PanSamochodzik.net.pl Strona Główna
FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy Rejestracja  Album  Zaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Biografie, autobiografie
Autor Wiadomość
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-07-26, 10:53:42   Biografie, autobiografie

Neil Young - Waging Heavy Peace (2012)



Everybody has an expectation of what I should do. There comes a time when these things start to get in one’s way. Expectations can block the light. They can shadow the future, making it more difficult to be free-flowing and creative.

Autobiografia Neila Younga “Waging Heavy Peace” - polski tytuł “Marzenie Hippisa” - ukazała się w 2012 roku. Muzyk miał wtedy 67 lat, więc można śmiało rzec większość swego życia za sobą. Szkoda, że nie napisał jej wcześniej, bo były czasy, gdy zaliczałem się do jego wiernych fanów, ćwicząc na gitarze utwory jak “Old Man” lub “Tell Me Why” i chodząc na jego koncerty. Potem jednak straciłem go trochę z oczu, a o jego autobiografii dowiedziałem się jak widać też ze znacznym opóźnieniem. Niemniej, przeczytałem ją i to z nie małą przyjemność. Rzetelna i uczciwa autobiografia człowieka inteligentnego i dojrzałego, przy czym wyczuwalne jest od razu, że potrafi doskonale formułować swoje myśli, jak przystało na syna znanego kanadyjskiego pisarza i autora niezliczonych tekstów muzycznych.

Wiedziałem już co nieco o jego ścieżce życiowej: grywał w różnych zespołach w Kanadzie, gdzie spotkał i zaprzyjaźnił się ze Stephenem Stillsem. Gdy kolejny jego zespół, The Squires, mu się rozpadł, ruszył swoim Buickem Roadmasterem “hearsem” do Los Angeles, gdzie Stills w tym czasie przebywał. Nie miał jednak jego adresu i po kilkudniowych bezowocnych poszukiwaniach postanowił opuścić miasto i jechał już nawet w kierunku autostrady, gdy nagle Stills jadąc w przeciwnym kierunku rozpoznał go, a raczej jego samochód pogrzebowy (dlatego “hearse”), zatrzymał się i młodzieńcy powitali się serdecznie blokując swoimi samochodami całą jezdnię. Co było dalej każdy fan wie: Buffalo Springfield



Crosby, Stills, Nash & Young, Woodstock, Crazy Horse.

Książka potwierdza tę piękną legendę, autor wspomina jednak także o czymś, o czym nie miałem pojęcia: jeszcze zanim osiągnął L.A, w Albuquerque, doznał napadu padaczkowego, pierwszego z wielu. O jego kłopotach zdrowotnych dowiedziałem się już bardzo wcześnie, o tym, że nazywano go “primadonną rocka” itp., ale dopiero teraz poznałem szczegóły. Obok epilepsii muzyk przeszedł w młodym wieku chorobę Heinego-Mediny, później operację kręgosłupa i mózgu. Wszystkie jego dzieci cierpią na jakieś upośledzenie.

https://img.huffingtonpost.com/asset/5cd648302500003300a54a97.jpeg?ops=scalefit_630_noupscale

Neil pisze o nich bez przerwy, z taką miłością i ojcowską dumą, że naprawdę chwyta to człowieka za serce. Z podobną czułością wyraża się zresztą o większości ludzi, z którymi zawodowo jak prywatnie miał w życiu do czynienia, nie wstydząc się określeń jak “he was my best friend”, “he is my brother”, “she was my guardian angel”. Ogólnie można rzec, że o swoich bliźnich pisze znacznie więcej niż o sobie i że czyni to prawie zawsze z największym wyobrażalnym szacunkiem.

Książka zawiera oczywiście również wszystkie te informacje, których prawdziwy fan po niej oczekuje, czyli jak doszło do rozpadu Buffalo Springfield, dlaczego jego pierwsza solowa płyta wyszła mu tak słabo, kim była Cinnamon Girl itd. By się jednak wszystkiego tego dowiedzieć należy przeczytać autobiografię od początku do końca, gdyż Neil nie opowiada chronologicznie, skacze w czasie wprzód i wstecz, teraźniejszości poświęcając tyle samo miejsca, jeśli nie więcej, co swojej chwalebnej przeszłości. Filozofuje dużo o życiu, przyznaje się do błędów, które popełnił, a z wdzięczność wspomina wszystko to, co mu los podarował.

Pisze o ludziach, którzy żyli ja hippisi, mimo że byli nadziani, o swoim spotkaniu z Charlesem Mansonem, który na jego gitarze zagrał mu kilka własnych utworów, i o samochodach, bardzo, bardzo dużo miejsca poświęca oldtimerom, które są jego wielką pasją.

Przytoczę kilka cytatów, w większości po angielsku, bo nie chce mi się tego tłumaczyć. Książkę mogę gorąco polecić, wszystkim fanom Neila oczywiście, ale i tym, którzy interesują się dziećmi-kwiatami, ich muzyką i epoką.

Songs are like rabbits and they like to come out of their holes when you’re not looking.
(Utwory są jak króliki, wychodzą ze swoich norek tylko wtedy, gdy się nie patrzy.)

I never had to try to write. I learned to be ready to write when an idea came into my head, whether it was in school or wherever. I learned to drop everything else and pay attention to the song I was hearing. The more I did that, the more songs I heard.

There is no such thing as spell-check for life, though.

I am so grateful that I still have Crazy Horse, knock on wood. You see, they are my window to the cosmic world where the muse lives and breathes. I can find myself there and go to the special area of my soul where those songs graze like buffalo. The herd is still there, and the plains are endless.


O technice nagrywania w tamtych czasach, szybko, tanio, spontanicznie, pisze - i tego NA PEWNO nie przetłumaczę, bo Szara Sowa by chyba oszalał:
In those days everybody knew they had to go in, get their dick hard at the same time and deliver. And three hours later they walked out the fuckin’ door with a record in their pocket, man.

The more you think, the more you stink.

Be great or be gone.
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-10-06, 11:49:30   

Mark Owen - “Niełatwy dzień” (“No Easy Day”, 2013 r.)



