do tak znakomitego filmu, jak "Rękopis znaleziony w Saragossie", ale także do "Janosika". Zresztą przeczytajcie:

./redir/filmpolski.pl/fp/index.php?osoba=11252
_________________
Z 24
 
 
Protoavis 
Admin Emeritus
Archeolog książkowy



Pomógł: 48 razy
Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 6785
Skąd: PRL
Wysłany: 2021-09-06, 18:56:58   

Z24 napisał/a:

Cytat:
Z24 napisał/a:
Rozumiem, że pijesz do "Wyspy"?


Piję do "Laseczki".
_________________



"Laseczka" jak już kiedyś chyba pisałem, jest mz bardzo nierówna. Kapitalny, klimatyczny początek, a im dalej w las, tym bardziej mamy do czynienia ze zwykłą, przeciętną książeczką kryminalną, jakich dziesiątki powstały w tamtych czasach.
_________________
Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum

 
 
Protoavis 
Admin Emeritus
Archeolog książkowy



Pomógł: 48 razy
Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 6785
Skąd: PRL
Wysłany: 2021-09-06, 19:02:01   

Z24 napisał/a:
Recte Tadeusz Kwiatkowski, przede wszystkim autor scenariusza do tak znakomitego filmu, jak "Rękopis znaleziony w Saragossie", ale także do "Janosika". Zresztą przeczytajcie:


Nie możemy zapominać genialnej powieści historycznej o zabawnym i przebiegłym, ale w gruncie rzeczy dobrodusznym, mnichu-kwestarzu-żarłoku-opoju "Siedem zacnych grzechów głównych". Wspaniały dowcip, wybitnie przedstawione uczty, smaki potraw oddane tak sugestywnie, że niemal czujemy się tak jakbyśmy zasiadali przy suto zastawionych stołach w karczmie, czy refektarzu... ;-)
_________________
Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum

 
 
Z24 
Forumowy Badacz Naukowy



Pomógł: 66 razy
Wiek: 61
Dołączył: 01 Gru 2012
Posty: 11311
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2021-09-06, 21:02:30   

Protoavis napisał/a:
"Laseczka" jak już kiedyś chyba pisałem, jest mz bardzo nierówna. Kapitalny, klimatyczny początek, a im dalej w las, tym bardziej mamy do czynienia ze zwykłą, przeciętną książeczką kryminalną, jakich dziesiątki powstały w tamtych czasach.


Znajdź proszę, ten tekst, bo jestem bardzo ciekaw argumentów :) .
Pamiętam, że kiedy czytałem LiT pierwszy raz, to miałem wrażenie, że po zamordowaniu pani B. akcja jakoś osłabła, ale może to tylko wrażenie.

Protoavis napisał/a:
Nie możemy zapominać genialnej powieści historycznej o zabawnym i przebiegłym, ale w gruncie rzeczy dobrodusznym, mnichu-kwestarzu-żarłoku-opoju "Siedem zacnych grzechów głównych". Wspaniały dowcip, wybitnie przedstawione uczty, smaki potraw oddane tak sugestywnie, że niemal czujemy się tak jakbyśmy zasiadali przy suto zastawionych stołach w karczmie, czy refektarzu...


Powieści nie znam, a film oglądałem lata temu i praktycznie nic nie pamiętam. Natomiast kilka-kilkanaście lat temu odkryłem zabytek literatury romantycznej, ale o staropolszczyźnie: Ignacy Chodźko "Pamiętniki kwestarza".
_________________
Z 24
Ostatnio zmieniony przez Z24 2021-09-06, 21:08, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 125 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 14104
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2021-09-06, 21:19:01   

Hm, zaskakująco ostra krytyka od dziennikarza posiadającego własne ambicje literackie i stojącego u progu kariery pisarskiej. Niezbyt mądrze postępuje, narażając się w ten sposób kolegom i wydawnictwom. Merytorycznie jednak miał być może rację, choć to tylko takie uczucie, bo nie znam ani jednej z wymienionych przez niego pozycji.
 
