Cieszę się, że moja misja spotkała się z pozytywnym oddźwiękiem drodzy Tomaszu i Szara Sowo.
Ja jej nie pamiętam z czasów dzieciństwa, ale wiem jaką radość sprawia ponowne odkrycie ksiażki sprzed lat. Dwa tytuły chodzą mi od dawna po głowie i niestety nie mogę skojarzyć, co ja 30 lat temu czytałem...
Ta książka miała chyba tylko jedno wydanie, innych nie widziałem. Na allegro jest 16 egzemplarzy. Zachęcam
Już zakupiłem Teraz pozostaje tylko czekać...
Berta von S. Administratorka Wspomagająca nienackofanka
Pomogła: 138 razy Wiek: 49 Dołączyła: 05 Kwi 2013 Posty: 30764 Skąd: Warszawa
Pomógł: 102 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 12925 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2015-08-02, 07:46:08
Protoavis napisał/a:
Okładka pierwszej książki była biała? Prawdopodobnie twarda (nie koniecznie) zbliżona do kwadratowej (chyba) Na okładce prawdopodobnie drzewka, namioty (może czerwone?) Być może były też rysunki jakichś dzieciaków? Okładka raczej była opracowana dość skromnie graficznie. Książka opowiadała prawdopodobnie o przygodach dzieci w lesie? Na wakacjach? Bardzo mi się podobała.
Tak, to będzie trudne, skoro nic z treści nie pamiętasz, tylko grafikę. Trudne jest i wtedy, jeśli coś pamiętasz, jak wiemy.
Moja metoda w takich wypadkach wygląda tak: medytuję w stanie totalnego odprężenia na ten temat, przy czym poszukiwana rzecz - tu książka - jest niejako moją (bezdźwięczną) mantrą. Nie na siłę, tylko bardzo biernie pozwalam mózgowi robić dowolne skojarzenia, aż, gdy ma się szczęście, dalsze strzępki wspomnień przekroczą granicę z pasywnej do aktywnej pamięci. Najlepiej działa to w tych paru chwilach, gdy człowiek zasypia.
W ten sposób odnalazłem raz - mój największy sukces - pewien artykuł, którego autora i tytuł zapomniałem. Zasypiałem. Nagle wyskoczyłem z łóżka, pobiegłem to jednej ze stert czasopism, wyszukałem odpowiedni numer - i tam też był, artykuł o Haroldzie Pinterze.
Jeśli więc dotychczas posługiwałeś się przy rozwiązaniu Twojego problemu siłami wyłącznie racjonalnymi, Protoavisie, to zmień dla odmiany tok postępowania i daj szansę metodzie wolnych skojarzeń.
Pomógł: 42 razy Dołączył: 13 Sty 2013 Posty: 6801 Skąd: PRL
Wysłany: 2015-08-02, 12:27:46
Niestety Johnie, treść pamiętam bardzo słabo, natomiast doskonale przypominam sobie okoliczności w jakich czytałem książkę. Piękny słoneczny dzień, szedłem z ksiażką obok domu sąsiada, przy którym rósł krzak agrestu
To powieść dla bardzo małych dzieci chyba musiała być, chyba jeszcze do szkoły wtedy nie chodziłem. Chciałbym ją odnaleźć, bo to chyba była jedna z pierwszych samodzielnie przeczytanych przeze mnie książek. Tę drugą o Indianinie będzie chyba łatwiej i kiedyś na nią trafię.
Dziś są bardzo podobne okoliczności przyrody, może zastosuję się do Twojej metody. Tylko miejsce będzie już niestety inne. Przejeżdżałem nie tak dawno obok mojego dawnego domu. Sąsiedzi nie żyją. Po krzaku agrestu i rozłożystym orzechu nie ma śladu...
