- Niby dlaczego? Zakochałeś się jak Jasio? - Berta pyknęła elektryczną faję sporządzoną czarnoksięskim sposobem ze starego odkurzacza marki „Zelmer”. Barwa twarzy Jasia w tym momencie to już nie była zwykła czerwień – to była kardynalska purpura.
- Co? - Emilia, będąca ciągle myślami przy nieszczęsnym mandacie, półprzytomnie popatrzyła na Jasia, potem na skrywający czarownicę obłok nikotynowej mgły.
- Jasny gwint, Aldonka, zeżarłaś wianki! - okrzyk Nietajenki stał się prawdziwym „Deus ex machina”. Chwilę potrwało, zanim Milady zdołała uspokoić szlochającą Aldonkę a Berta złą jak osa Iwmali.
- No więc, Zet, o co ci chodziło?
- Wydaje mi się, że z powodu pewnych niedokładności, przy ostatniej fotografii naruszyliśmy nieco, jak powiedziałby zapewne mój mistrz i mentor Christobal Hozewicz Junta – sens istnienia niepodzielonego kontinuum czasoprzestrzennego, wskutek czego pewne anomalie nieoczekiwanie nabrały sensu, natomiast pewne zjawiska dotąd normalne, przybrały dziwną, spotęgowaną postać, przy czym wykładnik tego potęgowania wydaje mi się liczbą wprost proporcjonalną do ilości powstałych odchyleń, co jednakowoż należałoby...
- Stop, stop. - Iwmali uniosła ostatnią ocalałą stokrotkę niczym parlamentariusz białą chorągiew. - Jeszcze raz, tylko pomału.
- Myślisz, że jak powie pomału, to zrozumiesz? - Nietajenko wyszczerzył zęby w szyderczym grymasie.
- Jak ci maznę w tę pijacką trąbę, to umrzesz z głodu, zanim ci opuchlizna zejdzie na tyle, żebyś mógł gębę otworzyć.
Przerwy w rzeczowej wymianie informacji zaczynały robić się coraz dłuższe. Po kilku minutach, wypełnionych sprzątaniem potłuczonej zastawy i resztek przygotowywanej przez Nietajenkę klatki dla „Amelii”, Zet podjął wątek, starając się tym razem rzecz wyjaśnić w sposób przystępny dla humanistów.
- Chodzi o to, że zarówno czarna dziura, jak pojawienie się starożytnej kapłanki Izydy...
- Wierzy.. easiowi? - Nietajenko przykładając sobie lód do zbolałej paszczęki próbował uśmiechnąć się na tyle, na ile pozwalały mu opuchnięte wargi. - Yyślił sobie eę laskę, eeby uudzić zaadośc wyy Emiiji...
- Rzeczywiście, co do tej ostatniej aberracji, można by mieć pewne wątpliwości, jako, że widzi ją tylko nasz kolega, jednak załóżmy wstępnie, że owa postać nie jest halucynacją wywołaną nadmiernym spożyciem.
- I co ci wynika z tych założeń?
- Mówiąc prościej, naruszyliśmy stabilność przestrzeni. Klatka dla czarnej dziury jest rozwiązaniem tymczasowym, trzeba nam wypić piwo, któregośmy nawarzyli.
- O, przepraszam. - Aldona zrobiła oburzoną minę – to Berta nawarzyła. A teraz siedzi i kurzy tę swoją faję jak gdyby nigdy nic. Czarownica za dychę. Jak ostatnio robiła te swoje dziady, to też sobie zniknęła, a my się musieliśmy z Cześkiem męczyć. Przestań mnie szarpać łysy wężu, bo mi koszulę podrzesz!
To ostatnie zdanie skierowane było do Emesa, który próbował ją mitygować, delikatnie pociągając za rękaw rzeczonej nocnej bielizny.
- Powinniśmy najpierw zorientować się w rozmiarach poczynionych zniszczeń a potem obmyślić sposób jak zaradzić temu, co się dzieje. Ostatnią rzeczą do zaplanowania jest naprawienie powstałych szkód.
- Twierdzisz, że proces zniszczenia postępuje? - Robinoux poskrobał się po resztkach fryzury.
- Pewien nie jestem, ale należy przyjąć najmniej optymistyczny wariant.
- Czyli?
- Czyli dziura się powiększa a przez tę dziurę dostają się do naszej rzeczywistości obiekty jakich lepiej żeby tu nie było.
- Co powinniśmy zrobić? - Milady opluła brązową śliną trzymaną przez Iwmali stokrotkę.
- Robinoux z Szarym niech lecą poszukać Wyroczni, niewykluczone, że potrzebna będzie jego pomoc. Nietajenko – dasz radę określić w co dokładnie walnęła nasza „fotografia”?
- Na trzeźwo nie bardzo, ale jak mi skombinujecie ze skrzynkę „Wyborowej”...
- Ty żulu niemyty... - Iwmali zamachnęła się ręką, ale uprzedziła ją Milady.
