Artur Pacuła Twórca Artur Pacuła - autor powieści samochodzikowych
Pomógł: 8 razy Dołączył: 01 Kwi 2016 Posty: 606 Skąd: War
Wysłany: 2019-03-28, 17:24:47
Nawiązując jeszcze do "Ciemnoniebieskiego świata" warto przypomnieć, że Czesi nakręcili jeszcze film "Tobruk" pokazujący ich zołnierzy w czasie walk w Afryce. Podobno słaby, ale był sukcesem kasowym. Umieją to robić.
Osobiście jestem wielbicielem kina czeskiego, choć ostatnio jakość mocno spadła. Kręcą prymitywne romatyczne komedie (skąd my to znamy). Na uwagę zasługuje reżyser Jan Hrebejk. Film "Palisky" (czyli łyżeczki od plastikowej łyżeczki - bohatreki jednej sceny w filmie) u nas pojawił się pod mylącym tytułem "Pod jednym dachem" (mylącym, bo był serial o tym tytule). To jest coś nieprawdopodobnie niebywałego. Cudo!
nastrojowa, poetycka, prosta i swojska ,,SIEKIEREZADA,, - pewnie wszyscy już ją widzieli i znają, ale to film, do którego warto wrócić
Ciekaw jestem Waszych opinii, bo to jeden z moich ukochanych filmów - bajkowe połączenie poetyckiego nastroju, z prymitywizmem i surowością życia drwali , czyli Stachura w najlepszym wydaniu.
Euterpe z Erato pijące bimber na wyrębie.
Oj tak, to również jeden z moich ulubionych filmów.
"Siekierezada" jest genialna. Nie ma słabych stron. Zawsze oglądam z podziwem od pierwszej do ostatniej minuty. Miałabym duży problem, gdybym miała wybrać, które sceny lubię najbardziej.
Pomogła: 169 razy Wiek: 52 Dołączyła: 05 Kwi 2013 Posty: 32587 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2019-03-28, 23:45:53
Nietajenko napisał/a:
Kustosz napisał/a:
Mam też "Butelki zwrotne", film z zupełnie innej bajki, który ma w sobie to specyficzne ciepełko czechosłowackich produkcji, które pamiętam z czasów dziecięcych.
To jeden z najpiękniejszych filmów jakie widziałem.
Butelki faktycznie dobre. Sveraka widziałam jeszcze Jazdę, ale gorsza była.
Pomógł: 125 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 14104 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2019-03-29, 11:01:00
Również uważam, że scenariusz, który przypuszczalnie głównie jest dziełem jego ojca, jest nieco słaby, bo wydarzenia nie są ani wystarczająco dramatyczne, ani szczególnie zabawne, ale wszystkim innym jestem zachwycony: aktorami, kulisami, szczególnie zaś kunsztem reżysera. Inscenizuje z mistrzowskim wyczuciem i elegancją, pod tym względem postawiłbym go w jednym rzędzie z Polanskim i Kubrickiem.
Artur Pacuła Twórca Artur Pacuła - autor powieści samochodzikowych
Pomógł: 8 razy Dołączył: 01 Kwi 2016 Posty: 606 Skąd: War
Dawno temu. Na studiach zorganizowałem przegląd filmu czeskiego. To była wspaniała zabawa.
Pokazaliśmy wtedy film stylizowany na dokument o zapoznanym wynalazcy, który stworzył człowieka z drewna. Takiego robota, ale był wyrzeźbiony z drewna. Opowieść byłą prowadzona, jak w Zeligu Allena. Choć historia żywcem, jak Pinokio. Tylko w pewnym momencie okazało się, że tym robotem z drewna jest Karel Gott, który wyrwał się na wolność. :-) Nie mogę przypomnieć sobie tytułu.
Pomogła: 169 razy Wiek: 52 Dołączyła: 05 Kwi 2013 Posty: 32587 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2019-03-30, 23:25:25
Artur Pacuła napisał/a:
Pokazaliśmy wtedy film stylizowany na dokument o zapoznanym wynalazcy, który stworzył człowieka z drewna. Takiego robota, ale był wyrzeźbiony z drewna. Opowieść byłą prowadzona, jak w Zeligu Allena. Choć historia żywcem, jak Pinokio. Tylko w pewnym momencie okazało się, że tym robotem z drewna jest Karel Gott, który wyrwał się na wolność. :-) Nie mogę przypomnieć sobie tytułu.