Pomógł: 102 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 12925 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2015-08-09, 09:18:20
Mirosław Malcharek - Jeniec Koralowej Wyspy
“Jeniec koralowej wyspy” (rok wydania prawdopodobnie 1968) to pierwsza część trylogii Mirosława Malcharka opisującej przeżycia oraz niezwykłą przyjaźń narratora tych książek, bezimiennego mężczyzny w nieokreślonym wieku, oraz dwóch chłopców, Piotrka i Sławka. Kto już zna “Szeryfa z malinowego wzgórza”, którego kulisą są Bieszczady lub “Szypra wielorybowego szkunera” - tam trójkę protagonistów spotykamy na pokładzie tratwy płynącej w dół Wisły, ten dowie się tu, w jakich okolicznościach trio warszawiaków się zapoznało i jaki przebieg miała ich pierwsza przygoda.
Narrator jest na urlopie wędkarskim nad dość sporym, niemniej w owych czasach przez turystów jeszcze nie zatłoczonym mazurskim jeziorem (moim zdaniem jest to jezioro Kisajno), gdy pewnego dnia dociera do niego poczta butelkowa z takim oto tekstem:
“Koralowy Ostrów, 10 sierpnia 62 r.
Jest nas dwóch Robinsonów, bo żaden z nas nie chce zostać Piętaszkiem. Mamy razem dwadzieścia pięć lat, drewnianego psa i mieszkamy na bezludnej wyspie. Wyspie nadajemy nazwę “Koralowy Ostów”. Zostaniemy tutaj tak długo, jak nam się będzie podobało. Łowimy ryby, opalamy się, pływamy i mieszkamy w szałasie. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebujemy.
Niech żyje Koralowy Ostrów!
Dwaj zadowolenie Robinsonowie.”
Zaintrygowany takim entuzjastycznym oświadczeniem i domyślając się, na której z wysp nieznajomi chłopacy odnaleźli swój Shangri-La, wsiada do “Batorego”, swojego składanego kajaka, by złożyć im sąsiedzką wizytę. Niefortunny pomysł, mogło by się wydawać, gdyż uzbrojeni w łuki Robinsonowie biorą go do niewoli - staje się tytułowym jeńcem.
Przytoczę parę fragmentów dialogów z tej sceny, gdyż wydają mi się typowe dla całej trylogii, ich figlarny, łobuzerski ton, z tego między innymi żyją te książki:
“To będzie wspaniały niewolnik, popatrz, jak on jest zbudowany.”
“I na pewno silny.”
“Ma pirogę, która nam się przyda.”
“I jest łysy… będzie nam świecił w nocy.”
“Nie kpij z niewolnika… Wiesz, co powiadali starożytni Rzymianie? “Pokaż mi swojego niewolnika, a powiem ci, kim jesteś…”
(…)
“Umknął! Ale miał parę! Widziałeś?”
“Ale wyścigowca straciliśmy.”
“Może to i dobrze, właściwie to nie mielibyśmy czym go żywić.”
“Tak, wyścigowiec musi dużo jeść.”
Chłopcy są bardzo twórczy w takich bezcelowych rozważaniach, nie ma ich końca.
Z “niewolnika” robi się szybko ich kumpel, po trochu też nauczyciel, szczególnie jeśli chodzi o wyższy stopień wędkarskiego wtajemniczenia. Wzajemnie spędzają resztę lata. Połowy są obfite, i niemal codziennie robią zaskakujące odkrycia obserwując otaczającą ich nienaruszoną, mogło by się wydawać, mazurską przyrodę. Czy to płotka, która najwyraźniej dla zabawy wielokrotnie tam i z powrotem przeskakuje poprzez ten sam kawałek trzcinki leżącej na powierzchni wody, czy stary szczupak, który wiele lat żył z kulą karabinową w swoim ciele, czytelnik ma wrażenie, że nie są to wymysły autora, lecz spostrzeżenia kiedyś przez niego zaobserwowane.
Formy towarzyskie są luźnie, starszy przybysz traktowany jest jako rówieśnik, nie ma więc sztywnego “proszę Pana”, jak np. pomiędzy harcerzami a Panem Samochodzikiem, lecz raczej coś w tym rodzaju: “A ty, Piętaszku, widziałeś to kiedy?” “Gdybyś się przed wiekami, a więc w młodości, poświęcił naukom a nie chodził na wagary…” “Wypraszam sobie! - zakrzyknąłem.”
