Bardzo fajny film, który moim zdaniem “303. Bitwę o Anglię” bije pięć do zera!
Czyli wychodzi na to, że pół roku temu idąc do kina dokonałam złego wyboru
Poszłam bowiem na ten drugi, który był tak słaby, że z "Dywizjonu 303" zrezygnowałam ...
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-05-10, 08:48:07
Yvonne napisał/a:
pół roku temu idąc do kina dokonałam złego wyboru
Zdecydowanie tak, Yvonne. Film przekonał mnie już w pierwszych sekundach bardzo udanym montażem scen lotniczych podłożonych nastrojową muzyką, materiałów archiwalnych oraz scen w barakach, gdzie polscy lotnicy paląc papierosy w milczeniu i z wielką powagą słuchają słynnej przemowy Churchilla w radiu: “Rozpoczęła się bitwy o Anglię. Od tego starcia zależy przyszłość chrześcijańskiej cywilizacji. Od niego zależy istnienie Wielkiej Brytanii.” Łał, dobre to, pomyślałem. A potem powtórzyłem to głośno jeszcze wiele razy w czasie trwania filmu.
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-05-10, 09:10:43
Chciałby jeszcze dodać, że polski film po prostu miał pecha, że równolegle z nim na ekranach pojawił się ten drugi. To samo zdarzyło się Milosowi Formanowi z “Valmontem”: jest lepszy od “Niebezpiecznych związków” Stephena Frearsa (oba są ekranizacjami tej samej powieści), ale film Frearsa ukazał się nieco wcześniej, a gdy do kin wszedł “Valmont”, widz i krytycy byli tą historią już znudzeni. Jestem pewien, że “Dywizjon 303” zostałby przyjęty o wiele bardziej entuzjastycznie, gdyby nie był stale porównywany i mylony z tym drugim.
Pomogła: 37 razy Dołączyła: 08 Lip 2011 Posty: 2200 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2019-05-10, 12:32:49
Wybrałam się na nowy film Jacka Borcucha "Słodki koniec dnia", rozsławiony sukcesem na festiwalu Sundance. I cóż... dla mnie było to rozczarowanie, ale rozczarowanie dość nietypowe.
Wybitne aktorstwo, piękne zdjęcia, dobra muzyka, sprawna reżyseria... To wszystko powinno gwarantować jakość powyżej średniej. Pod wieloma względami tak jest. Niestety wrażenie psuje scenariusz Szczepana Twardocha, który jest dość oczywisty i wręcz nachalny w swojej "głębi". I znowu - nie jest to zły scenariusz! Po prostu został napisany tak, by "Słodki koniec dnia" bardzo podobał się krytykom i znakomicie nadawał do analiz, recenzji czy dyskusji. Jest mocno osadzony we współczesnym kontekście kulturowym i politycznym, co gwarantuje, że widzowie i recenzenci znajdą wspólny język, ale ich dialog będzie w pewien sposób ukierunkowany. Po seansie doszłam do wniosku, że film Borcucha idealnie nada się jako materiał do analizy na studiach filmoznawczych... ale analizy ocenianej według "klucza". Nawiązania literackie i kulturowe - odhaczone. Symbolika - trzy punkty. Kontekst historyczny - zaliczony.
Trzy elementy, które wywołały u mnie zgrzytanie zębów, to:
a) cała kolekcja "strzelb Czechowa", przy czym ta największa to rusznica na słonie. Większość wątków jest mocno przewidywalna, a ich zakończenie sygnalizowane wcześniej, czy to metaforycznie w samej akcji filmu, czy poprzez odwołanie do znanych schematów fabularnych.
b) pewne fragmenty dialogów, które brzmią tak, jakby powstały specjalnie na potrzeby recenzentów - by dało się je zacytować i by te cytaty brzmiały jak maksymy Coelho.
c) symbolika, bardzo prosta i oczywista. Można się kłócić, że skoro główna bohaterka jest poetką to taki sposób postrzegania świata do niej pasuje, ale to, co pokazują twórcy w warstwie symboli, to poziom liceum, a nie nagrody Nobla.