- Co ja poradzę – wychrypiał nieszczęsny wynalazca, próbując delikatnie odsunąć ostrze miecza od gardła – że mi się podświadomość uruchamia dopiero jak zatankuję?
Nagle zabrzęczał sygnał domofonu a po chwili do mieszkania wpadł uśmiechnięty od ucha do ucha Unieski.
- Nie uwierzycie. Trzy razy łapała mnie policja na radar i za każdym razem wykręciłem się łapówką!
_________________
"Agencja Detektywistyczna. Tanio i dyskretnie. Paryż Bulwar Clochardów 10"
- Jasny gwint, Aldonka, zeżarłaś wianki! - okrzyk Nietajenki stał się prawdziwym „Deus ex machina”. Chwilę potrwało, zanim Milady zdołała uspokoić szlochającą Aldonkę a Berta złą jak osa Iwmali.
Jednak zżarłaś te wianki, które sama dla mnie uwiłaś?????
Słońce stało już dość wysoko nad horyzontem. Szara Sowa, ściśle według wskazań Nietajenki, zachowywał pułap czterech tysięcy metrów. Szron osiadał mu na wystających znad gogli brwiach, a watowany kombinezon wydawał się jednak momentami zbyt cienki w warunkach panujących na tej wysokości. Siedzący na grzbiecie Ojca Zarządzającego wynalazca, ubrany w ciepłą kufajkę i dwie pary kalesonów, pracowicie fotografował teren pod sobą. Zdecydowano się tym razem na profesjonalny sprzęt, zwędzony przez Robinouxa z pewnej tajnej, kartograficznej jednostki wojskowej. Metodycznie, kilometr po kilometrze, robiono zdjęcia całego obszar wskazanego przez odczyt DRAB-a, czyli Dolno-pasmowego Rezonatora Anomalii Bertopochodnych. Ponieważ DRAB był prototypem wcześniej nie testowanym, zdecydowano się powiększyć obszar poszukiwań o kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych, niezaznaczonych przez urządzenie.
- Już? - Głos Szarego zaskrzeczał Nietajence w słuchawkach hełmofonu.
- Tak. Możesz robić następne okrążenie.
- Trzymaj się, zawracam!
Ostrzeżenie było zupełnie niepotrzebne – Nietajenko cały czas wbijał kolana w boki Ojca Zarządzającego, a wolną od aparatu rękę wczepił w jego powiewającą na wietrze grzywę.
- Zimno jak cholera. Napiłbym się.
- Zrobimy jeszcze jeden krąg i będzie chwila przerwy. Tylko pamiętaj – jeden łyk, ani kropli więcej.
- Dobra, dobra.
- Nie żadne dobra dobra. Jak mi zlecisz z karku, to cię nawet Wyrocznia nie poskłada do kupy.
Prawdę mówiąc Szaremu nie zależało na całości wynalazcy, lękał się jedynie, iż nietrzeźwość wywiadowcy spowoduje brak ostrości i całą operację będzie trzeba powtarzać.
- O, jaki fajny kukuruźnik.
Rzeczywiście, trochę powyżej nich, od strony Piły nadlatywał dwupłatowy samolot. Szara Sowa wbił wzrok w wymalowane na kadłubie oznaczenia. Jakieś takie dziwne... czarne krzyże?
- A żeby cię jasna cholera! - Nagły zwrot przez skrzydło prawie oderwał Nietajenkę od pleców towarzysza. W tym momencie pilot samolotu musiał ich zauważyć, jako że maszyna zmieniła kurs, kierując się wyraźnie w ich stronę. Warunki były sprzyjające dla ścigającego – leciał na jakichś pięciu tysięcy metrach i słońce miał za plecami.
- Koliber do kwiatka, koliber do kwiatka. Mayday, mayday, Święty, odezwij się!
- Tu kwiatek, o co chodzi koliber?
- Ściga mnie niemiecki dwupłatowy samolot, nie wiem, co mam robić.
- Co cię ściga?
Sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej niebezpieczna, obcy awiator zaczynał wyraźnie ich doganiać.
- Niemiecki dwupłatowiec, na skrzydłach i na kadłubie ma czarne krzyże.
- Możesz zobaczyć dokładniej jakie te krzyże?
- Zaraz będą nasze nagrobne. - Odpowiedź zwiadowcy nie była wcale szyderstwem. Przed chwilą bowiem od strony aeroplanu usłyszał terkotanie, a powietrze po prawej stronie głowy Szarego przeszyła smuga pocisków. - Strzela do nas psiakrew, a ten się o krzyże pyta! Czarne z białą obwódką, takie bardziej maltańskie!
- Niesamowite.
- Ty się nie zachwycaj, tylko kombinuj, bo wali do nas jak do kaczki. - kolejne pociski minęły ich po lewej. Tym razem kilka centymetrów bliżej.
- Z tego, co mi mówisz wynika, że ściga was niemiecki samolot myśliwski z czasu pierwszej wojny światowej, prawdopodobnie Albatros. W Pile od 1913 roku była fabryka Albatrosów.