Oczywiście i w tej książce nie obeszło się bez odnalezienia obowiązkowego “skarbu” - jakiejś kasy polowej z zatopionego niemieckiego myśliwca.
Jako że książka gloryfikuje jednak podniosłe wartości życiowe, więc, konsekwentnie, ten materialistyczna motyw prowadzi donikąd - odpowiedni rozdział kończy się zatem tak: “Cała skrzynia pełna była jasnych, okrągłych monet. - Skarb! - zakrzyknęliśmy i puściliśmy się w radosny, dziki taniec…”, a następny zaczyna tak: “Trzeba się przyznać: “skarb” znaleziony na dnie jeziora okazał się prawie bezwartościowym złomem.”
Próba spieniężenia tegoż złomu daje początek wspaniałej scenie “więziennej”, w której narrator siedzi w centrum Giżycka w kiciu, będąc zaopatrywany poprzez zakratowane okno papierosami i serdelkami, co rzecz jasna nie w smak jest dyżurnemu sierżantowi milicji: “A wy, obywatelu, pamiętajcie, tutaj nie dom wczasowy, tu wyglądać nie możne, ani gadać z przechodniami.” Te urocze więzienie przypomina mi jakoś te z wyśmienitego westernu “Popierajcie swego szeryfa”.
Końcowa część “Jeńca koralowej wyspy” jest doskonała - wielodniowa przeprawa do “cywilizacji”, czyli do Węgorzewa. Piętaszek płynie swoim “Batorym”, Piotrek i Sławek zaś tratwą z sitowia, którą sami zaraz na początku swojego pobytu na wyspie skonstruowali. Dochodzi jeszcze do potyczki z załogą jachtu, która przywłaszczyła sobie pozostawiony na wyspie totem dziękczynny, i którego odzyskanie stanowi ich ostatnią wakacyjną przygodę.
Jest również jeszcze epilog. Narrator opuszcza jakiś czas później swoje miejsce pracy na Marszałkowskiej, i nagle słyszy “Siemasz, Piętaszku.” Stoją przed nim chłopcy, w szkolnych mundurkach, z tarczami na rękawach - nikt z otaczających ich mieszczuchów nie ma zielonego pojęcia, jakie niezwykłe wspomnienia ta trójka dzieli… I że w nadchodzącej zimie będą planować następną wspólną wyprawę, tym razem w Bieszczady.
Gdyby Mirosław Malcharek zapragnął ująć przesłanie swojej trylogii w podniosłe słowa w stylu “Nie trzeba szukać przygody. Nie znajdzie się jej, choćby pojechało się aż na koniec świata…”, wypowiedź taka wypadłaby zapewne diametralnie inaczej: Przygodę należy jak najbardziej szukać, aż na końcu świata, jeśli konieczne. Prawdziwej przygody nie znajdziesz bowiem ani na obozie harcerskim, ani na koloniach z rówieśnikami. Wielką przygodę - nietuzinkową, niezapomnianą, kształcącą charakter - a tylko te interesują nasze trio - trzeba szukać z dala od wydeptanych szlaków, tam, gdzie innym wydaje się to zbyt kłopotliwe. Nie przyjdzie ona ani do ludzi wygodnych, ani pozbawionych fantazji. By ją przywabić, trzeba mieć odwagę, trzeba również być gotowy do poświęceń - chłopcy mogliby np. rozbić namiot, wolą jednak “stylowo” nocować w nieco błotnistym (szczególnie po deszczu) wykrocie pod korzeniami obalonego drzewa.
Ludzie tego pokroju są rzadcy, dlatego tak chętnie czytamy lub oglądamy filmy o nich, o ich osiągnięciach na Antarktydzie, Syberii, na bezkresach oceanów. Bo dokładnie tam widzę Piotrka i Sławka jakieś dziesięć lat później. A że są tak rzadcy, ich ścieżki krzyżują się niezbyt często. Gdy się to jednak zdarzy - jak w tym wypadku -, różnica wieku, która ich dzieli, nie gra aż tak znaczącej roli, łącząca ich pasja jest siłą o wiele większą. Narrator jest, aczkolwiek dorosłym mężczyzną, kimś, kto zachował sobie część swoich chłopięcych marzeń i instynktów. Piotrek i Sławek zaś są jak na ich wiek już dość dorośli, samodzielni i niesłychanie odważni. Mają również wysoko rozwinięty sens społecznej odpowiedzialności - pozostałości po swoim obozie nie tylko spalają i zakopują, całemu terenowi przywracają również jego pierwotny stan. Przypominam, że jeszcze dziesięć lat później, w “Złotej Rękawicy”, Tomasz skarży się na turystów brodzących po kostki we własnych śmieciach.