"Słodki koniec dnia" to film o "starej" Europie, która staje w obliczu współczesnych problemów i przemian. I z nimi przegrywa, bo niezauważalnie jej wartości czy tradycje stały się tylko rekwizytem, hasłem, które można wypisać na transparentach, ale które nic nie znaczy.
Czy warto go zobaczyć? Oczywiście, bo to naprawdę dobrze zrealizowany obraz z kilkoma wyróżniającymi się elementami. Problem w tym, że wartość i sens prawdziwego arcydzieła tworzy się często w interakcji z widzem. Twórcy coś pokazują, coś mówią, widz reaguje "od siebie" - myśli, czuje, interpretuje. Tutaj tego procesu nie ma. "Słodki koniec dnia" daje nam od razu cały pakiet - historię, interpretację i reakcję, wszystko przewidziane i zaprogramowane. Jak równanie bez żadnych niewiadomych, które mamy rozwiązać zgodnie z określonymi zasadami i według znanych wzorów.
Ostatnio zmieniony przez Garamon 2019-05-10, 13:26, w całości zmieniany 1 raz
„Once Upon a Time in Hollywood”, nowy film Quentina Tarantino, będzie miał premierę na festiwalu w Cannes, który jutro się zaczyna. Co bym dał, by być tam w kinie! Jakiś czas wyglądało na to, że twórca "Pulp fiction” nie zdoła na czas ukończyć filmu, ale ponoć nie opuszczał montażowni przez cztery miesiące, no i zdążył.
Oprócz tego na festiwalu: Jim Jarmusch i “The Dead Don’t Die” oraz Pedro Almodovar ”Dolor y gloria”. Program zdaje się jest w tym roku naprawdę doskonały.
Wybitne aktorstwo, piękne zdjęcia, dobra muzyka, sprawna reżyseria...
Wszystko to prawda
Film odebrałam pozytywnie i chętnie obejrzę go kiedyś ponownie, ale:
Garamon napisał/a:
Trzy elementy, które wywołały u mnie zgrzytanie zębów, to:
a) cała kolekcja "strzelb Czechowa", przy czym ta największa to rusznica na słonie. Większość wątków jest mocno przewidywalna, a ich zakończenie sygnalizowane wcześniej, czy to metaforycznie w samej akcji filmu, czy poprzez odwołanie do znanych schematów fabularnych
Zgadzam się. Ten element ja również zaliczam do kategorii "zgrzytających"
Natomiast dwa pozostałe będą inne:
2. Okropnie irytowała mnie maniera ucinania niektórych scen, które zakończone jeszcze nie były (przynajmniej w mojej opinii). Kilka scen zostało wręcz brutalnie urwanych nagłym i ostrym ciosem topora. Nie mogę tu użyć nazwy innego narzędzia, bo efekt jest właśnie taki - toporny.
A wystarczyło dać im wybrzmieć ...
3. Tłumaczenie dialogów! Niestety kilka razy przyłapałam polskiego tłumacza na tym, że przez niedokładne tłumaczenie z języka włoskiego wydźwięk dialogu był inny niż w oryginale! Tego wybaczyć nie mogę.
No i zakończenie ... Rozczarowujące. To pewnie ta rusznica, o której piszesz, Garamon?
Nie zmienia to faktu, że Janda jest REWELACYJNA!!!
A film jak najbardziej polecam.
Jestem ciekawa opinii innych Forowiczów.
Byłem nieprzyjemnie zaskoczony, gdy odkryłem, że poszedłem na biograficznym MUSICAL, a nie po prostu film! Nic przeciwko musicalom, lubię je (pod warunkiem, że są dobre ) ale czy można poważnie relacjonować życie człowieka przy użyciu muzyki, tańca i śpiewu? Właśnie uświadomiłem sobie, że rzeczywiście można, Lin-Manuel Miranda dowiódł tego akurat w “Hamiltonie”, niemniej coś bardzo ważnego zostaje przez to ofiarowane. No i ktokolwiek był odpowiedzialny za tę część filmu (tych numerów w filmie jest na szczęście tylko garstka) nie dorasta Mirandzie do kostek. Niemniej, należy przyznać, że i na tej płaszczyźnie jest pewny pozytywny rozwój, najgorsze utwory są zaraz na początku (dlatego zapewne też ten mój wielki szok), te w środkowej części są już mniej gorsze, a ostatni, gdy Elton John/Taron Egerton jakby na przekór śpiewa “I’m still standing” jest już niemal dobry. Generalnie jednak należy wiedzieć udając się na ten film, że aranżacja tych utworów jest do kitu, a tylko ich choreografia jest jeszcze gorsza. Dziwne, ale nie tyczy się to pozostałych scen z muzyką, czyli prób i koncertów, te są bez zarzutu, a nawet porywające.