 
Protoavis 
Admin Emeritus
Archeolog książkowy



Pomógł: 48 razy
Dołączył: 13 Sty 2013
Posty: 6785
Skąd: PRL
Wysłany: 2021-09-07, 19:48:26   

Z24 napisał/a:
Znajdź proszę, ten tekst, bo jestem bardzo ciekaw argumentów .


O ile pamiętam Zecie chyba argumentów nie było, lecz jedynie opinia. Odniosłem wrażenie, że Nienacki może i miał zamiar napisać ambitniejszy kryminał, ale w pewnym momencie wena go opuściła i dokończył "Laseczkę" na siłę. Rozpoczyna się znakomicie, klimat niemalże "noir", a co mamy później? Praktycznie zwykły kryminał milicyjny.
Dokładnie pamiętam kiedy czytałem pierwszy raz "Laseczkę" - bo zaczynałem trzy razy. Dwa pierwsze egzemplarze, które kupiłem, były bublami drukarskimi, bez kilku kartek mniej więcej przed połową książki. I kiedy wreszcie zdobyłem tomik bez wad, dotarłem do połowy i pojawiło się duże rozczarowanie...
_________________
Nasze forum na facebooku: ./redir/facebook.com/pansamochodzikforum

 
 
Z24 
Forumowy Badacz Naukowy



Pomógł: 66 razy
Wiek: 61
Dołączył: 01 Gru 2012
Posty: 11311
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2021-09-08, 20:47:09   

No, nie wiem... Jak wspomniałem, też kiedyś myślałem podobnie, ale to się zmieniło. Teraz postrzegam LiT jako utwór bardziej wyrównany.
Jeśli chodzi o podobieństwo do stylu czarnego, to chyba raczej - teraz to sobie uświadomiłem - bliższy mu jest "Wąż morski". Szkoda, że ZN nie opracował go do postaci książkowej.
_________________
Z 24
 
 
Kynokephalos 
Moderator
Członek Kapituły Samochodzikowej Książki Roku



Pomógł: 139 razy
Dołączył: 07 Cze 2011
Posty: 6655
Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2021-09-18, 08:11:00   

John Dee napisał/a:
Merytorycznie jednak miał być może rację, choć to tylko takie uczucie, bo nie znam ani jednej z wymienionych przez niego pozycji.

Mam podobne uczucie.

Marjorie Boulton, zdaje się, rzeczywiście była starą panną, choć kimś więcej niż „starą panną piszącą książki kryminalne”. Ale ten akurat kryminałek faktycznie pozostaje w cieniu jej osiągnięć w innych gałęziach literatury, można powiedzieć: zapomniany, nieczytany, niewznawiany - więc możliwe, że obiektywnie niewiele wart, niezależnie od swojego antykomunistycznego i feminizującego wydźwięku, który dodatkowo zirytował Nienackiego.

Tylko „Postrach Wenecji” udało mi się przeczytać, i w tym przypadku przyznaję Nienackiemu pełną rację. Z perspektywy naszych czasów - sztampowy, przewidywalny, nudny. Może warto było go przetłumaczyć jako historyczną ciekawostkę, ale czy wydrukować dwadzieścia tysięcy egzemplarzy? Jeśli czytelnicy je kupili to niby nic w tym złego, oprócz faktu, że zamiast niego można było wydać coś innego. Lub odwracając myśl: „Postrach Wenecji” wydano zamiast czegoś lepszego, i na tym polega główny zarzut Nienackiego, do czego wrócę za chwilę.