Muszę się przyznać, że nie jestem w stanie zupełnie obiektywnie ocenić twórczość Mirosława Malcharka, gdyż był mi w pierwszych latach podstawówki, w moich pre-samochodzikowych latach, ulubionym autorem, szczególnie “Szyper wielorybowego szkunera” był wtedy moją kultową lekturą.
Autor jeszcze żyje. Jak ciekawym jest człowiekiem można się przekonać tu:
Pomógł: 47 razy Wiek: 58 Dołączył: 01 Gru 2012 Posty: 9664 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2015-08-09, 12:32:57
W ogóle nie kojarzę autora ani twórczości. W każdym razie przedstawia się to sympatycznie.
Jezioro Kisajno rzeczywiście obfituje w wyspy, ale ponieważ leży praktycznie na zapleczu Giżycka, to nawet wtedy trudno sobie je wyobrazić jako raczej puste. Ja nad Kisajnem koczowałem w 81 r. i wędkarzy to tam było od groma. Podejrzewam, że więcej niż na Niegocinie, który miał fatalną opinię ze względu na zanieczyszczenia. Żeglarzy nie bardzo pamiętam.
_________________ Z 24
Ostatnio zmieniony przez Michal_bn 2015-08-10, 14:56, w całości zmieniany 1 raz
Pomógł: 42 razy Dołączył: 13 Sty 2013 Posty: 6801 Skąd: PRL
Wysłany: 2015-08-09, 12:51:54
Ja też nie przypominam sobie autora, choć ten drugi tytuł “Szeryf z malinowego wzgórza” wydaje mi się znajomy. Z Twojego opisu Johnie wynika, że klimat powieści jest zbliżony nieco do ksiażki "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej?
Pomógł: 102 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 12925 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2015-08-09, 17:12:41
Protoavis napisał/a:
Ja też nie przypominam sobie autora, choć ten drugi tytuł “Szeryf z malinowego wzgórza” wydaje mi się znajomy. Z Twojego opisu Johnie wynika, że klimat powieści jest zbliżony nieco do ksiażki "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej?
Znam książkę Ireny Jurgielewiczowej, Protoavisie, mam jej treść chyba dość dobrze w pamięci (takiej książki się nie zapomina, prawda?), i zastanowiłem się, czy nie istnieją podobieństwa z “Jeńcem”, ale raczej nie (może tylko te, że dzieci odnajdują Zdenka na “ich” wyspie). Mimo pozorów, obie książki mają jednak zupełnie inny klimat. “Ten obcy” jest dziełem sześćdziesięcioletniej pisarki, psychologiczno-przygodowym, dość smutnym jednak, na szczęście z happy endem.
“Jeniec koralowej wyspy” pozbawiony jest tego rodzaju konfliktów. Napisany przez 35-latka pod koniec lat 60-tych (“summer of love” itd. ), książka celebruje radość życia, indywidualizm, i to dość bezkompromisowo, czyli bez dalszych typowych domieszek.
Kto wie, może zbyt bezkompromisowo, i to dlatego książki Malcharka po 1973 nie doczekały się już wznowienia?
Z24 napisał/a:
Jezioro Kisajno rzeczywiście obfituje w wyspy, ale ponieważ leży praktycznie na zapleczu Giżycka, to nawet wtedy trudno sobie je wyobrazić jako raczej puste. Ja nad Kisajnem koczowałem w 81 r. i wędkarzy to tam było od groma.
W scenie z więzieniem bohaterowie w mig docierają do Giżycka, a więc wyspa musiała być na pewno niedaleko, Zecie. Zapewne autor, pragnąc ewokować odpowiednią atmosferę odseparowania od cywilizacji, przemilczał jednego lub innego turystę będącego na pewno w zasięgu wzroku.