Mimo tego mankamentu Rocketman zrobił na mnie jednak silne wrażenie. Taron Egerton uporał się z ciężką rolę, przede wszystkim zaś ze śpiewem, doskonale, chłopak naprawdę robi postępy. Bardzo przyjemnie jest obserwować, jak nieśmiały Reginald Dwight
wyrasta na pierwszorzędnego pianistę, wokalistę, kompozytora, a w końcu performera, który podbije świat. Szczególnie udana jest ta część filmu opowiadająca o przyjaźni i współpracy Eltona z Bernie Taupinem (w tej roli zabłysnął Jamie Bell, ten z filmu “Billy Elliot”; zaimponował mi niemal jeszcze bardziej niż Egerton, doskonały aktor, naprawdę)
oraz pierwszy występ w Ameryce (L.A., “The Troubadour”, 25 VIII 1970). Reszta jest raz lepsza raz gorsza - dużo scen z dzieciństwa, uzależnienie i odwyk, fani Eltona znają te historie.
W sumie dobry film, choć nie wszystko w nim funkcjonuje, ale jest tak bogaty, “gęsty” i wielowarstwowy, że to i owo można przeboleć, i nadal być zadowolonym. Ja jestem.
Olivier Assayas w moich oczach jest bardzo interesującym reżyserem, nie geniuszem kina może, ale naprawdę lubię jego poprzednie filmy z Juliette Binoche, która i tym razem przejęła jedną z głównych ról. Zagadką pozostaje mi aczkolwiek, jak on i Roman Polański mogli tak doszczętnie sknocić “Prawdziwą historię”, której scenariusz wspólnie opracowali. Tym bardziej byłem ciekaw następnego filmu Assayasa, którym właśnie jest “Doubles vies”.
Jest doskonały. Trochę w stylu filmów francuskiej Nowej Fali, tylko że bez politykowania, dialog jednak tak jak i tam jest głównym narzędziem reżysera, kamera raczej drugorzędnym, muzyki niemal całkowicie brak. Polski plakat twierdzi, że jest to “lekka, błyskotliwa, śmiała komedia o związkach, zdradach i kryzysie wieku średniego”. No cóż, te sprawy również grają w filmie ważną rolę, jednak głównie chodzi o książki, dokładniej ich przyszłość, “Podwójne życie” gra bowiem w świecie wydawniczym. Mamy więc kierownika wydawnictwa Alaina (doskonały jak zawsze Guillaume Canet), któremu rewolucja cyfrowa sprawia bezsenne noce, właściciela firmy, który rozważa jej sprzedaż, żonę Alaina aktorkę Selenę (właśnie Juliette Binoche), która stara się go nakłonić do wydania nowej książki autora Léonarda, który jest jej kochankiem.
Z Léonardem ale ma się to tak, że nie potrafi nic wymyślić, umie pisać tylko o tym, co sam widział i przeżył, odpowiednio każda z jego książek jest mocno autobiograficzna. Afery miłosne bohaterów jego książek to jego afery, czytelnik nie ma specjalnych trudności z identyfikacją pań, które dzieliły jego łoże. Gdy więc stosunek między nim a Seleną zaczyna się oziębiać, ona nagle popada w panikę: co, jeśli i ona pojawi się w jego następnej książce? Zabawna sytuacja, jakich w “Podwójnym życiu” jest wiele, bo jest to też naprawdę niezła komedia. Gdy przykładowo rozmowa schodzi na temat audiobooków i ich popularności, pod warunkiem że czyta je jakaś gwiazda ekranu, Léonard pyta Alaina, czy dla jego książki nie można by również zaangażować jakąś gwiazdę, Catherine Deneuve albo Juliette Binoche?