A tego ja z kolei nie kojarzę. Na pewno bym zapamiętała, bo - sądząc po opisie - dość psychodeliczny film.
Z czeskich filmów mogę za to jeszcze polecić Guzikowców.
_________________ Drużyna 5
Kustosz [Usunięty]
Wysłany: 2019-04-04, 16:50:16
Przeczytałem właśnie "Tetkę - Wspomnienia o Teresie Tuszyńskiej" Mirosława J. Nowika więc jeszcze taka dygresja na temat "Do widzenia do jutra".
Z24 napisał/a:
Teatrzyk w filmie był jak najbardziej autentyczny, nazywał się "Bim-Bom"
Wowo Bielicki: Ze scenariusza wynikało, że historia dzieje się w Teatrzyku Rąk. To mylone było z Bim-Bomem. Teatrzyk rąk nazywał się Co To, a stworzył go jeden z moich kolegów na rzeźbie, na akademii, świętej pamięci Romek Freyer. Współpracowałem z nim. Właśnie ten teatrzyk jest podmiotem teatralnym Do widzenia do jutra.
Z24 napisał/a:
(...) Za mało wiem żebym miał się wypowiadać, czy film był jakąś naśladownictwem Francuzów. Jedno jest pewne: jest to film straszliwie tutejszy i obawiam się, że trudno w całości dostępny dla cudzoziemców.
Wowo Bielicki: Ten film gonił za mną wszędzie. Wszędzie był wielokrotnie puszczany. To był film uwielbiany przez młodych ludzi z całego świata, naprawdę wszystkich narodowości. Gdzie ten film nie był... Zawsze doskonale rozumiany, doskonale odbierany.
Artur Pacuła Twórca Artur Pacuła - autor powieści samochodzikowych
Pomógł: 8 razy Dołączył: 01 Kwi 2016 Posty: 606 Skąd: War
Wysłany: 2019-04-06, 13:25:48
Wowax napisał/a:
Dla wszystkich kinomanów Forumowych:
Ponawiam i uściślam przemyconą już wcześniej informację:
Dziś na TVP Kultura o godzinie 20.20 ,,Boso po ściernisku,, Jan Svěráka z 2017
W końcu udało mi się odtworzyć ten film. Nagrałem go wtedy.
Okazało się, że warto było. Bardzo dobry film i żal, że nasi „nie naśladują zagranicznych”. Ma wspaniały urok czeskiego kina. Piękne zdjęcia, ładna historia, dziejąca się powoli, ale bez nudy. Wiele drobnych wątków wpasowanych w całość.
W moim rankingu filmów Sveraka nie wejdzie do TOP3, ale nie zmienia to faktu, że podobał mi się bardzo.
Wybrałem się wczoraj na ten film, mimo że książki Kapuścińskiego nie czytałem - ani tej, ani żadnej innej -, ale jego sława oczywiście nie uszła mojej uwagi. Nie oczekiwałem wiele, więc byłem przyjemnie zaskoczony, gdy film od pierwszej dosłownie sceny wciągnął mnie po uszy i trzymał w błogim zachwycie aż do końcowych napisów. "Jeszcze dzień życia" nie jest prostolinijnym filmem animacyjnym bo zawiera również fragmenty nieprzetworzonego materiału dokumentalnego, co ogólnie uważam za kiepski pomysł, w tym jednak wypadku działa doskonale! To, że protagoniści filmu nagle przeistaczają się w realne postacie (niektórzy z nich nadal żyją, inni zostali uwiecznieni przez Kapuścińskiego lub jego kolegów na taśmie filmowej
jak Carlota, jedna z tragicznych bohaterek filmu) jest w tym kontekście genialnym posunięciem. Podobnie dobrze funkcjonują sekwencje hiperrealistyczne - sny, wizje, koszmary pokazujące rozterki i przemęczenie głównego bohatera. Te sceny oczywiście są znowu animowane.