Rólka napisał/a:
Johnie Dee, pięknie zareklamowałeś jedną z moich ulubionych książek !!!
Pomógł: 42 razy Dołączył: 13 Sty 2013 Posty: 6801 Skąd: PRL
Wysłany: 2015-08-09, 17:26:07
John Dee napisał/a:
mam jej treść chyba dość dobrze w pamięci (takiej książki się nie zapomina, prawda?
Prawda Johnie, tym bardziej, że za moich czasów "Ten obcy" był (fajną) lekturą szkolną.
Fajnie, że wątek odżył i można jeszcze odkryć książki, jakie pominęliśmy 30 lat temu.
Johnie Dee uprzedziłeś mnie. Mam tę książkę i miałem zamiar ją tu zaprezentować, bo faktycznie fajnie się ją czyta. Klimacik jest. Przypomina Pana Samochodzika.
_________________ Zawsze warto być człowiekiem, choć tak łatwo zejść na psy.
Ostatnio zmieniony przez Szara Sowa 2015-08-10, 18:33, w całości zmieniany 1 raz
Pomógł: 102 razy Dołączył: 06 Wrz 2014 Posty: 12925 Skąd: Niemcy
Wysłany: 2015-08-10, 20:42:08
Kapitan Jack napisał/a:
Johnie Dee uprzedziłeś mnie. Mam tę książkę i miałem zamiar ją tu zaprezentować, bo faktycznie fajnie się ją czyta. Klimacik jest. Przypomina Pana Samochodzika.
Zgadzam się, Kapitanie, przypomina do pewnego stopnia. Brak oczywiście jakichkolwiek zagadek historycznych, za to inne elementy są bardzo podobne: tu i tam narratorem jest dorosły mężczyzna, którego nazwiska nie znamy, u jego boku młodzież - czasami podporządkowana, czasami nieco rozbrykana… Typowe samochodzikowe kulisy (kurs tratwy w “Szyper wielorybowego szkunera” odpowiada niemal 1:1 trasie wehikułu z WZ ), podobny styl pisarski, humor też bardzo podobny. Rozdziały mają tytuły - tzn. jeden tytuł...
A tak, ochrona środowiska leży bohaterom w obu książkach bardzo na sercu.
Książkę czyta się bardzo dobrze! Na pewno warto ją przeczytać!
Jednak jak dla mnie narracja jest za bardzo chaotyczna. Jeszcze bardziej niż u Putramenta.
Plusy są takie że można się wręcz z niej uczyć żeglarstwa.
Minus to moim zdaniem wręcz nieprawdopodone nagromadzenie różnych nie tyle przygód co wręcz ekstremalnych sytuacji: kradzieże, napady, burze, deszcze, ucieczki, dalekie piesze wyprawy itp.
Ale młodzieży (także tej starszej) może się to podobać.
Czy Andrzej Gruda wydał tylko 2 książki?
Protoavis napisał/a:
Warto sięgnąć po tę zupełnie zapomnianą dziś powieść, mimo że do poziomu „Wakacji” trochę jej brakuje. Utwór jest sprawnie napisany, niestety brak w nim akcentów humorystycznych.
Ostatnio zmieniony przez Szara Sowa 2015-09-04, 19:48, w całości zmieniany 3 razy
Pierre Tendron Forumowy Badacz Naukowy Forumowicz nr 1000!
Pomógł: 7 razy Dołączył: 09 Cze 2014 Posty: 5615
Wysłany: 2015-09-11, 00:18:49
Przypomnieliście mi tym tematem książkę przeczytaną wiele, wiele lat temu, której akcja wprawdzie nie rozgrywa się nad jeziorami, ale też nad wodą - nad Zatoką Gdańską.