“Podwójne życie” to szczera i bezpretensjonalna komedia, inteligentna i nowoczesna, która bez tanich efektów potrafi na dwie godziny przykuć widza do ekranu głównie siłą słowa i kunsztu aktorskiego. Nie zaszkodzi, gdy tenże widz interesuje się książkami.
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-06-10, 22:24:10
Truposze nie umierają, nowy film Jima Jarmuscha.
Filmy o zombie mają chyba wszystkie tę samą lub bardzo podobną strukturę, ten tu nie jest odmienny: mała mieścina, hordy żywych trupów, które starają się ją opanować i ktoś stawiający się im w drogę, w tym wypadku policjanci Bill Murray i Adam Driver.
Z takiego materiału można tak właściwie zrobić tylko gniota, a jednak Jarmusch nie byłby sobą, gdyby temu nie zdołał zapobiec. I rzeczywiście, dzięki swojemu niezwykłemu talentowi do tworzenia dobrych, lakonicznych dialogów, instynktowi reżyserskiemu i doskonałym aktorom udało mu się stworzyć jako tako zabawną komedię. Nie do końca ale, bo duża część filmu to jednak nic innego jak monotonne odrąbywanie lub odstrzeliwanie głów zombiakom. Osobiście nie ciekawi mnie to ani trochę, wiem jednak, że ten gatunek ma mnóstwo fanów. W sumie bawiłem się dość dobrze, Adam Driver, Bill Murray, Steve Buscemi a nawet Selena Gomez naprawdę doskonale się sprzedali, zdjęcia były na medal, pośmiać też się można było z czego
— Powtarzasz, że to się wszystko źle skończy. Skąd ta pewność?
— Bo znam scenariusz.
— Cały?
— Tak.
— Jim dał ci cały scenariusz do czytania? Mnie dał tylko moje sceny. Skur...!
Pozostaje jedynie pytanie, dlaczego pod tego rodzaju dialogi nie podłożył jakąś porządną fabułę? Ale kto ja jestem, by kwestionować decyzje takiego geniusza...
Ostatnio zmieniony przez John Dee 2019-06-11, 07:46, w całości zmieniany 1 raz
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-06-12, 23:08:34
Tam, gdzie rosną poziomki (1957)
Mogłem sobie dzisiaj ponownie obejrzeć ten wspaniały film Ingmara Bergmana, w kinie, po szwedzku z napisami. Znam go bardzo dobrze, ale to jest jeden z tych, które nigdy mi się nie znudzą. Niesamowity film, uczta duchowa! Dla tych, którzy go nie znają: opowiada kilka godzin w życiu starego lekarza profesora Isaka Borga, który samochodem jedzie ze Sztokholmu do Lundu, by w tamtejszej katedrze uroczyście otrzymać doktorat honoris causa. Wielki dzień zatem w jego zawodowym życiu. Po drodze zabiera trójkę autostopowiczów, dziewczynę Sarę i dwóch chłopców. Samochód prowadzi jego synowa Marianne, więc Borg co chwila to zasypia, śniąc, to znowu pogrąża się we wspomnieniach. Wspomina swoją młodość, gdy był zaręczony z dziewczyną podobną do autostopowiczki - ona również na imię miała Sara (obie role odgrywa zmarła niedawno Bibi Andersson). Nie jego poślubiła jednak, a jego rywala. Czy popełnił błędy, w tym wypadku, w innych? Raz wydaje nam się, że tak, są bowiem ludzie, którzy go nienawidzą, w tym ponoć i jego jedyny syn, są ale i tacy, którzy go uwielbiają twierdząc, że mają wobec niego dług wdzięczności nie do spłacenia.