Książka jest częściową autobiografią członka służb specjalnych United States Navy SEALs. Autor opisuje w niej swoją karierę wojskową, której uwieńczeniem była operacja Trójząb Neptun prowadząca do śmierci Osamy bin Ladena.

Choć ten rodzaj literatury to zupełnie nie moja bajka tę książkę naprawdę cenię i to do tego stopnia, że właśnie przeczytałem ją po raz drugi. Mark Owen i jego współautor stworzyli bardzo mądre, analityczne dzieło o działalności tej elitarnej jednostki specjalnej, od egzaminów wstępnych poprzez trening aż do pojedynczych misji. Owen brał np. również udział w operacji uwolnienia z rąk somalijskich piratów kapitana Phillipsa.

O tych dwóch operacjach pisały oczywiście gazety, ale o setkach innych nikt nigdy nic nie słyszał, bo też i dowództwo stara się oczywiście unikać wszelkiego rozgłosu. Dobrze jest jednak wiedzieć, uważam, co się dzieje za kulisami światowej polityki i jak to narzędzie, ów środek egzekucyjny o charakterze ultima ratio przy pomocy którego Stany Zjednoczone wymierzają “sprawiedliwość” działa. I właśnie te szczegóły tak mnie fascynują. Nie przypuszczałem, że DEVGRU - tak się ta jednostka nazywa - prawie zawsze operuje nocą, dysponuje swoją własną flotą helikopterów i samolotów transportowych. Jak efektywny jest nowoczesny tłumik (bardzo efektywny!) albo noktowizory, dlaczego w filmach komandosi noszą często brody i długie włosy, na wszystkie te pytania zainteresowany czytelnik otrzymuje obszerne i nierzadko bardzo zaskakujące odpowiedzi.

https://static.businessinsider.com/image/555c88236bb3f7c27d798017/image.jpg

W przeciwieństwie do innych książek tego typu Mark Owen powraca również bardzo często do kwestii moralnej tych misji, w których oczywiście prawie zawsze giną ludzie. Jego rozważania przy tym nie wydają się być jedynie czymś w rodzaju listka figowego z cynicznej kalkulacji dorzuconego do tekstu książki; odniosłem wrażenie że autor zagadnieniom winy i obowiązku naprawdę poświęcił dużo myśli. Odpowiednio książka bardzo była chwalona również przez poważne gazety jak "Los Angeles Times" lub "New York Times”. Gorąco polecam.
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-10-26, 00:31:54   

James D. Watson - “Podwójna helisa” 1968 r.



15 kwietnia 1953 roku w czasopiśmie naukowym “Nature” ukazał się artykuł Jamesa D. Watsona i Francisa Cricka pod tytułem “Molecular Structure of Nucleic Acids: A Structure for Deoxyribose Nucleic Acid” w którym ogłosili, że rozwiązali zagadkę replikacji genów.



Za swoje osiągnięcie otrzymali w 1962 Nagrodę Nobla. W 1968 roku Jim Watson w książce “The Double Helix” opisał, jak dokładnie doszło do epokowego odkrycia. Okazało się, że Watson nie tylko jest genialnym biochemikiem, ale i niezwykle zdolnym pisarzem. Książka stała się bestsellerem i pojawia się na wszystkich top 10 listach literatury non fiction. Nie dziwię się, najlepsza książka popularnonaukowa, jaką czytałem od lat. Jest jak kryminał, komedia i powieść historyczna w jednym. Spróbuję to uzasadnić ale nie będzie to łatwe, gdyż naszpikowana jest oczywiście fachowymi terminami, bez których nie robi sensu. Mimo to, spróbuję.

Watson był skromnym obserwatorem ptaków ze Środkowego Zachodu, który robiąc swój PhD pod wpływem swojego promotora naukowego przerzucił się na biochemię. Mając lat 22 świeżo upieczony doktor z dwuletnim stypendium badawczym w kabzi wyrusza do Europy, gdzie w Cavendish Laboratory w Cambridge trafia na Francisa Cricka, angielskiego naukowca, który podobnie jak on marzy o tym, by rozgryźć zagadkę genów.

W 1950 roku w świecie naukowym panuje spór, czy “siedzibą” genów są proteiny czy też kwas deoksyrybonukleinowy - deoxyribonucleic acid -, krótko DNA. Watson i Crick faworyzują DNA, podobnie jak dwaj naukowcy z londyńskiego King’s College Maurice Wilkins i Rosalind Franklin. Podczas gdy ci starają się rozpracować molekularną strukturę DNA za pomocą badań rentgenograficznych, Watson i Crick postanawiają zastosować inną metodę: modele. Obie metody mają swoje pro’s i con's. Jako że zdjęcie rentgenowskie z natury jest dwuwymiarowe ustalenie prawdziwej trójwymiarowej struktury DNA na jego podstawie jest w dużym stopniu zgadywanką. Watson i Crick są przekonani iż wzory na zdjęciu wskazują na helisę, Franklin jest zupełnie innego zdania, Wilkins jest niezdecydowany.

Chłopcy z Cambridge konstruują swój pierwszy model przedstawiający jednołańcuchową helisę, którą dumnie prezentują zaproszonym gościom. Ci jednak jednogłośnie orzekają, że model nie może być prawidłowy, Rosalind Franklin, najbardziej zagorzała przeciwniczka teorii helisowej, nie oszczędza im szyderczych uwag. Kompromitacja jest całkowita i Jim i Francis wskutek niej zawieszają pracę nad strukturą DNA na prawie rok.
Dlaczego ten pierwszy model im nie wyszedł tego wyjaśniać tu nie będę, ale zapewniam, że jest to prawdziwy kryminał.

Gdy najsłynniejszy ówczesny biochemik i dwukrotny laureat Nagrody Nobla Linus Pauling ogłasza, że postanowił rozwiązać zagadkę genów, Watson i Crick dochodzą do wniosku, że czas powrócić do ringu. Przełomowym wydarzeniem jest spotkanie między Watsonem a Wilkinsem w Londynie, w trakcie którego Wilkins prezentuje mu najnowszego i jak na razie najlepszego rentgena DNA. Watson natychmiast dostrzega na nim charakterystyczne wzory wskazujące w kierunku helisy i to nie tylko jednej.