Pamiętam tytuł – „Skarby zatoki” (autora musiałem już sprawdzić – to Kazimierz Radowicz), okładkę – twarz płetwonurka w masce na zielonym tle, oraz zarys fabuły: akcja rozpoczyna się w Wielkopolsce (dokładnie chyba w Śremie), gdzie główny bohater (licealista?) zapisuje się do szkolnego klubu płetwonurków. Po tym wstępie akcja książki przenosi się nad Zatokę Gdańską (a właściwie chyba nad Zatokę Pucką), gdzie odbywa się letni obóz wspomnianego klubu płetwonurków, podczas którego jego uczestnicy odkrywają wrak starego okrętu. Pamiętam jeszcze, że autor w pewnym momencie zastosował retrospekcję przenosząc czytelnika na pokład wspomnianego okrętu na krótko przed jego zatonięciem.
Niestety, wydaje mi się, że książka ta nie wywarła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, bo wtedy zapewne pamiętałbym ją dokładniej...
Ale może się mylę? Być może ktoś czytał, więcej pamięta i może więcej powiedzieć na jej temat, ewentualnie nawet polecić?
Pomógł: 42 razy Dołączył: 13 Sty 2013 Posty: 6801 Skąd: PRL
Wysłany: 2015-09-11, 10:35:28
John Dee napisał/a:
Komentarze w sieci jak “znośna książka”, “archaiczny styl narracji”, “nachalna propaganda” odstraszyły mnie dotychczas od jej lektury…
Cżęściowo podzielam te komentarze. Książka taka sobie, wrażenia nie robi, nie zapada w pamięć.
"Historia licealisty Marka, który z przeciętnego ucznia przeistacza się w prymusa. A wszystko po to aby zostać przyjętym do szkolnego klubu płetwonurków. Kiedy osiąga swój cel, wyrusza wraz z kolegami nad morze. Chłopcy ćwiczą nurkowanie, a po kilku dniach Marek dokonuje pod wodą sensacyjnego odkrycia." (cytat własny)
Pomógł: 42 razy Dołączył: 13 Sty 2013 Posty: 6801 Skąd: PRL
Wysłany: 2017-07-27, 17:41:36
Tadeusz Stępowski "Było to wczoraj" (LSW, 1966 r.)
Bohaterami powieści są: kilkunastoletni chłopiec oraz żydowska dziewczynka. Akcja toczy się na przełomie 1944-1945 r. w ostatnim okresie okupacji. Autor wiele miejsca poświęca problemom Warmii i Mazur, losom ludności tego regionu. Powieść napisana przystępnie, ale ze względu na skomplikowaną akcję i tragizm wydarzeń dostępna dla starszych czytelników.
Źródło: "Literatura dla dzieci i młodzieży 1945-1970. Katalog", Warszawa 1974.
Pomógł: 42 razy Dołączył: 13 Sty 2013 Posty: 6801 Skąd: PRL
Wysłany: 2018-08-03, 19:48:33
W latach 1957-1958 ukazywał się tygodnik dla młodzieży „Przygoda”. Zamieszczano w nim opowiadania o tematyce przygodowej oraz komiksy polskich twórców. Ukazało się 98 numerów tego pisma.
Komiks stanowi poszerzoną wersję komiksu wydrukowanego rok wcześniej w „Świecie Młodych” pt. „Tajemnica wyspy na jeziorze”, tam z rysunkami Jerzego Karcza.
Piątka chłopców zamierzała spędzić wakacje nad jednym z mazurskich jezior. Zbierało się na burzę. Postanowili schronić się w napotkanym szałasie. Ukrywający się tam mężczyzna zaatakował ich i uciekł, gubiąc tajemniczy plan. Chłopcy zatrzymali go, narażając się na napady osobników, próbujących ten plan odzyskać. Gajowy, wujek jednego z chłopców, zaprowadził ich nad jezioro, gdzie rozbili obóz. Na jeziorze była wyspa z ruinami zamku. Nocą chłopcy widzieli światła w ruinach. Postanowili to wyjaśnić. Na zbudowanej tratwie dopłynęli do wyspy. W ruinach znaleźli ślady ich przeszukiwania. W tym czasie ktoś spalił im namiot. Jeden z chłopców – Janek – wyruszył do miasteczka na zakupy. Nie zdążył wrócić przed nocą. Postanowił nocować w przydrożnej szopie. Podsłuchał tam rozmowę trzech poszukiwaczy skarbu w ruinach…
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.