Rzeczywistość, sen, przeszłość i teraźniejszość splatają się coraz ciaśniej, podczas gdy samochód zbliża się do Lundu…
Co można o tym filmie powiedzieć jeszcze nowego? Arcydzieło, rewolucyjna narracja, perfekcja pod każdym względem. Pierwsza scena zawsze mnie powala. Tym razem jednak najbardziej wzruszyła mnie ta, w której Isak śni, że zdaje egzamin z medycyny, i na dziwne pytania profa nie zna odpowiedzi. Nie umie sobie przypomnieć, co jest pierwszym obowiązkiem lekarza. “Zapomniałem”, przyznaje skruszony. Prof pochyla się nad nim i oznajmia: “Pierwszym obowiązkiem lekarza jest prosić o przebaczenie.”
“Tam, gdzie rosną poziomki” to piękna i dojrzała medytacja o młodości i starości
życiu i śmierci
wartościach życiowych i tego rodzaju sprawach. Kino artystyczne najwyższej próby.
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-06-15, 00:21:23
“Zwierciadło”
ostatni film Andrieja Tarkowskiego, którego nigdy wcześniej jeszcze nie oglądałem. Bardzo dobry, choć reżyser w dorobku ma lepsze. Niezwykle poetyczny (jego ojciec Arsienij czyta kilka swoich pięknych wierszy, tak zagadkowych jak filmy swojego syna)
Dużo doskonale nam znanych, bo typowych dla Tarkowskiego motywów pojawia się i w “Zwierciadle”: przestrzenie, płaszczyzny, lustra wody, opuszczony, zrujnowane wnętrza budynków
Dobry soundtrack (Bach, Pergolesi). Film idealny dla kina. Szczególnie, gdy się ma pod ręką kino studyjne takie jak moje: dwa filmy (na rozgrzewkę pokazali “Psa andaluzyjskiego”), dwa referaty, przekąski i wina, ile dusza zapragnie (piquette oczywiście, żadne grand cru ), i to wszystko za 4€? Używajmy, póki miasto ma pieniądze na taką rozrzutność.
Bardzo fajna, ta najnowsza filmowa przygoda Asteriksa i Obeliksa. Przypomnę, że pierwszy film z Asteriksem ukazał się już w roku 1967. Był to film animowany, podobnie jak i następne. Pierwszym filmem aktorskim zaś był zdaje się “Asteriks i Obeliks kontra Cezar” z roku 1999. Gérard Depardieu zagrał w nim Obeliksa.
Wszystkie one, uważam, są dość słabe, subtelnego humoru i czaru komiksów nie udało się przekonująco przetłumaczyć na język filmowy. Ta sztuczka powiodła się moim zdaniem dopiero reżyserowi dwóch ostatnich filmów serii. Louis Clichy poświęca mniej uwagi animacji, która jest typowo komputerowa i prawdę mówiąc nieco prymitywna
a więcej scenariuszowi i jego bohaterom. Właśnie w “Tajemnicy magicznego wywaru” jest ich multum (Panoramiks objeżdża kraj w poszukiwaniu swojego następcy, przeprowadzając liczne rozmowy kwalifikacyjne z przezabawnymi kandydatami), każdy z nich na swój sposób francuski oryginał. Prototyp francuskiego polityka przykładowo, który pojawia się w jednej z ostatnich scen i, wijąc się jak piskorz, zdaje relację Juliuszowi Cezarowi o całkowitej porażce ich niby to tak chytrego planu ujarzmienia buntowniczych Galów - istna wirtuozeria!
Co jeszcze? Kakofoniks zostaje zastępczo wodzem wioski i wpakowuje wszystkich w niezły bajzel, sprzedawca ryb Ahigieniks próbuje pójść w ślady druidy pitrasząc wywary o prawdziwie piorunujących właściwościach. Nową postacią jest Pektynka, rezolutna dziewczynka, która... No, ale nie zdradzajmy wszystkiego.
Jak powiedziałem, dwa ostatnie filmy serii uważam za najbardziej udane, i choć “Tajemnica magicznego wywaru” nie smakuje całkiem tak wyśmienicie jak “Osiedle Bogów”, jest mimo to dekoktem pysznym i jak najbardziej magicznym.