Maurice Wilkins, Rosalind Franklin i słynne “zdjęcie numer 51”

Podczas gdy warsztaty Cavendish robią nadgodziny sporządzając metalowe płytki reprezentujące poszczególne elementy DNA (głównie puryny adeninę i guaninę oraz pirymidyny cytozynę i tyminę), które potrzebna są do budowy modelu, Watson dokonuje kolejnego ważnego odkrycia. Czekając na “towar” z warsztatów (the Cavendish machine shop) bawi się na stole wyciętymi z bibułki zastępczymi szablonami. Nie chcą mu się ułożyć tak, jakby tego pragnął. Jeden z chemików z Cavendish, Jerry Donohue, dostrzega to, podchodzi i po chwili orzeka że jest przekonany, iż guanina i tymina nie powinna być w formie “enol”, tylko “keto”. Watson jest osłupiały. We wszystkich podręcznikach, do których zajrzał mowa zawsze jest o enolu. “Tak, wiem”, odpowiada Jerry, “to jakiś błąd który ktoś kiedyś popełnił, a wszyscy inni go przejęli”.
Watson zmienia więc szablony - i nagle wszystko układa się niczym puzzle w jedną piękną, harmoniczną całość.
Kilka dni później ze wszystkich instytutów Anglii zaczynają przybywać do Cavendish pielgrzymki, by podziwiać piękno podwójnej helisy. Każdy instynktownie czuje, że to w rzeczy samej musi być prawdziwy obraz kodu życia, gdyż, jak wyraził się John Keats? “Beauty is truth and truth beauty”. ;-)



Książka jeszcze pod innym względem jest niezwykle ciekawa. Opisuje mianowicie bardzo ujmująco środowisko naukowe krótko po II WŚ. Anglia utraciwszy swoje kolonie i zrujnowana poprzez wojnę jest krajem sparaliżowanym finansowo. Naukowcy mieszkają w mikroskopicznych klitkach bez ogrzewania, posiłki w stołówkach uniwersyteckich są nawet według angielskich standardów niestrawne (Amerykanin Watson cierpi cały czas na bóle żołądka). A jednak wszędzie panuje optymizm i dobry nastrój, naukowcy nie podróżują własnymi samochodami lub taksówkami lecz rowerem i pociągiem, ale podróżują, kontakt między King’s College a Cavendish jest bardzo żywy - Maurice Wilkins również otrzymał Nobla wraz z Watsonem i Crickiem. Rosalind Franklin wtedy już nie żyła.
Ale gdy organizowane są międzynarodowe sympozja, pieniądze jakoś zawsze się znajdują, i tak Watson, choć przecież jeszcze taki żółtodziób, co chwila podróżuje to do Paryża, to do Włoch, gdzie w luksusowym ambiente ma okazję poznać i porozmawiać z najwybitniejszymi naukowcami swoich czasów. I nikt tam nie spogląda z góry na mniej doświadczonych kolegów wiedząc, że jutro on może okazać się czarnym koniem który otrzyma bilet do Sztokholmu.
Czarujący, inspirujący świat nauki, w którym pomysłowość i duch pionierski mają się w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do wysokości funduszów badawczych.

Jak więc widzimy “Podwójna helisa” jest jakby trzema książkami w jednej: kryminałem (bo tak czyta się kronikę wydarzeń prowadzących do okrycia struktury DNA), historycznym portretem akademickiego świata wczesnych lat pięćdziesiątych oraz częściową autobiografią Jamesa Watsona, która jest przezabawna. Przytoczę tylko jeden przykład. Żona wspomnianego już Linusa Paulina Ava na przyjęciu informuje Jima, że jej syn Peter niebawem wzmocni ich team w Cavendish. Na co Jim, czy zamiast Petera nie mogłaby przysłać im Lindę, swoją słynną zarówno z urody jak inteligencji córkę? “Ależ wszyscy kochają Petera, na pewno się polubicie!” “All the same, I remained silently unconvinced that Peter would add as much to our lab as Linda.” :D

Linus Pauling z rodziną. 2 z lewej Peter, 4 Linda.

Wspaniała książka pod każdym względem!
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-10-27, 21:06:35   

Czytając dzisiaj o śmierci al-Baghdadi, który zginął w wyniku operacji amerykańskich sił specjalnych - https://www.tvp.info/4503...zginal-jak-pies - i przeczytawszy niedawno książkę “Niełatwy dzień”, którą omówiłem powyżej - https://pansamochodzik.net.pl/viewtopic.php?p=414600#414600



miałem dość dobre wyobrażenie, co dokładnie się tam w Syrii wydarzyło. :D
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-11-23, 09:46:02   

Elton John - "Me" (2019 r.)



Niedawno dopiero była okazja, by obejrzeć w kinie historię życia Eltona Johna (“Rocketman”); teraz pojawiła się jego autobiografia zatytułowana po prostu “Me”. Książka jest gruba, doskonale napisana i o ile potrafię to ocenić bardzo szczera. Nigdy jeszcze na przykład nie słyszałem o tym, że próbował kilkakrotnie popełnić samobójstwo… O narkotykach, owszem, czytałem coś, ale że był aż tak strasznym ćpunem, tego też nie wiedziałem. Snortował praktycznie od rana do nocy, dzień w dzień przez wiele, wiele lat.

W początkowych rozdziałach opowiada dużo o swoich rodzicach, którzy się nienawidzili i których ciągłe kłótnie odbiły swe piętno na nim czyniąc go nieśmiałym i niezdolnym do uporania się z konfliktami inaczej niż uciekając przed nimi - na przykład odurzając się kokainą. Że to przeżył jest takim samym cudem jak to, że będąc gejem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych nie złapał HIV.