John Dee napisał/a:
zaskakująco ostra krytyka od dziennikarza posiadającego własne ambicje literackie i stojącego u progu kariery pisarskiej

Myślę, że można widzieć ją w dwóch kontekstach:
- W kontekście rywalizacji o dostęp do ograniczonego, bo regulowanego przydziałami papieru i subwencji rynku literatury; przykład takiego myślenia mieliśmy w poprzednim felietonie, „Mam wszystkim za złe”, gdzie Nienacki usilnie argumentował za przejęciem jakichś funduszy, którymi związki zawodowe dysponowały na cele oświaty swoich członków, i przeznaczeniem ich dla pisarzy.
- I w kontekście troski o poziom kultury w społeczeństwie, i o sposób w jaki różne instancje prowadzą „politykę kulturalną”; ten temat zajmował Nienackiego w przeciągu wielu lat, może nawet: stale, co pewien czas owocując jakąś wypowiedzią, w której nawoływał by nie lekceważyć możliwości „przeciętnego odbiorcy” i nie karmić go literaturą mało ambitną, mało rozwijającą, zbyt łatwą w odbiorze; przykłady znajdą się między innymi w tym wątku: https://pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?t=5893

Pozdrawiam,
Kynokephalos
_________________
Wonderful things...
Zwycięzca rywalizacji rowerowej w 2019 r.

 
 
Kynokephalos 
Moderator
Członek Kapituły Samochodzikowej Książki Roku



Pomógł: 139 razy
Dołączył: 07 Cze 2011
Posty: 6655
Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2021-09-25, 07:06:35   "Masochiści i powielacz"

================================================================================
Czerwone i zielone

Masochiści i powielacz
„Dziennik Łódzki”, nr 209/1960, 2 IX 1960, str. 3.

. . . Jesteśmy masochistami *). Lubimy, żeby nas szczypać, kłuć, dręczyć i w ogóle zadawać cierpienia. W udręczeniu samych siebie również znajdujemy nie lada jaką przyjemność.
. . . Żona przywiozła mi z zagranicy elektryczną maszynkę da golenia. Jakiż byłem kiedyś szczęśliwy, goląc się zwykłą żyletką. Teraz cierpię. Szoruję twarz żelastwem, mam co rano głowę pełną warkotu, wyskakują mi pryszcze, a co najgorsze — chodzę wiecznie nie ogolony. Gdy zdarzy mi się jakieś ważne spotkanie, zamykam się w łazience i korzystam z żyletki. Zacinam się, krwawię, bo drżą mi ręce ze strachu, że do łazienki wejdzie żona i zobaczę jej ironiczne spojrzenie: „taką piękną maszynkę ci kupiłam, ty nigdy nie będziesz nowoczesnym mężczyzną”. Więc golę się elektrycznym potworem. Daję się szczypać i szarpać. Bo taką samą maszynkę ma redaktor B, redaktor W i redaktor G. Chcę być nie gorszy od nich, chcę być taki jak oni. Czasem mi przejdzie przez myśl, że mógłbym być jednak inny, ale z tą myślą kryję się w łazience. Tak jak z żyletką. Bo muszę być nowoczesny...

. . . Kończy się lato, przyjdzie jesień a potem zima. Przed Bożym Narodzeniem ustawię w swym gabinecie piękną i wielką elektryczną kolejkę, którą dla swego syna przywiozłem z Moskwy. Wiem, że pewnego dnia zadzwoni do mnie poważny urzędnik R, zadzwoni pan mecenas K. Wiem, że pod pretekstem jakichś zajęć na mieście wyrwiemy się a pracy i korzystając iż syn mój jest w szkole, a żona pracuje — zejdziemy się u mnie, aby puszczać kolejkę. Będziemy przestawiać zwrotnice, sygnalizację świetlną, może nawet spowodujemy kilka katastrof, przez co dojdzie między nami do kłótni na serio, (czy to już tak nie bywało?). Potem wrócimy do naszych bardzo poważnych zajęć.
. . . I tylko mój syn zajrzawszy wieczorem do gabinetu, spojrzy na szyny kolejki i powie ironicznie:
. . . — Bawiłeś się, co? Nie udawaj, bawiłeś się kolejką.
. . . On jest przekonany, że starsi tylko udają dorosłych. Może?... Tak jak udajemy nowoczesnych.