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-06-23, 23:43:39
Tolkien (2019)
Film opowiada o wczesnych latach życia autora "Władcy Pierścieni" i "Hobbita”. Ciężkie miał życie, bo w młodym wieku stracił obu rodziców i przyszło mu i jego młodszemu bratu dorastać pod opieką kościoła. Jego lingwistyczne zamiłowania zapewniły mu stypendium w bardzo dobrej szkole, a następnie studia w Oxfordzie. Fiński reżyser Dome Karukoski opowiada wprawdzie również historię miłosną pisarza i jego przyszłej żony Edith, o jego przeżyciach wojennych we Francji, gdzie brał udział w bitwie nad Sommą, koncentruje się jednak głównie nad jego przyjaźnią z trzema studentami, z którymi tworzy coś w rodzaju stowarzyszenia, klubu, a może powinienem rzec: drużyny? Wspaniała jest to historia i wspaniali poprawiacze świata. Helheimr! jest okrzykiem bitewnym tych zafascynowanych mitologią skandynawską młodzianów, i jak prawdziwi synowie północy w imię swoich ideałów gotowi są oddać swe życie, byle nie w łóżku, wskutek choroby lub starości. Ten dokładnie los spotyka dwóch z nich w czasie I WŚ, podczas gdy Tolkien uchodzi z życiem ciężko ranny.
Reżyser filmu połączył biografię Tolkiena z genezą pomysłu na słynną trylogię; skupiając się na paralelach z życia pisarza i bohaterów jego dzieł nie zapomina jednak również o tym, że film musi być ponadto czymś własnym, dziełem sztuki filmowej w samym sobie. Myślę, że mu się to doskonale udało. Nie pędzi, trzymając spokojne tempo, nie szaleje z techniką CGI - używa jej, lecz nie nadużywa, tworząc estetykę idealną dla tematu filmu. “Tolkien” oferuje ponadto zapierające dech w piersi kulisy, doskonałych aktorów, zarówno weteranów kina jak i młodych utalentowanych debiutantów, oraz dialogi na wysokim poziomie.
A mimochodem otrzymałem również odpowiedź na pytanie, które zawsze mnie ciekawiło: co to tak właściwie za nazwisko: Tolkien? To oczywiście anglosaskie słowo “tollkühn”, szalenie odważny, w dzisiejszym języku niemieckim nadal jak najbardziej w użytku. Że też się tego wcześniej nie domyśliłem.
“Tolkien” wśród biografii tego typu jest filmem ponadprzeciętnym, wielkim arcydziełem jednak nie jest. Najgorsze, co o nim można powiedzieć to to, że niektóre sceny, szczególnie te romantyczne (aktorka grająca Edith jest najsłabszym ogniwem w łańcuchu) są nieco nudnawe, wszystko inne jest dobre lub doskonałe. Nicholas Hoult (“Był sobie chłopiec”) to chyba najzdolniejszy angielski aktor młodej generacji.
nie mógł się dzisiaj punktualnie zacząć, bo pianista się nie pojawił. Dyrektor Instytutu Filmowego zrobił prelekcję, po czym zniknął, by jeszcze raz do niego zadzwonić. Po chwili wraca na salę i pyta z zupełnie poważną twarzą: “Czy ktoś z państwa potrafi może grać na pianinie?”
Pomogła: 37 razy Dołączyła: 08 Lip 2011 Posty: 2200 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2019-07-01, 07:36:11
John Dee napisał/a:
Pokaz niemego filmu Ernsta Lubitscha “Anna Boleyn”
nie mógł się dzisiaj punktualnie zacząć, bo pianista się nie pojawił. Dyrektor Instytutu Filmowego zrobił prelekcję, po czym zniknął, by jeszcze raz do niego zadzwonić. Po chwili wraca na salę i pyta z zupełnie poważną twarzą: “Czy ktoś z państwa potrafi może grać na pianinie?”
Gdyby TO był film na 100% zgłosiłby się ktoś, kto okazałby się genialnym, choć kompletnie nieznanym artystą, a ten pokaz przyniósłby mu światową sławę .
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-07-01, 08:59:35
Garamon napisał/a:
Gdyby TO był film na 100% zgłosiłby się ktoś, kto okazałby się genialnym, choć kompletnie nieznanym artystą, a ten pokaz przyniósłby mu światową sławę .
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.