Wspaniałe są szczególnie te rozdziały, w których opisuje, jak poznał Berniego Taupina; chwila, w której producent Ray Williams wręczył mu kopertę z tekstami, które nieznany mu siedemnastolatek przysłał mu pocztą zadecydowała o całym dalszym życiu Eltona. Innym tego rodzaju magicznym momentem był legendarny koncert w klubie “Troubadour” w LA 25 sierpnia 1970 r. Elton za żadne skarby świata nie chciał wtedy udać się do Stanów twierdząc, że jest na to jeszcze za wcześnie. Nie miał racji, timing był perfekcyjny. Czasami artysta musi słuchać tego, co mu radzą menedżerzy.

Chłopak mieszkający u swoich rodziców w mieszkaniu komunalnym, do tego dziewica, nagle mający hit po hicie w listach przebojów, które przynoszą mu miliony i miliony, tego rodzaju sukces chyba każdemu przewróciłby w głowie. Kupuje sobie cztery domy, w tym jeden w Windsorze, gdzie wnet zaczynają go odwiedzać członkowie Royal Family jak princess Diana. Bardzo zabawna jest historia, gdy jego babcia krzątająca się w ogrodzie w gumowcach i rękawiczkach ogrodowych nagle stoi twarz w twarz z Queen Mum. Ale mu się oberwało za to, że jej nie ostrzegł!

Elton pisze ze smutkiem o swoim stosunku do rodziców, z dumą o początkach swojej kariery, z przekorą o swojej manii kolekcjonerskiej, by nie rzec nałogu kupowania, jednak na swój inny nałóg, mianowicie uzależnienie od kokainy, które na szczęście udało mu się pokonać, patrzy z wściekłością i sardonicznym samopotępieniem. Czyni to bardzo wiarygodnie udzielając czytelnikowi cennej lekcji. Ciągle powraca do tego tematu nie szczędząc sobie samokrytyki i nie usprawiedliwiając nałogu w żaden sposób.

To jednak również szybko może stać się nudne, taki duchowy ekshibicjonizm, jednak jak wspomniałem Elton okazał się zaskakująco dobrym autorem, robiącym częsty użytek z różnych trików pisarskich jak np. cliffhangerów.

“I was living in a city that had declared it was Elton John Week, I was about to play in front of 110,000 people, and there was an ITV camera crew in the process of making a documentary about me. I was twenty-eight years old and I was, for the moment, the biggest pop star in the world. I was about to play the most prestigious gigs of my career. My family and friends were there, happily sharing in my success.
And that was when I decided to try and commit suicide again.

“I was in a fantastic mood. I was cancer-free, and pain-free. The operation had been a success. The complications had been fixed. I was about to go back on tour, down to South America to play some shows with James Taylor. Everything was back to normal.
Until I nearly died.

Najbardziej jednak zaimponował mi swoim ironicznym poczuciem humoru.

“But Dick James had picked out ‘I’ve Been Loving You’ as my debut single, apparently after a long but ultimately fruitful search to find the most boring song in my catalogue.”

“I wasn’t afraid about people seeing the monstrous, unreasonable side of me. I’m perfectly aware how ridiculous my life is, and perfectly aware of what an arsehole I look like when I lose my temper over nothing – I go from nought to nuclear in seconds and then calm down just as quickly.”

“there are Benedictine monks wilder than I was as a teenager…”

“I had my appendix out, spent a couple of days in hospital on morphine, hallucinating – I’m not going to lie, I quite enjoyed that part – and…”

“I decided to move to London while the house was being emptied. At first I stayed in a hotel – the Inn On The Park, the location for the famous story about me ringing the Rocket office and demanding they do something about the wind outside that was keeping me awake. This is obviously the ideal moment to state once and for all that this story is a complete urban myth, that I was never crazy enough to ask my record company to do something about the weather; that I was simply disturbed by the wind and wanted to change rooms to somewhere quieter. Unfortunately, I can’t tell you that, because the story is completely true. :D I absolutely was crazy and deluded enough to ring the international manager of Rocket, Robert Key, and ask him to do something about the wind outside my hotel room.”

Najbardziej uśmiałem się z tego tu. Elton, który po raz pierwszy pił cały wieczór vodka martinis odkrywa rankiem, że w alkoholowym zamroczeniu zdemolował całe mieszkanie. “It was a day that should have made me think long and hard about how I was behaving. But, and you might be ahead of me here, it didn’t work out that way at all. The main impact the events in Nice had on my life was that – wait for it – I decided to drink more vodka martinis.” "Wait for it." :D

Doskonała, pasjonująca lektura nawet dla kogoś, kto jak ja nie jest aż tak wielkim fanem tego piosenkarza. Nie wiem, czy książka jest już dostępna w Polsce, ale gdy tylko się ukaże, radzę przyczytać.
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-11-24, 19:05:49   

Elton i Bernie u progu sławy.

 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-12-23, 22:52:27   

“Roman Polański. Aktor. Reżyser” (2009 r.)



W 2009 roku Muzeum Kinematografii (w Łodzi) przygotowało wystawę „Roman Polański. Aktor. Reżyser”. Prezentowane materiały pochodziły z archiwum Romana Polańskiego i jego przyjaciół: Gene Gutowskiego, Andrzeja Kostenki oraz Andrzeja Wajdy. Na wystawę składały się unikatowe zdjęcia reżysera, w tym werki ukazujące Polańskiego przy pracy – zarówno w roli reżysera, jak i aktora, a także jego zdjęcia prywatne, dokumenty oraz plakaty filmowe.

Nabyłem niedawno katalog tej wystawy, jest naprawdę świetny, czytam sobie co wieczór kilka jego stron, oglądam doskonałe zdjęcia.


Polański (po lewej) w "Synu pułku", 1948 r.

Okazuje się, że znając autobiografię Polańskiego, bardzo szczerą i obszerną zresztą, nie wie się jeszcze wszystkiego o jego życiu. Nie, żeby coś zatajał, ale o pewnych wydarzeniach pisze inaczej lub nie wspomina ich wcale. Może żenował się pisać przykładowo o tym, jak dobrze mu się wiodło po wojnie dzięki ojcu prywaciarzowi? Jaki inny chłopiec w jego wieku, czyli w wieku szkolnym, miał piękny rower, drogi zegarek, a nawet własne mieszkanko pozwalające mu powracać do domu, o jakiej tylko porze pragnął? Jadał w najlepszej restauracji, płacić nie musiał, podpisywał tylko rachunek, który później uiszczał tata. “Panie Stasiu, rachunek poproszę, i dziesięć procent dla Pana.” “Dziękuję, dziękuję, Romeczku.”