. . . Jesteśmy bowiem masochistami. Dajemy się tyranizować naszą dorosłością, Dajemy się także tyranizować przez nowoczesną poezję, prozę, rzeźbę, malarstwo, muzykę. Mój przyjaciel poeta B, (bardzo nowoczesny) niekiedy przychodzi do mnie i prosi, abym nastawił adapter z ckliwym i sentymentalnym tangiem. Trzeba go słyszeć, gdy dyskutuje o Bartoku i Honeggerze. Mój inny przyjaciel uprawia bardzo trudną, niezrozumiałą i eksperymentatorską prozę; do lóżka czyta nudne i realistyczne powieści. Ja piszę powieści realistyczne, w domu do łóżka czytuję Becketta i Kafkę, nie kupuję i w ogóle nie czytam realistycznej prozy. Interesują mnie książki kryminalne i poważne rozprawy naukowe.

. . . Pozwalamy, aby nas tyranizowały gazety. Z przyjemnoscią dajemy się dręczyć i męczyć wszelkiego rodzaju gazetowym „kącikom” mody, zaleceniom w sprawie urządzania mieszkań i tym podobnym. Nawet nie zwracamy uwagi, że jeden „kącik” zaprzecza drugiemu, że wszystko jest w nich wymyślone na naszą udrękę. Kiwamy głowami czytając gromkie wezwanie publicysty nawołującego do ulżenia doli kobiecej poprzez wprowadzenie do sklepów spożywczych półfabrykatów, obranych ziemniaków, niemal gotowych dań, które raz dwa można przyrządzić. Ale potakujemy również głowami, gdy na tej samej stronie poleca się mężczyznom budowanie z listewek półek wiszących, foteli, stołów. Ideałem jest dla nas kobieta kupująca w sklepie niemal gotowy obiad i mężczyzna, który z listewek kleci meble do mieszkania. Żałuję niezmiernie, że nie doradza się mężczyznom kupna żaren do mielenia zboża na mąkę. Jakoś nikomu do głowy nie przyjdzie, że wolne od pracy chwile mógłby mężczyzna przeznaczyć na czytanie książki, pójście do kina, do teatru, a w sklepach meblowych winny się znaleźć nowe, solidnie wykonane, funkcjonalne meble.

. . . Wszyscy radzą: funkcjonalność, prostota, estetyka. Ale zamiast funkcjonalności mamy mieć w mieszkaniach kupę dzbanuszków i figurynek z CPLiA, żeby miał na czym kurz się gromadzić; zamiast prostoty proponują prymitywizm w postaci różnego rodzaju spadających na głowę i zawieszanych na ścianie półeczek, na których nic nie można postawić, kiwające się stoły wykonane domowym sposobem, rozlatujące się fotele; zamiast estetycznych funkcjonalnych wnętrz mamy mieć w mieszkaniach ogromne lustra a barokowymi ramami, kandelabry ze świecami na toaletkach (jak proponowano niedawno w „Kulisach”).

. . . Chcesz być nowoczesny? Pozwól żeby ci spadł na głowę dzbanuszek z wiszącej półeczki albo idź do Klubu Dziennikarza w Łodzi, zasiądź w nowoczesnym fotelu. Iluż już spadło z nich doznając ogólnych obrażeń ciała. Nowoczesność bowiem wymaga ofiar. Ofiary zresztą się znajdują. Wszak jesteśmy masochistami.
. . . Masochistami powielanymi.
. . . Miejcie odwagę spojrzeć na innych, a potem spójrzcie na siebie. Czy każdy z was nie jest karykaturą drugiego, lichym odbiciem, produktem powielania? Zmieniają się wzory, które wychodzą spod powielacza; powielacz niestety jest zawsze ten sam.