Co do treści filmu to, nie znając książki, mogę tylko powiedzieć, że jest stosunkowo ciekawa: Angola, wojna domowa, samobójcza misja polskiego reportera, i “confusão”, kluczowe słowo, którym “Ricardo” często się posługuje, bo tak trafnie opisujące sytuację panującą w Luandzie i całej Angoli. Czytałem inne opinie, że niby film książce nie dorównuje, mi tam jednak niczego nie brakowało, bo jest i interesujący bohater, odważny i idealistyczny, wręcz romantyczny, jest jasno określona misja (odnaleźć człowieka widmo strzegącego ostatniego bastionu MPLA, czyli Ludowego Ruchu Wyzwolenia Angoli na południu), są poruszone ważne konflikty jak rola dziennikarza obserwującego działania wojenne w obcym kraju, są również liczne nawiązania do Polski (przykładowo sceny na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie studenci wykładowcę Kapuścińskiego przyciskają do muru kłopotliwymi pytaniami), i dużo, dużo “confusão”.
Myślę, że w pamięci pozostanie mi ów bardzo udany montaż realnych i animowanych fragmentów, surrealistyczne sceny, które bez zapowiedzi wkradają się w ciąg akcji, tak jak to właśnie często bywa, gdy będąc u kresu wyczerpania nasz umysł zaczyna płatać nam różne figle, i oczywiście “Ricardo”, który tak mocno wrył się w pamięć tych, którzy wtedy mieli z nim do czynienia.
To był pierwszy film Jarmuscha, który miałem okazję obejrzeć i do dziś pozostał moim ulubionym. Pamiętam, leciał wtedy w telewizji w trzecim programie gdzieś około północy. Byłem jeszcze młodzikiem i zacząłem oglądać go tak jednym okiem, ale już po chwili wciągnął mnie całkowicie, a gdy się skończył byłem zdruzgotany z zachwytu. Reżyserowi udało się stworzyć nowy filmowy język i wysmakowaną estetykę: każda scena to jedno tylko ujęcie, potem ekran przechodzi w czerń na 4 sekundy, i tak w kółko. To nadaje filmowi spokój i rytm.
Młody bezrobotny aktor Tom DiCillo był akurat w pracy, zarabiając na życie remontując komuś w Nowym Jorku mieszkanie, gdy w radiu usłyszał wiadomość, że film “Inaczej niż w raju” w Cannes nagrodzony został Złotą Kamerą. Szczęka mu opadła. Wodząc wzrokiem po ścianach straszących pozrywaną połowicznie tapetą i wiadrach z farbą, powiedział sobie: “Co do diaska ja tu właściwie robię?!” Tom nie tylko miał małą rolę w tym filmie, był również jako operator filmowy odpowiedzialny za sentencjonalne zdjęcia, które w dużym stopniu przyczyniły się do wielkiego sukcesu filmu, który w międzyczasie należy do filmów stojących pod opieką National Film Registry, bo budujących dziedzictwo kulturalne Stanów Zjednoczonych.
Tom DiCillo został potem doskonałym reżyserem, którego filmy bardzo cenię, ale nie o nim trzeba wspominać w związku z “Inaczej niż w raju”, lecz głównie o Jarmuschu oczywiście.
Jim Jarmusch był jeszcze studentem filmowym, gdy otrzymał szansę do współpracy z Wimem Wendersem nad jego filmem “Film Nicka (Lightning Over Water)”. Bohaterem tego pół-dokumentalnego filmu był słynny reżyser Nicholas Ray, który umierał na raka. Ray był również profesorem we filmówce, do której uczęszczał Jarmusch, tak więc ta współpraca doszła do skutku.
Wenders i Jarmusch widać polubili się, bo gdy dwa lata później Wim ukończył “Stan rzeczy”, podarował Amerykaninowi taśmę filmową, której nie zużył. (Zabawny szczegół: w “Stanie rzeczy” brak taśmy filmowej prowadzi najpierw do artystycznej, a potem realnej katastrofy ze śmiertelnymi konsekwencjami).