Romek, który mimo młodego wieku był już dość doświadczonym aktorem, zarówno teatralnym jak i filmowym, jako jedyny z grupy przyjaciół z podobnymi ambicjami nie dostał się do szkoły aktorskiej. Co wtedy wyglądało jak katastrofa i niesprawiedliwość na dłuższą metę okazało się oczywiście dla niego - i dla nas - wielkim szczęściem, gdyż jego przeznaczeniem była, jak dzisiaj wiemy, Łódź i Filmówka.


"Dwaj ludzie z szafą"

Po raz ponowny widzimy potwierdzenie maksymy: “Kogo Bóg chce ukarać, temu spełnia życzenia”.

Nie wiedziałem, jak ważną osobą w jego życiu był reżyser i profesor Antoni Bohdziewicz.



To tylko dzięki niemu został przyjęty w PWSFTviT. W książce pojawia się część ich korespondencji. Wzruszający jest list, w którym Bohdziewicz, który w tym czasie był wykładowcą w Brukseli, pisze, jak bardzo mu się podobali “Nieustraszeni pogromcy wampirów” i z jaką niecierpliwością oczekuje pojawienia się “Dziecka Rosemary”. Żali mu się, że niebawem musi powrócić do kraju i że miał nadzieję przywieźć córce jakieś stare auto - un vieux tacot - (obaj często popadają w język francuski), ale że tak mało mu płacą, że nie będzie mógł sobie na to pozwolić.


Młody Polański we Francji.

Równie ciekawe są listy od i do Andrzeja Wajdy. Gdy Polańskiego spotkał niezwykły zaszczyt otrzymania członkostwa we francuskiej Akademii Sztuk Pięknych, Wajda mu pogratulował, i z treści listu wynika, że on również był wtedy już członkiem Akademii, choć tylko honorowym, tzw. associé étranger. Tego nie wiedziałem.

Najzabawniejszym odkryciem jest chyba to: w 1963 roku Wajda postanowił zekranizować “Blaszany bębenek” Grassa, czyli 15 lat wcześniej, niż Volker Schlöndorff tego dokonał. A komu postanowił dać rolę Oskara? Polańskiemu! Zwariowany pomysł. Ale to nie był bynajmniej żart, on całkiem serio to rozważał, wysłał list od Grassa z odpowiednią propozycją, a nawet zachęcał Romka, by odwiedził pisarza w Paryżu - Grass mieszkał wówczas w tym mieście -, by go osobiście namówić do projektu. Wiemy, że nic z tego nie wyszło, ale ciekawe byłoby znać dalsze szczegóły.

Zobaczymy, jakie inne anegdotki można będzie znaleźć w tym niezwykle udanym katalogu. :)
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2020-01-15, 09:29:35   

Mark Blake - “Bring it on home” (2018)



Biografia Petera Granta (1935-1995), legendarnego menedżera grupy Led Zeppelin jest ciekawa i dobrze napisana. Szkoda jednak, że dopiero teraz się ukazała, gdy moje zainteresowanie tym zespołem nie jest już aż tak duże. Zauważyłem, że czytając o nagraniach, w których muzyk sesyjny Page brał udział nie miałem specjalnej ochoty posłuchać ich na YouTube, tak jakbym to wcześniej zrobił.

Ale “Bring it on home” (fani wiedzą - tak zatytułowany jest ostatni utwór na Led Zeppelin II) nie traktuje też o Page’u czy LZ, lecz głównie o Grancie. Można chyba śmiało powiedzieć, że bez niego nie byłoby tego superzespołu, albo co najmniej nie odniósłby aż tak olbrzymiego sukcesu. Udało mu się, czego przed nim żaden inny kierownik jakiejś brytyjskiej kapeli dokonać nie potrafił: podbić Amerykę nim podbili Wielką Brytanię. Z taśmą zawierającą pierwsze nagrania grupy poleciał do Nowego Jorku i wrócił z kontraktem, o którym nawet Beatlesi i Stonesie mogli tylko marzyć. Wytwórnia płytowa Atlantic Records w zamian za możliwość dystrybucji płyt LZ w Stanach Zjednoczonych zapłaciła mu gigantyczną wówczas zaliczką wysokości 200.000 $, przy czym grupa zachowała wszelkie prawa do swoich utworów.
Później zaś, gdy każdy koncert LZ wysprzedany był do ostatniego miejsca i każdy organizator koncertów chciał wejść z nimi w układy, Grant zażądał - i otrzymał - 90% dochodów. Uzusem było 60. I jeszcze jedna zmiana zasad gry: zespół nie pojawił się na scenie, póki ich szef nie trzymał w łapach reklamówki z całą gotówką, która im się należała - te setki tysięcy dolarów nosił bowiem ZAWSZE w reklamówkach.



Człowiek, który w ten sposób zrewolucjonizował biznes muzyczny dziesięć lat wcześniej nie wiedział, jak ma zapłacić czynsz. Jako niezwykle tępy uczeń wyleciał wcześnie ze szkoły, potem chwytał się każdej roboty - był zapaśnikiem, a raczej wrestlerem, bramkarzem w klubach, statystą filmowym, a czasem i dublerem (dublował np. Anthonego Quinna w “Działach Nawarony”). Ciągnęło go do show-bizu, ale nikomu przenigdy nie przyszłoby do głowy prorokować mu jakąś wybitną przyszłość - wręcz przeciwnie, był uważany za sympatycznego debila. Jego kariera tak naprawdę wzięła swój początek gdy począł pracować dla słynnego wówczas agenta muzycznego Dona Ardena (ojca Sharon Osbourne notabene).
https://i.dailymail.co.uk/i/pix/2007/07_02/donardenREX_468x657.jpg

To od niego nauczył się gangsterskich nieco metod opieki nad artystami. Jedną tylko rzecz zaczął robić po swojemu, gdy się usamodzielnił: nie wyzyskiwał swoich podopiecznych jak Arden, lecz traktował ich z największym respektem i niemal ojcowską miłością.