. . . Na Piotrkowskiej w niedzielę zobaczyć można zakochane w sobie przyjaciółki, które z miłości do siebie ubrały się w jednakowego koloru i jednakowego kroju sukienki. Czy może być coś brzydszego? Powiecie — to stary, kiepski wzór. Prymitywny. Ale czy równie brzydki nie jest nakaz supernowoczesnej mody, która każe mężowi i żonie uszyć sobie strój z jednakowego materiału? Widziałem już takie pary na Piotrkowskiej — aż smutno się robi człowiekowi. Albo: on w cajgowych spodniach i swetrze, ona w cajgowych spodniach i swetrze. Czyż nie jest to inny rodzaj powielania? Z masochistyczną rozkoszą dajemy się tyranizować modzie, rezygnujemy z najpiekniejszej cechy człowieka — indywidualności.
. . . Być może na indywidualność nie stać owych starszych i grubych pań obnoszących się w niedzielę po Piotrkowskiej w sutych nylonowych sukniach i bluzkach (im grubsza tym sutszą ma suknię). Jakże nieestetyczny jest widok tych prześwitujących halek, ramiączek od staników, ramiączek często nie najlepszej czystości.

. . . Ale młodziutkie dziewczyny? Z daleka nie rozpoznasz która jest którą. Wszystkie w jednakowych sukieneczkach „bombkach”, w sweterkach z dekoltem, w uczesaniu, które przypomina „wodogłowie”. Tak samo „podrobione” mają oczy, taką samą szminką się malują. Wyszły spod nowoczesnego powielacza. Są masochistkami, bo świadomie rezygnując z indywidualności, czynią że się ich nie rozróżnia. A czyż dla dziewczyny największą udręką nie jest fakt niezauważenia?
. . . Jesteśmy masochistami. Powielanymi. I pseudonowoczesnymi.
. . . Albowiem prawdziwa nowoczesność to — funkcjonalizm. To wygoda. To indywidualizm.

. . . Nowoczesny mężczyzna goli się tym, czym mu wygodniej. Czyta to, co mu sprawia przyjemność. Słucha tej muzyki, która mu daje zadowolenie. Buduje meble albo je kupuje gotowe. Bawi się kolejką elektryczną albo gra w karty lub chodzi na spacer. Ma w domu to, co mu potrzebne — półki do kładzenia gazet i książek, stół do kładzenia potraw, a zamiast kandelabrów ze świecami używa lampy elektrycznej. Ubiera się tak, żeby mu było w lecie chłodno, a w zimie ciepło.
. . . A kobieta? Czyni to, co czyniły wszystkie kobiety od początku świata. Chce zwrócić uwagę mężczyzn i dlatego stara się być inna od innych. Ani „Brigitką” ani „Simonką". Sobą.

ZBIGNIEW NIENACKI

*) Masochizm - żądza doznawania upokorzeń i bólu.
================================================================================

Z opublikowaniem tego - czwartego z kolei - tekstu rubryczka „Czerwone i zielone” zakończyła żywot.
Szkoda, bo zaczęło się robić filozoficznie.

Pozdrawiam,
Kynokephalos
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 125 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 14104
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2021-09-26, 06:42:58   

Kynokephalos napisał/a:
Pozwalamy, aby nas tyranizowały gazety. Z przyjemnością dajemy się dręczyć i męczyć wszelkiego rodzaju gazetowym „kącikom”
Nieoczekiwana opinia redaktora dość plotkarskiego tygodnika… Może byliśmy wtedy masochistami z przymusu? Mam na myśli notorycznie trudną sytuację zaopatrzeniową, brak wyboru. Komunista, któremu indywidualizm jest tak strasznie ważny - dziwny to był człowiek, ten Nienacki. Ale zawsze szczery i zabawny - więcej od gazeciarza nie oczekuję, prawdę mówiąc.
  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



Reklama:


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template forumix v 0.2 modified by Nasedo

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.

Zapoznaj się również z nasza Polityka Prywatnosci (z dn. 09.08.2019)

  
ROZUMIEM
Strona wygenerowana w 0,68 sekundy. Zapytań do SQL: 14