Jim Jarmusch zrobił z tego podarunku dobry użytek, a jego niemiecki producent (kontakt do którego zapewne i tym razem zawdzięczał Wendersowi) zadbał o to, by telewizja niemiecka dorzuciła kilkadziesiąt tysięcy dolarów do produkcji: tu mamy wyjaśnienie, dlaczego mogłem obejrzeć ten film w telewizji na kilka tygodni przed jego właściwą premierą w Cannes.
“Inaczej niż w raju” to czysta magia filmowa, kulisy, aktorzy, muzyka, wszystko jest takie stylowe i cool. Nie ma wielkich uczuć, namiętności, nagości, przemocy, jest tylko trójka niezwykle ciekawych, prawdziwych ludzi trwoniących w bardzo oryginalny sposób swój czas. Jedni powiedzą: nuda, inni będą zachwyceni. Film nawiasem mówiąc jest bardzo wesoły, można śmiało nazwać go komedią.
Willie i Eddie przyjechali z Nowego Yorku do Cleveland, by odwiedzić kuzynkę Williego Ewę. Z tyłu w roli statysty jedzącego hot-doga widzimy reżysera Jima Jarmuscha.
ale przypuszczam, że poświęcił je dla roli, prawdopodobnie w filmie Polańskiego J’accuse, w którym gra kapitana Alfreda Dreyfusa. Film ukaże się w kinach 20 listopada tego roku.
Największa zagadka polskiego show-biznesu rozwiązana. Niebywałe losy Iny Benity
Miała zginąć iście filmową śmiercią. W sierpniu 1944 r., kiedy próbowała przedostać się kanałami do Śródmieścia, ale Ina Benita przeżyła. Uciekła z kraju, dwukrotnie wychodziła za mąż – w tym raz w Casablance. Latami zacierała za sobą ślady. O jej przeszłości nie wiedział nikt. Nawet jej nowa rodzina.
Niestety scenariusze obu filmów są tylko takie sobie, trudno powiedzieć, czy któryś z nich jest może ciut lepszy. Pod każdym innym względem jednak film polski bije angielski na głowę. Ten drugi to dzieło jakiegoś “fachowca” od serii telewizyjnych, nakręcony szybko, tanio i niestarannie, odpowiednio widz wzdryga się co chwila przy każdym kolejnym dowodzie niechlujstwa reżysera i jego zupełnie niekompetentnego montażysty. W wypadku filmu Denisa Delića jest to na szczęście zupełnie inaczej, reżyser i jego ekipa stanęli na głowie by zrobić dobry film, ich zapał i talent odczuwalny jest od pierwszej do ostatniej minuty filmu. Podobał mi się pod każdym względem, pomijając scenariusz: piękne zdjęcia (za nie odpowiedzialny: Waldemar Szmidt), doskonały montaż, dobre tempo, no i last but not least przekonująca gra wszystkich aktorów, z wyszczególnieniem tych angielskich. Wśród polskich zabłysnął przede wszystkim Piotr Adamczyk w roli Witolda Urbanowicza - nie zdziwiłbym się, gdybym zobaczył go niebawem w jakichś internacjonalnych produkcjach, bo świetnie mówi po angielsku.
Główna pochwała jednak należy się Denisowi Delićowi, który wyreżyserował film starannie i bez jakichkolwiek potknięć, gra aktorów, mimika, gestyka, dialogi, wszystko jest na medal, może dlatego, bo unikał fałszywego patosu jak diabeł święconej wody. Owszem, i w jego filmie raz czy dwa słyszymy gromkie “Tally-ho!” i sekretny język pilotów typu “Sundial, Apany here. Roger that. Out”, jednak wszystko to wmawiane jest bez przesadnej emfazy, naturalnie i realistycznie. Gdy Urbanowicz na przykład przechodzi do ataku na wroga i oznajmia “This one's mine…”, nie czyni tego z okrzykiem, lecz głosem cichym i jak gdyby śpiewnym, a przez to tym bardziej złowieszczym.
Bardzo fajny film, który moim zdaniem “303. Bitwę o Anglię” bije pięć do zera!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.