Ciekawe i burzliwe miał życie, choć niezbyt długie - zmarł w wieku lat 60 - nadwaga, narkotyki, papierosy… Przyjemnie się czyta o tak nietypowym człowieku, dużo można się przez to nauczyć. Gdy grupa się rozpadła popadł w depresję, nie opuszczał swoich pokoi odurzając się narkotykami, podczas gdy w innej części jego pałacu przedstawiciele wielkich firm czekali na rozmowę, godzinami, czasem całymi dniami i przeważnie na próżno. Po 10 ekscytujących latach spędzonych z Zeppelinami on the road wpadł w głęboki emocjonalny dół, a gdy się w końcu z niego wygrzebał, było już za późno.

Był wspaniałym ojcem, wspomnienia jego córki i syny są ważną częścią biografii.

Dla fanów Led Zeppelin przypomnę, jak szybko sprawy się potoczyły po rozpadzie The Yardbirds.

7 czerwca 1968 r. - ostatni koncert Yardbirdsów w Luton. Page i basista Chris Dreja postanawiają założyć nową grupę: The New Yardbirds.

20 lipca Grant, Page i Chris Dreja pojawiają się w Walsall, by zobaczyć koncert grupy Roberta Planta, który został im polecony jako dobrze zapowiadający się piosenkarz.

Plant namawia kumpla Bonhama, perkusistę, do przyłączenia się do zespołu; Jones zgłasza się na ogłoszenie. Dreja rezygnuje.

W połowie sierpnia zaczynają się próby.

7 września pierwszy koncert w Danii.

Koniec września powstaje Led Zeppelin I, uważana przez wielu melomanów za najlepszą płytę wszech czasów. Sesja nagraniowa trwa tylko 36 godzin i kosztuje Page’a i Granta £1,782.

Pod koniec października Grant leci do Nowego Jorku i robi deal z Ahmetem Ertegünem, legendarnym prezydentem Atlantic Records.

26 grudnia 1968: pierwszy koncert w Stanach Zjednoczonych.

12 stycznia 1969: Led Zeppelin I pojawia się w amerykańskich sklepach
.

 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2020-02-24, 22:17:51   

https://www.deutschlandfu....jpg?key=ee0286

The Guardian opublikował fragmenty książki “Our House Is on Fire: Scenes of a Family and a Planet in Crisis” będącej czymś w rodzaju biografii Grety Thunberg, której autorką jest jej matka Malena Ernman.
https://www.theguardian.c...-memoir-extract

Myślę, że książka ukazała się we właściwym momencie. Krytycy Grety, bo i tych nie brak, nie oszczędzali jej złośliwości wytykając jej np. dysleksję. Matka potwierdza, że córka cierpi na tę dolegliwość. Co gorsza, dziewczynka musiała przezwyciężyć poważne zaburzenia odżywiania i ma zdiagnozowaną chorobę Aspergera, aczkolwiek w bardzo łagodnej formie.

Czy matka powinna o tym pisać? Sądzę, że tak. Dziennikarze i tak wszystko wykryją, więc zważywszy na to, jak bardzo córka znajduje się w centrum światowej uwagi myślę, że mądrze postąpiła. Jej problemy zdrowotne miały oczywiście wpływ na jej przekonania i działalność, te zaś pomogły jej w odzyskaniu równowagi fizyczno-psychicznej. Ratując naszą planetę uratowała niejako również samą siebie. Fascynująca i wzruszająca lektura.
Czasem właśnie takich ludzi potrzeba, by dokonać czegoś, z czym zdrowi jak ryba, bezbłędnie funkcjonujący przedstawiciele rasy ludzkiej uporać się nie potrafią.

Nie wiedziałem, że jej matka to dość znana śpiewaczka operowa, która “dorabia” sobie tworząc również nieco lżejszą muzykę. Tu mamy klip zawierający fajne zdjęcia całej rodziny - Greta ma również młodszą siostrę.

https://www.youtube.com/watch?v=XMOCeoiabSg
 
 
Kynokephalos 
Moderator
Członek Kapituły Samochodzikowej Książki Roku



Pomógł: 125 razy
Dołączył: 07 Cze 2011
Posty: 6567
Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2020-02-25, 08:40:38   

Spodobała mi się ta melodia i instrumentacja. Głos (co prawda dopiero po drugim wysłuchaniu) również, szczególnie w wyższych tonach, ale to kwestia gustu a ja nie umiem ocenić obiektywnie.

A wracając do głównego tematu: czy jest w książce napisane, co Greta bezpośrednio uczyniła dla ekologii? Coś zorganizowała, coś wysprzątała, wymyśliła coś co zmiejsza obciążenia? W sumie tak mało wiadomo o jej namacalnych osiągnięciach.

Pozdrawiam,
Kynokephalos
_________________
Wonderful things...
Zwycięzca rywalizacji rowerowej w 2019 r.

 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2020-02-25, 19:38:20   

Kynokephalos napisał/a:
czy jest w książce napisane, co Greta bezpośrednio uczyniła dla ekologii? … coś wysprzątała
Jeszcze nie, ale jestem pewien, że niebawem ona jak i jej współtowarzysze walki z ruchu School strike for climate/Fridays for Future gruntownie wysprzątają w parlamentach swoich krajów. ;-)

U nas już się zaczęło, nasi Zieloni w wyborach w Hamburgu osiągnęli przed tygodniem drugie miejsce otrzymawszy 24,2% wszystkich głosów. Dla przykładu: 3 miejsce - lewica - 9%, ultraprawicowa AfD tylko 5.3. Greta-Effekt?

Myślę, że w tej sytuacji pytać, co Greta KONKRETNIE uczyniła dla ekologii to trochę jak pytać o Joannę d’Arc, która jak wiadomo odmieniła losy Wojny Stuletniej, ile Anglików ona własnoręcznie zabiła?