- Ty mnie tu nie częstuj historią, tylko mów jak się go pozbyć! Kurza twarz! - Jeden z pocisków przestrzelił Ojcu połę płaszcza. Manewry utrudniał przyczepiony do niego jak kleszcz Nietajenko, który ujrzawszy co jest grane darł się na domiar złego jak opętany, utrudniając łączność z bazą.
- Najlepiej leć pod słońce, będzie mu trudniej trafić. I spróbuj gdzieś wylądować.
Szary wykonał kolejny zwrot i już po chwili mknął mając na wprost siebie oślepiająco białą słoneczną tarczę. Niestety oślepiała także jego. Lądowanie na razie nie wchodziło w grę, musiałby zwolnić a wtedy Niemiec będzie go miał na widelcu. Co robić, co robić? Słuchawki ponownie zaskrzeczały.
- One miały słaby dolny płat.
- Mam mu odgryźć?
- Nie wygłupiaj się. Najlepiej będzie, jak będziesz nurkował. Jeśli pójdzie za tobą, to może mu się urwać.
- Trzymaj się Nietajenko! I nie zgub aparatu!
Szara Sowa ułożył ramiona wzdłuż ciała i runął w kierunku ziemi. Straszliwy świst wiatru w uszach zagłuszył na moment warkot silnika nieprzyjacielskiej maszyny. Pod nimi rozciągała się łąka, a pasące się na niej krowy rosły w oczach zdumiewająco szybko. Za szybko.
- Jeezuus!! - Poczuł straszliwy ból w obu bokach. Dopiero po chwili zrozumiał, że to nie nieprzyjacielskie kule, tylko stare kawaleryjskie ostrogi – trofeum Emesa z jakichś wykopków. Jaki idiota podpowiedział Nietajence, żeby je założył na walonki?
- Uwaga!! - jakieś czterysta metrów nad ziemią zaczął unosić dziób do góry. Wydawało mu się, że dzieje się to strasznie powoli. Trzysta metrów, dwieście. Udało się. Niemiec musiał być jednak szczwanym lisem, zaprawionym w bojach, gdyż wcześniej wyszedł z lotu nurkowego. Jedyny zysk, że teraz oni siedzieli mu na karku.
- A żesz ty mendo krzyżacka! - Szara Sowa usłyszał nad głową serię dziwnych trzasków i po chwili z silnika Albatrosa buchnęły płomienie. Motor zaczął przerywać i samolot ciągnąc za sobą smugę dymu odpadł w prawo i zniknął za pobliskim lasem. Ojciec Zarządzający wyrównał lot, by po kilku minutach dotknąć stopami ziemi. Odpiąwszy podróżną uprząż odwrócił się w stronę pasażera. Nietajenko, z tryumfującym uśmiechem wkładał właśnie za pas wielki rewolwer – stareńki belgijski Nagant, nieco przyrdzewiały, ale jak wynikało z zaszłych przed chwilą wypadków, ciągle jeszcze sprawny.
- A co, przydał się staruszek. - wyszczerzył zęby i wydostał zza pazuchy blaszaną manierkę. - Należy mi się dodatkowa kolejka za tego czerwonego barona, nie zaprzeczysz chyba?
- A chlej sobie. - Ojciec machnął ręką. - Mnie w tej chwili interesuje, skąd się ten gość wziął. Czyżby rozdarcie w naszym uniwersum się powiększało?
- Biez wodki nie razbieriosz.
Resztę dnia przeleżeli w nadrzecznej łozinie, wsłuchani w szum płynącej wody, pluskanie pstrągów i brzęczenie objadających się nektarem z leśnych kwiatów pszczół. Gdy zapadł zmrok wyruszyli w powrotną drogę. Pijany jak bela Nietajenko, przywiązany szelkami do grzbietu szarej Sowy, popatrywał na jaśniejące w dole światła miast i ryczał na całe gardło:
Reach the stars
Fly a fantasy...
Dream a dream
And what you see will be...
Rhymes that keep their secrets
Will unfold behind the clouds
And there upon a rainbow
Is the answer to a never ending story...
Ah...
Story...
Siedzące mu na prawym gumofilcu Pradawne Zło, podcierało co chwila zasmarkany nos i wtórowało cichutko:
Ah...
Never ending story...
_________________
"Agencja Detektywistyczna. Tanio i dyskretnie. Paryż Bulwar Clochardów 10"
Ostatnio zmieniony przez Robinoux 2014-02-28, 01:51, w całości zmieniany 2 razy
Po pierwsze - manierką. A kto powiedział, że miał jedną? Miał jeszcze coś... na razie nie powiem co, nie będę psuł efektu. Powiem tylko, że to coś już się tu w jednym z tematów pojawiło - we wspomnieniach Zeta.
_________________
"Agencja Detektywistyczna. Tanio i dyskretnie. Paryż Bulwar Clochardów 10"
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.