Książki notabene przeczytać okazji jeszcze nie miałem, mój komentarz odnosi się tylko do tego wyciągu w gazecie.
 
 
Kynokephalos 
Moderator
Członek Kapituły Samochodzikowej Książki Roku



Pomógł: 125 razy
Dołączył: 07 Cze 2011
Posty: 6567
Skąd: z dużego miasta.
Wysłany: 2020-02-29, 10:07:08   

John Dee napisał/a:
Książki notabene przeczytać okazji jeszcze nie miałem, mój komentarz odnosi się tylko do tego wyciągu w gazecie.

W takim razie ja też przeczytałem fragmenty opublikowane przez Guardiana i zgadzam się, że to wzruszająca lektura. Każda rodzina, której życie koncentruje się wokół dziecka z problemami tej skali (a w przypadku Grety dysleksja jest akurat najmniejszym zmartwieniem), zasługuje na swoją książkę. O tym, jak sprawy dawniej ważne stają się nieważne w zetknięciu z tą jedną, od tej pory dominującą. Świat zawęża się i niby upraszcza, ale też robi się niesłychanie trudny, bo na kluczowe pytanie nie sposób racjonalnie znaleźć odpowiedzi. Podobnych rodzin jest wiele, ale ich książki nigdy nie zostaną napisane. Cicho toczą swoją walkę, i nawet bliscy znajomi nie zawsze zdają sobie sprawę z ilości potrzebnego poświęcenia. Dobrze więc, że przynajmniej jedno takie życie na ileś tysięcy znajdzie odbicie w literaturze, choćby i o celebryckim charakterze, żeby dać postronnym wyobrażenie jak to jest.

Z tej perspektywy sprawa troski o klimat w życiu Grety przedstawia się inaczej niż w telewizyjnych migawkach. Autystyczne dziecko z depresją znalazło swoją pasję, tak dla siebie ważną że mimo ogromnych zahamowań potrafi wyjść z nią do ludzi. Celne i bez przesady jest to powiedzenie, że tocząc swoją walkę Greta uratowała siebie i w pewnym stopniu swoich bliskich.

**

Czy uratowała planetę to jednak inne pytanie, wymagające odpowiedzi według bardziej obiektywnych kryteriów. Analogia z Joanną D'Arc, nawet gdybyśmy zachowali wszelkie proporcje między tymi nieporównywalnymi postaciami, jest nietrafiona. Joanna nie przybyła do delfina z pretensjami jak śmie tolerować Anglików na francuskiej ziemi, przez co ona ma zrujnowane dzieciństwo. Przybyła z ofertą czynnej pomocy, z określonym planem działania, w którego wykonaniu następnie współuczestniczyła. Nie wiem, czy i ilu osobiście zabiła Anglików (co, nota bene, było w ówczesnych warunkach trudniejsze niż dzisiaj jest pozbieranie plastikowych śmieci), ale wiadomo, że w zbroi darła się na mury i z mieczem stawała na czele wojsk. I to było jak najbardziej konkretne działanie, da się wyliczyć konkretne bitwy w których przysporzyła Francuzom sił, konkretne miasta do których oswobodzenia przyłożyła rękę, konkretne forsowane przez nią strategie i ruchy wojsk.

Nie oceniam Grety, ani zresztą nie robiłem tego także wcześniej, zanim dowiedziałem się jak daleko są posunięte jej psychiczne problemy. Ale ze względu na dobro jej sprawy mam nadzieję, że te piątki i strajki które propaguje wśród rówieśników polegają na czymś więcej niż nicnierobienie i wygłaszanie oświadczeń. Dlatego o to pytałem, i chciałbym żeby książka i o tym mówiła. Dałoby to dobrą inspirację osobom, które Gretą Thunberg są zafascynowane (a przecież wiadomo, że nawet w dobrej sprawie da się przyjąć roszczeniową postawę), zaś ujęłoby liczby tych, w których opinii dziewczyna zamiast wzmacniać ruch proekologiczny - ośmiesza go i odbiera wiarygodność.

Myślę, że nie ma podstaw do przejaskrawiania jej roli i przypisywania "efektowi Grety" wszystkich pozytywnych zmian, jakie od tej pory zajdą w sferze stosunku do ochrony przyrody. Nie ona jedna i nie ona pierwsza o tym mówiła, a dyskusja i działania wyraźnie intensyfikują się od kilku lat, na długo przed jej wystąpieniem. Tak samo jak niesłuszne byłoby nazywanie "efektem Grety" postaw odwrotnych, kiedy ktoś świadomie odrzuca argumenty ekologów, uznając je za pustosłowie rozegzaltowanych pięknoduchów.

Pozdrawiam,
Kynokephalos
_________________
Wonderful things...
Zwycięzca rywalizacji rowerowej w 2019 r.

 
 
siemowid 
Czytał Samochodzika


Dołączył: 30 Gru 2019
Posty: 55
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2020-02-29, 21:07:55   

Pamiętam swego czasu tego typu artykuły w gazetach (ten jest akurat z Gazety):
Miała być "zielona" podróż jachtem do USA. Gdyby Thunberg z ojcem wybrali samolot to byłoby... ekologiczniej
 
 
John Dee 
Moderator
Epicuri de grege porcus



Pomógł: 117 razy
Dołączył: 06 Wrz 2014
Posty: 13867
Skąd: Niemcy
Wysłany: 2020-07-04, 10:09:24   

Woody Allen - „Apropos of Nothing”, 2020.



Autobiografia Woody Allena to porywająca lektura - mądra, dowcipna i dobrze napisana. To ma być książka 84-latka? Trudno w to uwierzyć.

Myślałem, że znam go dość dobrze, okazało się jednak, że o bardzo wielu sprawach nie miałem pojęcia. Przykładowo, że będąc dzieckiem i młodzieńcem był bardzo wysportowany, niemal atletyczny.



“Moja matka zawsze twierdziła, że byłem miłym, słodkim i wesołym dzieckiem mniej więcej do lat pięciu; potem zmieniłem się w zgorzkniałego, niezadowolonego, podłego łobuza.”

Nie czytał żadnych książek, tylko komiksy. To się zmieniło dopiero, gdy zaczął się umawiać na randki i zauważył, że oczytane dziewczyny traktują go niczym jakiegoś matoła. Nadrobił więc sporo zaległości, ale intelektualistą nigdy nie był, udawał go tylko.

“I don’t have an intellectual neuron in my head… What I do have, however, is a pair of black-rimmed glasses, and I propose that it is these specs, combined with a flair for appropriating snippets from erudite sources too deep for me to grasp but which can be utilized in my work to give the deceptive impression of knowing more than I do that keeps this fairy tale afloat.”

Choć jego iloraz inteligencji, jak wykazał test, był ponadprzeciętny, w szkole był looserem, obijał się i wagarował. Już jako jedenastolatek zamiast na lekcje jeździł pociągiem na Manhattan (mieszkał w dzielnicy Brooklyn), by pójść do kina lub włóczyć się po ulicach marząc o swoim własnym penthousie. To marzenie spełnił sobie stosunkowo wcześnie, jeszcze nim zdobył światową sławę kręcąc i występując w swoich filmach. Mieszkał w nim bardzo długo, dopiero stosunkowo niedawno go sprzedał - za 15 milionów dolarów…

Niemal wszystkie biografie celebrytów są pod jednym względem podobne: pierwsza część opisująca ich stromą i krętą drogę do sławy jest bardziej ciekawa od drugiej, w której chełpią się swoim sukcesem. Najgorsza pod tym względem jest nawiasem mówiąc autobiografia Chaplina. „Apropos of Nothing” ma podobne tendencje, ale znajdująca się tam relacja o aferze z Mią Farrow wzbudzi zapewne wielkie zainteresowanie większości czytelników. Nie moje jednak, osobiście zapoznałem się już kiedyś z faktami tej paskudnej historii i doszedłem do wniosku, że facet jest niewinny. Próba molestacji w domu Mii, z którą od miesięcy prowadził zaciekły spór prawny i która zapowiedziała mu, “że go zniszczy”, w pokoju pełnym ludzi? Poważnie? Nową informacją było też, że dobrowolnie poddał się badaniu wykrywaczem kłamstw, które zdał, czego Mia odmówiła.
Jego małżeństwo z Soon-Yi jest tak szczęśliwe, że bez chwili namysłu przeszedłby przez tę gehennę raz jeszcze, twierdzi Woody.

“To prawda, w naszym małżeństwie Soon-Yi decyduje o sprawach jak gdzie mieszkamy, ile dzieci, z kim się spotykamy i na co wydajemy nasze pieniądze, ale wszystkie decyzje dotyczące lotów kosmicznych podejmuję ja.”

Pod jednym tylko względem autobiografia Allena rozczarowała mnie: o swoich filmach nie opowiada zbyt wiele, głównie dlatego, bo ich nie pamięta. Często słyszałem go twierdzić, że nigdy do nich nie powraca, że nie ma ich u siebie na VHS czy DVD - nie kłamał. Znacznie więcej do powiedzenia ma o własnych inspiracjach - filmach i reżyserach. Zrobiłem sobie długą ich listę…

“Wszyscy odeszli: Truffaut, Resnais, Antonioni, De Sica, Kazan. Co najmniej Godard jeszcze żyje, ale on zawsze był nonkonformistą.”

“Gdy film się skończył i zapaliły się światła, kierownicy studia siedzieli przez dłuższy czas bez ruchu i bez słowa, jakby rażeni kurarą.”


Zakończyłem książkę z uczuciem błogiego oszołomienia. Co za życie, co za wspaniale napisana autobiografia. Jest to dzieło wręcz filozoficzne, co zresztą, znając wszystkie jego filmy, wcale mnie nie zdziwiło. W tragicznych wydarzeniach potrafi dostrzec pocieszające lub zabawne strony, o swoich wpadkach i faux pasach pisze ze wspaniałą autoironią. Silne wrażenie zrobiła na mnie jego pracowitość i dyscyplina - jeśli nie kręci, pisze, jeśli nie pisze ćwiczy na klarnecie, nie pije, nie pali; dopiero gdy nadchodzi wieczór zaczyna używać życia odwiedzając - teraz już z rodziną - w Nowym Jorku swoje ulubione restauracje, przyjaciół itp.

“Często mówiłem do Elaine (Elaine’s, słynna restauracja w NJ, które kilkakrotnie pojawia się w jego filmach), że jej żarcia nie ruszyliby nawet ci, co umierali z głodu na Przełęczy Donnera.”

Dużo też ostatnio podróżuje, Paryż i Wenecja to jego ulubione miasta.

"Pamiętam: stałem na placu de la Concorde, oświetlony Paryż wyglądał tak cudownie i naśladując jednego z bohaterów Balzaca pogroziłem mu pięścią wołając “Ty stara kurwo!” Niestety nie zauważyłem, że patrzę w kierunku pewnej turystki z Detroit. Wybuchła straszna awantura…”


Książka napisana jest mocnym językiem, znając jego opowiadania i satyry muszę stwierdzić, że wcześnie tak dobrze pisać nie potrafił. Gwara uliczników z lat 60-tych/70-tych lub slang żydowski stanowiły pewne wyzwanie, częściej niż zwykle musiałem zaglądać do słownika.

„Apropos of Nothing” to dla mnie jak na razie najbardziej fascynująca lektura tego roku!


PS: Przezabawna jest anegdota, gdy Woody i Soon-Yi przyjmują zaproszenie od Romana Polańskiego, z którym Woody w latach 60-tych spędził jakiś czas w Londynie. Dziwią się, jaki przepych panuje we wspaniałej willi polskiego reżysera, i dopiero po jakimś czasie pojmują, że gospodarzem nie jest Polański, lecz inny Roman - Abramowicz, rosyjski miliarder. :D

 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  



Reklama:


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template forumix v 0.2 modified by Nasedo

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.

Zapoznaj się również z nasza Polityka Prywatnosci (z dn. 09.08.2019)

  
ROZUMIEM
Strona wygenerowana w 0,51 sekundy. Zapytań do SQL: 11